Nocny Anioł 01 A5 mapa.pdf

(3686 KB) Pobierz
Brent Weeks
Droga cienia
Cykl „Nocny Anioł” tom 1
Przełożyła: Małgorzata Strzelec
Tytuł oryginału: The Way of Shadows
Wydanie oryginalne 2008
Wydanie polskie 2009
-2-
Dla Kristi -
powiernicy, towarzyszki, najlepszej przyjaciółki, panny młodej.
Wszystkie są dla ciebie.
1.
Merkuriusz przykucnął w zaułku; zimne błoto wciskało mu się
między palce stóp. Gapił się na wąską przestrzeń pod murem,
próbując zebrać się na odwagę. Słońce nie wstanie jeszcze przez
wiele godzin, a tawerna była pusta. Większość tawern w mieście
miała klepiska, ale tę część Nor zbudowano na podmokłym
terenie, a nawet pijacy nie chcieli pić, stojąc po kostki w błocie.
Dlatego tawerny wznosiły się na podpórkach kilka cali nad
ziemią, a podłogę miały z grubych bambusowych tyczek.
Czasem w szczeliny między bambusami wpadały monety, a
przestrzeń pod podłogą była dla większości ludzi za mała, żeby po
nie wpełznąć. Duzi z gildii byli za duzi, a maluchy za bardzo się
bały, by wcisnąć się w duszną ciemność zamieszkiwaną przez
pająki, karaluchy, szczury i złośliwe, na wpół dzikie kocury
trzymane przez właścicieli. Najgorszy był nacisk bambusa na
plecy, rozpłaszczający cię za każdym razem, gdy przeszedł nad
tobą jakiś klient. Od roku to był ulubiony punkt Merkuriusza,
który jednak nie był już taki drobny jak kiedyś. Ostatnim razem
zaklinował się i całymi godzinami panikował, dopóki nie spadł
deszcz i grunt nie zmiękł pod nim na tyle, że zdołał się
wygrzebać.
Dzisiaj było błotniście, zjawiło się niewielu klientów, a
Merkuriusz widział, że kocur gdzieś polazł. Powinno być w
porządku. Poza tym Szczur będzie zbierał jutro opłaty, a
Merkuriusz nie miał czterech miedziaków. Nie miał nawet
-3-
jednego, więc wybór był niewielki. Szczur nie należał do
wyrozumiałych i nie doceniał własnej siły. Maluchy nie raz
umierały po jego laniu.
Odgarniając na boki kopczyki błota, Merkuriusz położył się na
brzuchu. Mokra ziemia w jednej chwili przemoczyła mu cienką,
brudną tunikę. Musiał szybko pracować. Był chudy i gdyby się
przeziębił, miałby marne szanse na wylizanie się z choroby.
Poruszając się w ciemnościach, zaczął się rozglądać za błyskiem
metalu. W tawernie nadal płonęło kilka lamp, więc światło
sączące się przez szczeliny oświetlało błoto i stojącą wodę,
rzucając na nie dziwne prostokąty. Ciężkie bagienne opary
unosiły się w snopach światła tylko po to, żeby zaraz znowu
opaść. Pajęczyny drapowały się na twarzy chłopca i rwały. Nagle
Merkuriusz poczuł szczypanie na karku.
Zamarł. Nie, tylko mu się wydawało. Powoli wypuścił
powietrze. Coś zalśniło i wreszcie złapał pierwszego miedziaka.
Chłopak prześlizgnął się do nieoheblowanej belki sosnowej, pod
którą ugrzązł ostatnim razem, i odgarniał błoto, dopóki woda nie
zaczęła wypełniać zagłębienia. Szczelina była tak wąska, że
musiał obrócić głowę na bok, żeby się przecisnąć. Wstrzymując
oddech i wciskając twarz w mulistą wodę, zaczął powoli pełznąć.
Głowa i ramiona przeszły, ale wtedy kikut gałęzi zaczepił się o
tunikę, rozerwał materiał i dźgnął go w plecy. Merkuriusz omal
nie krzyknął i natychmiast ucieszył się, że tego nie zrobił. Przez
szeroką szparę między bambusowymi tyczkami zobaczył
siedzącego przy barze mężczyznę, który nadal pił. W Norach
trzeba szybko oceniać ludzi. Nawet jeśli masz zręczne ręce jak
Merkuriusz, gdy kradniesz dzień w dzień, w końcu ktoś cię złapie.
Wszyscy kupcy tłukli szczury z gildii, które ich okradały. Musieli,
jeśli miało im zostać coś z towarów na sprzedaż. Dowcip polegał
na tym, żeby wybierać tych handlarzy, którzy zdzielą cię tak,
żebyś następnym razem nie dobierał się do ich straganu. Niestety,
-4-
zdarzali się też tacy, którzy bili tak mocno, że już nie wchodził w
grę żaden następny raz. Merkuriuszowi wydawało się, że
dostrzega życzliwość, smutek i samotność tego chudego
mężczyzny. Mógł być około trzydziestki; nosił niechlujną jasną
brodę i ogromny miecz przy biodrze.
- Jak możesz mnie opuścić? - szepnął mężczyzna, tak cicho, że
Merkuriusz ledwo wychwycił słowa; w lewej ręce trzymał kufel, a
w prawej coś, czego Merkuriusz nie mógł dojrzeć. - Po tych
wszystkich latach służby jak możesz mnie opuścić? To z powodu
Vondy?
Coś połaskotało Merkuriusza w łydkę. Zignorował to. Na
pewno znowu mu się wydawało. Sięgnął za siebie, żeby odczepić
tunikę. Musiał poszukać monet i wynosić się stąd.
Coś ciężkiego upadło na podłogę nad Merkuriuszem, wpychając
mu twarz w wodę i wyciskając dech z piersi. Sapnął i niewiele
brakowało, a wciągnąłby do płuc wodę.
- No, proszę, proszę, Durzo Blint, nigdy nie przestaniesz mnie
zadziwiać - usłyszał Merkuriusz.
Przez szpary nie było widać tego mężczyzny, tylko jego
obnażony sztylet. Musiał zeskoczyć z belki pod sufitem.
- Ej, pierwszy jestem gotów uznać, że ktoś blefuje, ale trzeba
było widzieć Vondę, kiedy się zorientowała, że nie zamierzasz jej
ratować. Prawie sobie oczy wypłakałem.
Chudy mężczyzna odwrócił się. Mówił powoli, łamiącym się
głosem:
- Dzisiejszego wieczoru zabiłem sześciu ludzi. Na pewno chcesz
powiększyć tę liczbę do siedmiu?
Do Merkuriusza powoli dotarło, o czym mówią. Tykowaty
mężczyzna był siepaczem, Durzo Blintem. Można powiedzieć, że
siepacz to zabójca, mniej więcej tak jak tygrys jest kociakiem.
Pośród siepaczy Durzo Blint był bezsprzecznie najlepszy. Albo -
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin