PP 07 Człowiek z Montany A5 ilustr.pdf

(4573 KB) Pobierz
Wiesław Wernic
Człowiek z Montany
Cykl: Przez Góry i Prerie Tom 7
Rok pierwszego wydania polskiego: 1972
Ilustrował Stanisław Rozwadowski
-2-
Spis treści:
Pocztmistrz......................................................................................................................................................................4
Paddy Warren................................................................................................................................................................25
Od Bell do Canyon Creek.............................................................................................................................................44
Same zagadki................................................................................................................................................................62
Ralf Usher na widowni.................................................................................................................................................87
Pierwsze kroki w Teksasie..........................................................................................................................................115
Trzy razy „K”..............................................................................................................................................................133
Daleka droga...............................................................................................................................................................163
Dziura trapera..............................................................................................................................................................189
Blokhauz.....................................................................................................................................................................207
Spotkanie.....................................................................................................................................................................229
Oby nigdy więcej........................................................................................................................................................255
-3-
Pocztmistrz.
Ta sprawa nie podobała mi się już od samego początku. Podczas
długiej jazdy pociągiem Karol nie szczędził sił i argumentacji, aby
mnie przekonać, że się mylę. Osiągnął swój cel, gdy wysiedliśmy
z wagonu na przystanku o dźwięcznej nazwie Bell
1
, moja twarz
rozjaśniła się uśmiechem, prezentując oblicze człowieka
zadowolonego z siebie i ze świata. Ale rychło zgasł we mnie ten
pogodny nastrój.
Pociąg zniknął gdzieś na krańcu horyzontu, a my dwaj: Karol
Gordon i ja, pozostaliśmy samotni na pustym niby-peronie, tuż
obok słupa z napisem „Bell”. Nie było tu żadnego stacyjnego
budynku.
Bell (ang.) - dzwon, dzwonek.
-4-
1
Przed nami, nieco w prawo, w szerokiej niecce gruntu wznosiło
się kilka domów, zapewne uzasadniających istnienie kolejowego
przystanku. Wyglądały niepozornie, powiem nawet: wręcz
odpychająco. Na drodze - nikogo, przed zabudowaniami - nikogo.
Spojrzałem za siebie, ale tam - poza nasypem żelaznego szlaku -
widniała jeszcze większa pustka i jeszcze bardziej ponura, jeśli to
w ogóle możliwe. Daleko, daleko majaczyła szara barykada -
potężne pasmo Gór Skalistych z wierzchołkami ginącymi w
chmurach, bo niebo było niskie i ciemne.
- Pan Warren jakoś nie przybył - powiedziałem do swego
towarzysza, kładąc akcent na słowo „jakoś”, co zabrzmiało dość
zgryźliwie. Cały optymizm, jakim napompował mnie Karol,
zdążył już wyparować.
- Trzeba zasięgnąć języka - odparł. - Chodźmy.
Najchętniej wsiadłbym z powrotem do wagonu, ale wagon
porwała przed paru minutami dymiąca lokomotywa, a o godzinie
nadejścia innego pociągu nic nie wiedziałem. Nawet nie było
kogo zapytać.
Poczłapałem za Karolem dźwigając na pasku przewieszonym
przez lewe ramię skromne zawiniątko, a na pasku przewieszonym
przez prawe ramię - swój sztucer. Co za szczęście, że nie
zabraliśmy siodeł!
Z brudnego nieba począł siąpić drobniutki, ale gęsty deszcz i
uczyniło się jeszcze bardziej mroczno.
Tak powitała nas Montana i chociaż przestrzegano mnie, że na
podgórzu wiosna jest zazwyczaj dżdżysta, a chmur na niebie
więcej niż słońca, rzeczywistość zaprezentowała się jeszcze
gorzej.
Karol wkroczył na rozjeżdżoną drogę, ja - za nim. Minęliśmy
stojące w dole trzy czy cztery chałupy, na które mój towarzysz nie
zwrócił uwagi maszerując ku nie znanemu mi celowi. Byłem tak
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin