645.Collins Dani - Rosyjski temperament.pdf

(525 KB) Pobierz
Dani Collins
Rosyjski temperament
Tłumaczenie:
Agnieszka Baranowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Chciałbym zawsze budzić się obok ciebie”.
Clair Daniels poczuła ukłucie w sercu. Czy ona też kiedyś dostanie od kogoś
równie romantyczny liścik? Szybko jednak przypomniała sobie burzliwe przejścia
Abby, której miłosne wzloty i upadki powinny służyć za ostrzeżenie każdej młodej
kobiecie. Niezależność była o wiele bezpieczniejsza i mimo samotności, którą ze
sobą niosła, o wiele mniej bolesna. Clair i tak doświadczyła wystarczająco dużo
cierpienia po niedawnej stracie jedynego przyjaciela i mentora. Stłumiła w zarodku
nieprzyjemne ukłucie zazdrości i uśmiechnęła się do koleżanki wstawiającej do
wazonu ogromny bukiet egzotycznych kwiatów.
– Cudownie. Kiedy ślub, w przyszły weekend? – zapytała.
Abby, recepcjonistka, rozpromieniła się i kiwnęła potakująco głową.
– Przyjdziesz? Z osobą towarzyszącą oczywiście.
Widząc wahanie Clair, Abby zaczerwieniła się.
– Zapomniałam, przepraszam.
Clair już miała zaprzeczyć, ale się powstrzymała. Nawet po śmierci Victora Van
Eych winna mu była lojalność. Wszyscy w firmie uważali, że sypiała ze swoim
szefem. Na początku, kiedy dotarły do niej pierwsze plotki o ich rzekomym
związku, chciała się tłumaczyć, ale Victorowi wydawało się schlebiać, że przypisuje
mu się romans z o wiele młodszą asystentką. Pozwoliła starszemu panu
podbudować swoje ego, ponieważ nigdy nie próbował wykorzystać swojego
zwierzchnictwa i okazał jej wiele serca. Dzięki niemu mogła zarobić na utrzymanie
i miała własny kąt. Dodatkowo przyznał jej fundusze na stworzenie wymarzonej
fundacji. W obliczu takiej hojności plotki i pomówienia nie miały dla Clair większego
znaczenia. Ona i Victor znali prawdę. Kiedy nagle zmarł, grunt usunął jej się spod
nóg. Na parę tygodni zaszyła się w swojej tajemnej kryjówce i gorączkowo
zastanawiała się, jak nie dopuścić do upadku fundacji pomagającej osieroconym
dzieciom, której otwarcie zaplanowali z Victorem na następny miesiąc. Poczucie
osamotnienia odbierało jej siły. Czy skazana była na samotność? Czy każdy, kogo
pozwoli sobie chociaż polubić, wcześniej czy później ją opuści?
Powrót do pracy okazał się trudniejszy, niż się spodziewała. Dopiero co weszła do
recepcji, a już czuła na sobie badawcze spojrzenia współpracowników, którzy
oceniali jej szanse na pozostanie w firmie, niespodziewanie osieroconej przez Van
Eycha. Wszyscy wiedzieli, że dzieci zmarłego właściciela nie tolerowały jego
domniemanego związku z młodziutką asystentką. Clair, mistrzyni opanowania
i chłodnego dystansu, uniosła wysoko głowę.
– Dziękuję, Abby – odparła.
Na szczęście drzwi windy otworzyły się nagle i zebrani w recepcji pracownicy
odwrócili się z zaciekawieniem w stronę wysiadających mężczyzn. Clair podążyła
za ich spojrzeniami i zamarła. Grupa elegancko ubranych najeźdźców o kamiennych
obliczach wparowała do biura bez słowa. Najwyższy i najpotężniejszy z nich,
czarnowłosy i czarnooki, wyglądał niczym wojownik: jego policzek przecinała
szeroka szrama biegnąca od prawego kącika ust aż do brwi. Obrzucił zebrane
w recepcji kobiety obojętnym, władczym spojrzeniem zdobywcy. Koleżanki
rozpierzchły się natychmiast, zostawiając Clair samą. Panika sparaliżowała ją;
mogła się jedynie wpatrywać w mroczne oczy mężczyzny i modlić się, żeby nie
dostrzegł jej słabości. Zaciekawiony, obrzucił ją oceniającym spojrzeniem, które
przenikało przez warstwę biurowego uniformu i zdawało się pieścić jej skórę.
Zamiast odwrócić się z pogardą, jak to miała w zwyczaju wobec pożądliwe
łypiących na nią kolegów, tkwiła w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Nie
wiedziała, co się z nią dzieje, czuła jedynie fale gorąca rozchodzące się po jej ciele
pod wpływem wzroku czarnookiego impertynenta. Spojrzał jej prosto w oczy, tak
jakby zdecydował, że ocena wypadła pozytywnie. Clair oblała się rumieńcem,
wstrząśnięta, sparaliżowana magnetyczną siłą nieznajomego. Brunet odezwał się,
a jego głos – niski, miękki, głęboki – brzmiał niczym muzyka. Clair nie zrozumiała
go, ale zorientowała się, że jego słowa, choć wyraźnie jej dotyczyły, skierowane
były do jednego z mężczyzn. Ruszyli nagle, bez słowa, i znikli w dawnym gabinecie
Victora.
– Rosjanie? – Clair odzyskała wreszcie głos i kontrolę nad własnym ciałem.
Abby wychyliła się zza kontuaru i szepnęła konspiracyjnie:
– Przychodzą tu od tygodnia, chociaż tego z blizną wcześniej nie widziałam. Nikt
nie wie o co chodzi. Myślałam, że ty nas oświecisz.
– Przecież byłam na urlopie, poza Londynem – przypomniała koleżance. – Przed
wyjazdem pan Turner zapewniał mnie, że rodzina Van Eych postanowiła nie
sprzedawać firmy, przynajmniej przez jakiś czas. Czy to prawnicy? – Spojrzała
w głąb korytarza.
– Niektórzy z nich na pewno. Spotykają się z naszymi od tygodnia.
Clair pokiwała smutno głową. Z odejściem Victora straciła o wiele więcej niż tylko
przyjaciela i opiekuna – przyszłość firmy, a więc i jej miejsce zatrudnienia, stanęły
pod znakiem zapytania. Panika ścisnęła jej serce. Wstrętny barbarzyńca, pomyślała
ze złością o mężczyźnie, który przed chwilą sparaliżował ją jednym spojrzeniem.
– Bardzo mi przykro, Clair – zreflektowała się Abby. – Musi ci być ciężko…
– Nic mi nie jest – przerwała jej Clair. Nie znosiła współczucia, nie zabiegała
o sympatię. Otaczała się murem chłodnego dystansu, bo relacje z ludźmi wydawały
jej się zbyt skomplikowane i niebezpieczne. Nie potrafiła okazywać uczuć i nie
oczekiwała ich od innych. Dlatego udawanie romansu z Victorem wydawało jej się
wygodne; tworzyło dystans pomiędzy nią a resztą pracowników. Poza pracą
i towarzystwem starszy pan niczego od niej nie żądał. Rosjanin na pewno nie
zgodziłby się na taki układ, przyszło jej do głowy. Wyglądał na zdobywcę, który musi
mieć wszystko, czego zapragnie. Z takim mężczyzną na pewno by sobie nie
poradziła. Clair potrząsnęła głową, zastanawiając się, skąd przyszło jej do głowy, że
mógłby chcieć jej. Głupia jestem, skarciła się w myślach. Na szczęście na pewno już
o mnie zapomniał!
– Porozmawiam z panem Turnerem i jeśli się czegoś dowiem, dam ci znać –
obiecała Abby.
Kiedy jednak dotarła do biura dyrektora zarządzającego, ten pobladł i nie patrząc
jej w oczy, powiedział tylko:
– Jesteś proszona do gabinetu Vic… – zająknął się – nowego właściciela –
dokończył cicho.
Aleksy Dmitriev postawił kosz obok siebie, zerwał ze ściany pierwszy z wiszących
na niej dyplomów i wyrzucił go do śmieci. Nie czuł satysfakcji, przynajmniej nie tak
wielkiej, jak się spodziewał. Drań Van Eych nie dożył upadku swojej firmy, uciekł
w śmierć, zanim cały jego majątek, zdobyty kosztem ludzi takich jak ojciec
Aleksego, wpadł w ręce syna jednej z jego ofiar. Cały majątek, pomyślał z rosnącą
satysfakcją, łącznie z młodziutką blond kochanką. Kryształowa statuetka rozprysła
się na tysiąc kawałków na dnie kosza. Kobiecy głos przedarł się przez hałas
tłuczonego szkła.
– Co pan robi?!
Aleksy podniósł głowę i po raz drugi tego dnia doświadczył dziwnego,
elektryzującego przypływu pożądania. Poczuł silne napięcie w podbrzuszu, niemal
bolesne podniecenie. W recepcji zauważył jedynie, że miała nieskazitelną, świetlistą
cerę, prawie białe, jedwabiście gładkie włosy i lodowate, jasnobłękitne oczy
o piorunującej mocy zmrożonej wódki. Teraz, kiedy zdjęła marynarkę, dostrzegł
także szczupłe, smukłe ciało o idealnych proporcjach i niewielkich, ale wyraźnie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin