Magic Breaks_The_Orpheum_Theater.doc

(225 KB) Pobierz
Magic Breaks

tłumaczenie: Afrit Tenk

 

Magic Breaks

 

The Orpheum Theater

tłumaczenie: Afrit Tenk

 

 

 

 

 

 

                            Przebiegliśmy pędęm przez pomieszczenie. Drzwi za nami zatrzęsły się – nieumarli próbowali dostać się do środka. Moje nogi uznały, że to będzie świetny moment na zawiązanie się w supeł. W ścianie przed nami ziała ciemna dziura. [Usunięte] wskoczyła do niej. Za nią podążyły szczurołaki. Dotarłam do dziury i spojrzałam w dół. Był tam, biegnący w dół pod ostrym katem, tunel. Raz kozie śmierć. Wskoczyłam nogami do przodu, ześlizgując się na tyłku w ciemność. Pośladki uderzyły w coś mokrego. Wyczułam algi. Rękami dotknęłam szlamu. Dalej pędziłam w dół tunelu. Jeśli na dole czeka na mnie betonowa posadzka, to będzie ze mnie piękny placek.

              Przede mną zajaśniało światło. Oparłam buciory o dno tunelu, ale śliski, pokryty algami kamień nie dawał oparcia. Gdyby to był film, to byłby to fragment, w którym wyciągam nóż i wbijam go w kamień, by spowolnić spadanie. Tyle że złamałabym w takiej sytuacji nóż, zraniła rękę, a na końcu i tak skończyłabym jako mokry, ludzki naleśnik.

              Tunel się skończył. Na dwie, przerażające sekundy znalazłam się w powietrzu, by potem wylądować w ciepłej wodzie. No dobra, przeżyłam. Wynurzyłam się na powierzchnię i odpłynęłam  spod dziury w suficie.

              Przede mną rozpościerało się duże pomieszczenie. W górze wznosił się eleganckimi łukami piękny, bogato zdobiony, złocisto-żółty sufit. Wyglądało to jakby ktoś otworzył przejście w czasie i przelało się to odrobinę renesansu. Złociste spirale jarzyły się na tyle jasny, by skąpać całą salę delikatnym światłem. Olbrzymi, zakurzony żyrandol zwisał z okrągłej wnęki w suficie, niczym  kryształki wyrastające ze  sklepienia jaskini. Po obu moich stronach wisiały szczątki zasłon. Za nimi pomieszczenie rozszerzało się; jego dno zalane był szmaragdowo-zieloną wodą. Powierzchnię wody pokrywały rośliny. Kremowo- białe lotosy, których czubki płatków barwiły się na różowo, unosiły się obok większych, jasnożółtych. Lilie w kształcie gwiazd – trochę lawendowych, nieco szkarłatnych, a część z jasnopomarańczowymi płatkami, przechodzącymi w miedzianą czerwień – rozkwitało pomiędzy szerokimi liśćmi. Trzy metry ponad wodą wystawał balkon, wyściełany zielenią, skąpany cynobrowymi i ciemnozielonymi pnączami winorośli.

              Co u licha?

              Obok mnie wypłynął Curran.

              - Też to widzisz? – spytałam.

              - Taaa.

              - Więc nie mam omamów?

              - Niet.

              - Myślisz, że jak wespniemy się na balkon, to te rośliny będą próbowały nas pożreć?

              - Nie, jeśli ja pożrę je pierwszy.

              [Usunięte] wspięła się po bocznej ścianie i skoczyła na balkon, znikając za zielenią. Za nią podążyli Thomas i Robert.

              - Znajdujemy się w Teatrze Orpheum – poinformował z tyłu Ghastek.

              - Byłeś tu już? – spytałam.

              - Nie, ale widziałem fotografie. To jest Slosburg Hall. Ostatnia rzecz, jaką bym się spodziewał tu zastać. [???]

              - Dobrze się czujesz? – dopytywał się Curran.

              - Jeśli stracę przytomność  wodzie, twarzą dołu, to mnie wyłowisz?

              - A obiecasz tytułować mnie ‘Wasza Wysokość’?

              - Nie zamierzam.

              - Zatem będę musiał to przemyśleć…

              Ghastek i trio wampirów przepłynęli obok nas. Ta woda nie ma końca. Widziałam jak za mgłą. Byłam wykończona.

              Dotknęłam palcami ściany. Uchwyciłam się wyżłobienia i próbowałam podciągnąć. Curran podłożył dłoń pod moją stopę i podniósł mnie. Wdrapałam się po ścianie, złapałam rękę Roberta i wydostałam na półkę. Przed nami rozpościerały się tarasowo ułożone balkony. Każdy wypełniony glebą. Tu i tam z wilgotnej ziemi wystawały czerwone krzesła.  Tarasy pokryte były łanami kwiatów: różami, tulipanami, makami, stokrotkami i dziwnymi, ale uderzająco pięknymi kwiatami, które wyglądały jak grona odwróconych tulipanów, zwisających parasolowato z jednej, fioletowawej łodygi. Zapierały dech w piersiach… Ogarnął mnie dziwny spokój.

              - Tu bezpiecznie – powiedziała [Usunięte]. – Wampiry tu nie przychodzą. [Jakby nie mówiła dobrze po angielsku. Może to ta Pani-Krokodyl, przysłana niegdyś przez Hugh?]

              Padłam na glebę, przymknęłam oczy i świat zniknął.

             

 

1

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin