Neville Hamster - Zbrodnia Oskara Slatera.pdf

(719 KB) Pobierz
NEVILLE HAMSTER
Zbrodnia Oskara Slatera
Zbrodnia
Glasgow, 15 grudnia 1908 roku - wieczorem
- Dawidzie, czy możesz podać mi sól?
Dawid Adams bez słowa uniósł się ze swego krzesła i sięgnąwszy przez stół, podał siostrze
srebrną solniczkę w kształcie ściętego u góry jabłka. Zdawał się nie dostrzegać, że Elisabeth ma ją
o wiele bliżej swego talerza niż on.
- Oczywiście, Elisabeth, proszę.
Ten czterdziestotrzyletni mężczyzna był przyzwyczajony do usługiwania swej matce i
dwóm starszym siostrom, z którymi mieszkał od zawsze. Przed wielu laty matka, dziś
siedemdziesięciokilkuletnia staruszka o siwiusieńkich włosach, ale nie starzejącej się osobowości,
wymusiła na swych córkach przyrzeczenie, że nigdy nie wyjdą za mąż, a później już wszystkie trzy
uniemożliwiły Dawidowi znalezienie innej - niż one same - towarzyszki życia.
- Masz rację, Elisabeth, ta pieczeń jest niesłona. - Mary odbierała z rąk siostry srebrne
cacuszko wypełnione solą.
Brakuje jej także kilku przypraw. - Pani Adams delikatnie kosztowała swój kawałek. - Będę
musiała porozmawiać z Betty. Mam wrażenie, że nasza kucharka straciła ostatnio smak.
- Dawidzie, proszę o sosjerkę. - Mary wyciągnęła do brata wciąż białą, nie skalaną pracą i
przemijaniem dłoń.
- Proszę.
Przyczyny, dla których matka powstrzymała swe córki od wydania się za odpowiednich
partnerów - a tych przecież w Glasgow nie brakowało - pozostawały dla Dawida tajemnicą.
Wiedział natomiast doskonale, dlaczego wszystkie trzy działały solidarnie przeciw wybrankom
jego serca, a było ich raptem dwie. Myśl o tym, że pozostałyby same ze sobą, pozbawione męskiej
opieki i męskiego wsparcia, obezwładniała je, a jednocześnie popychała do aktywnego działania.
Walka trwała bardzo krótko i Dawid Adams musiał w niej ulec. Dziś był potulnym, pogodzonym z
losem starym kawalerem, który usługiwał swej matce i starszym siostrom. Teraz już rzadko, i to
tylko głęboką nocą, wspominał odległe czasy buntu.
- Dawidzie, proszę o...
Kolejną, brzmiącą niczym rozkaz prośbę Mary przerwało głośne pukanie dobiegające
wyraźnie znad czterech pochylonych nad stołem głów.
- Oho! Pani Gilchrist znowu potrzebuje twojej pomocy, Dawidzie.
Wiedział to i bez tej informacji. Marion Gilchrist od lat korzystała z pomocy sąsiada z dołu,
a kiedy jej potrzebowała, stukała laską w podłogę swojego mieszkania. Tak się składało, że z
reguły było to w najmniej odpowiednim dla Dawida momencie.
- Ta stara wiedźma nie da mi nawet zjeść spokojnie kolacji - mruknął Adams, już z góry
wiedząc, jaka będzie reakcja matki i sióstr.
- Ależ, Dawidzie!
- Nie spodziewałam się tego po tobie!
- To niesłychane, tak wyrażać się o tej biednej staruszce.
- Jak zwykle macie rację. Przepraszam. - Znał to na pamięć i nawet nie zwracał uwagi,
która z nich była tym razem bardziej oburzona. - Skończę jeść i pójdę do niej.
- O nie, synu! Pójdziesz do niej natychmiast!
- Ależ, mamo...
- Proszę, abyś ze mną nie dyskutował i natychmiast udał się na górę!
Kiedy przegrałeś wielką kampanię, nie licz na to, że zwycięzca pozwoli ci pocieszyć się
sukcesem w malutkiej potyczce. Dawid wstał i bez słowa ruszył ku drzwiom. Gdyby przynajmniej
mógł sobie pozwolić na trzaśnięcie nimi...
- Czy zauważyłyście, że Dawid stał się ostatnio bardzo nerwowy? - Elisabeth nakładała
sobie kolejny kawałek pieczeni, która już teraz nie wydawała się jej nie dosolona.
- Masz słuszność, Elisabeth. - Mary jak zwykle zgadzała się ze zdaniem siostry. - Każda
nasza prośba wprawia go w stan...
- Nasze prośby to zupełnie co innego - pani Adams wyglądała wciąż na bardzo wzburzoną -
ale pani Gilchrist odmawiać nie wolno. Jestem od niej dużo młodsza i mam przy sobie troje mych
dzieci, a ona, biedaczka, nie ma zupełnie nikogo.
- Ma służącą - bąknęła Elisabeth, ale natychmiast tego pożałowała.
- Cóż za porównanie, Elisabeth! Zresztą, ta służąca wcale mi się nie podoba. Jest
zdecydowanie za młoda jak na jedyną opiekunkę starszej pani.
- Drogi panie Adams, proszę sobie wyobrazić, że otruto mojego Gilberta. Jestem
zrozpaczona. Czym mógł się narazić tym brutalnym mordercom? Był bez skazy!
- Gdyby jeszcze nie siusiał na schodach...
- Słucham? Co pan powiedział?
- Nic, nic, szanowna pani.
Adams przyglądał się z nachmurzonym czołem rozpaczającej staruszce wspartej ciężko na
potężnej, okutej metalowymi płytkami lasce. POdejrzewał, że laska była jej potrzebna jedynie po
to, by dodać sobie powagi. Był przekonany, że pani Marion dałaby sobie doskonale radę bez niej,
ale czym by wtedy pukała w podłogę?
- Chciałem zapytać, w czym mógłbym być pomocny?
- Ano tak, słusznie...
Rozpacz minęła równie szybko jak przyszła i pani Gilchrist w mgnieniu oka stała się osobą
niezwykle konkretną i spokojną, może nawet zbyt rezolutną jak na kobietę w jej wieku, na dodatek
dotkniętą nieszczęściem.
- Chciałam pana prosić o założenie w drzwiach mojego mieszkania dodatkowych zamków.
Tyle słyszy się ostatnio o włamaniach i kradzieżach, a w dodatku mój nieszczęsny Gilbert...
- Dobrze, proszę pani. - Adams był myślami przy swoim talerzu. - Jeśli nie sprawi to pani
różnicy, zajmę się tym jutro.
- Ależ oczywiście, panie Adams! Będę panu szalenie zobowiązana. Mój biedny piesek,
moja kochana psinka...
Marion Gilchrist załatwiła sprawę i nie widziała powodu, by przedłużać rozmowę: zniknęła
w głębi swego rozbudowanego mieszkania. Z kuchni wysunęła się jej służąca, Helen Lambie.
Adams poczuł lekkie mrowienie w łydkach. Ta dziewczyna podobała mu się i gdyby tak bardzo nie
bał się matki i sióstr...
- Czy rzeczywiście otruto jej psa? - Miał przynajmniej pretekst, by z nią chwilę
porozmawiać.
- Niestety. - Żal Lambie był, oczywiście, fałszywy.
- Nareszcie na schodach przestanie cuchnąć niczym, nie przymierzając, z rynsztoka.
- Ja także będę miała mniej roboty, ale nie to jest najważniejsze. - Lambie położyła rękę na
klamce drzwi prowadzących na klatkę schodową. - Czy pan wie, że śmierć psa to tylko jeden z
dziwnych wypadków, które miały ostatnio miejsce w tym domu?
- Dziwnych wypadków...? - Adams nie krył zdziwienia. - Jak mam to rozumieć?
- Helen! Helen!!!
Dobiegający z głębi mieszkania głos pani Gilchrist był bardzo stanowczy, a jego natężenie
świadczyło o tym, że gospodyni zbliża się do przedpokoju, i to dość szybko.
- Zaczynają się tu dziać dziwne rzeczy... Ale proszę o tym nikomu nie wspominać ani
słowa... - rzuciła Lambie szeptem, wypchnęła Adamsa na schody i zatrzasnęła drzwi tuż przed jego
zadziwionym obliczem.
- O czym to szeptałaś tak długo z panem Adamsem? - Na groźnej twarzy pani Gilchrist nie
pozostał nawet ślad niedawnej rozpaczy.
- Nie szeptaliśmy, proszę pani.
- No dobrze, to o czym rozmawialiście?!
- O niczym ważnym, proszę pani. - Lambie szukała właściwego usprawiedliwienia i
wreszcie na nie wpadła: - Zastanawialiśmy się, kto i dlaczego otruł pani psa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin