Leckie.Ann.Cykl.Imperium.Radch.Tom.I.Zabojcza.Sprawiedliwosc.2015.POLiSH.eBook-Olbrzym.pdf

(1384 KB) Pobierz
Moim rodzicom, Mary P. i Davidowi N. Dietzlerowi,
którzy nie dożyli wydania tej książki,
ale nigdy nie wątpili, że powstanie
ROZDZIAŁ 1
Nagie ciało leżało twarzą w dół, śmiertelnie szare, śnieg wokół niego plamiły rozbryzgi
krwi. Było minus piętnaście stopni Celsjusza, zamieć przeszła zaledwie parę godzin
wcześniej. W bladym słońcu rozciągała się gładka pokrywa śnieżna, tylko nieliczne ślady
prowadziły do pobliskiego budynku z bloków lodu. Tawerna. Albo to, co w tym mieście
uchodziło za tawernę.
Odrzucone w bok ramię, linia od barku do biodra wydawały się męcząco znajome. Ale
raczej nie mogłam znać tej osoby. Nie znałam tu nikogo. To był lodowaty kraniec zimnej
i odizolowanej planety, odległej od radchaajańskiego pojęcia cywilizacji na tyle, na ile to
możliwe. Znalazłam się tutaj, na tej planecie, w tym mieście tylko dlatego, że miałam własne
pilne sprawy. Ciała na ulicy to nie moje zmartwienie.
Niekiedy nie wiem, dlaczego robię to, co robię. Nawet po tak długim czasie to wciąż dla
mnie nowość, że nie wiem, nie mam rozkazów do wykonania z minuty na minutę. Tak więc nie
potrafię wyjaśnić, dlaczego przystanęłam i jedną stopą uniosłam nagie ramię, żeby zobaczyć
twarz tej osoby.
Chociaż była zmarznięta, posiniaczona i zakrwawiona, rozpoznałam ją. Nazywała się
Seivarden Vendaai i dawno temu należała do moich oficerów, młoda porucznik, która w końcu
awansowała na dowódcę własnego statku. Myślałam, że nie żyje od tysiąca lat, a jednak
niezaprzeczalnie była tutaj. Przykucnęłam i poszukałam pulsu bądź najsłabszego drgnienia
oddechu.
Jeszcze żyła.
Seivarden Vendaai już mnie nie obchodziła, nie odpowiadałam za nią. I nigdy nie należała
do moich ulubionych oficerów. Oczywiście wypełniałam jej rozkazy, a ona nie dręczyła
serwitorów ani nie uszkodziła żadnego z moich segmentów (co niekiedy robili oficerowie).
Nie miałam powodów, żeby źle o niej myśleć. Przeciwnie, cechowały ją maniery
wykształconej, dobrze wychowanej osoby z dobrej rodziny. Oczywiście nie w stosunku do
mnie – ja nie byłam osobą, tylko fragmentem wyposażenia, częścią statku. Ale nigdy za nią nie
przepadałam.
Podniosłam się i weszłam do tawerny. W środku było ciemno, biel lodowych ścian dawno
znikła pod warstwą brudu albo czegoś gorszego. Cuchnęło alkoholem i wymiotami. Za wysoką
ladą stała szynkarka. Tubylcza – niska i gruba, blada, o szeroko rozstawionych oczach. Trzy
klientki rozpierały się na krzesłach przy brudnym stole. Pomimo zimna miały na sobie tylko
spodnie i pikowane koszule – na tej półkuli Nilt panowała wiosna, więc korzystały
z ocieplenia. Udawały, że mnie nie widzą, chociaż z pewnością zauważyły mnie wcześniej na
ulicy i wiedziały, dlaczego tu weszłam. Zapewne przynajmniej jedna z nich maczała w tym
palce; Seivarden nie leżała tam długo, inaczej już by nie żyła.
– Wynajmę sanie – powiedziałam – i kupię zestaw do hipotermii.
Za moimi plecami któraś z klientek zachichotała i rzuciła szyderczo:
– Twarda z ciebie dziewczynka.
Odwróciłam się, żeby jej się przyjrzeć. Była wyższa od większości Nilterek, ale tłusta
i blada jak one wszystkie. Ważyła więcej ode mnie, ale ja byłam wyższa i znacznie silniejsza,
niż mogło się wydawać. Nie zdawała sobie sprawy, na kogo się porywa. Była
prawdopodobnie płci męskiej, sądząc po skomplikowanych kanciastych wzorach pikowania
na jej koszuli. Nie miałam całkowitej pewności. To byłoby bez znaczenia, gdybym przebywała
w przestrzeni Radch. Radchaai nie zwracają większej uwagi na płeć, a ich język – mój
pierwszy język – w ogóle nie uwzględnia rozróżnień płci. Język, którym teraz mówiliśmy,
uwzględniał i mogłam sobie narobić kłopotów, gdybym użyła niewłaściwych form. Nie
pomagało, że wskazówki pozwalające odgadnąć płeć zmieniały się w każdym kolejnym
miejscu, niekiedy radykalnie, i rzadko miały dla mnie sens.
Postanowiłam nic nie mówić. Po kilku sekundach ona nagle znalazła coś interesującego na
blacie stołu. Mogłam ją zabić na miejscu bez większego wysiłku. Spodobał mi się ten pomysł.
Ale w tej chwili moim priorytetem była Seivarden. Odwróciłam się z powrotem do szynkarki.
Niedbale zgarbiona rzuciła, jakby nie było żadnej przerwy:
– A ty myślisz, że co to za lokal?
– Lokal – odparłam, wciąż bezpieczna na terytorium lingwistycznym niewymagającym
zaznaczania płci – gdzie można wypożyczyć sanie i kupić zestaw do hipotermii. Ile?
– Dwieście shenów. – Co najmniej podwójna cena rynkowa, na pewno. – Za sanie. Na
tyłach. Musisz po nie iść. Następna stówa za zestaw.
– Kompletny – zaznaczyłam. – Nieużywany.
Wyciągnęła jeden spod lady. Pieczęć wydawała się nienaruszona.
– Twój kumpel tam na dworze nie zapłacił rachunku.
Może kłamstwo. Może nie. W każdym przypadku kwota będzie czystą fikcją.
– Ile?
– Trzysta pięćdziesiąt.
Mogłam unikać zwrotów, które odnosiły się do płci szynkarki. Albo mogłam zgadywać.
W najgorszym razie miałam szanse pół na pół.
– Jesteś bardzo ufny – powiedziałam, zgadując „rodzaj męski” – skoro pozwoliłeś takiemu
biedakowi – wiedziałam, że Seivarden jest płci męskiej, to było łatwe – zaciągnąć taki dług. –
Szynkarka nie odpowiedziała. – Sześćset pięćdziesiąt pokryje wszystko?
– Taa – mruknęła szynkarka. – Mniej więcej.
– Nie, wszystko. Teraz się dogadamy. Jeśli później ktoś pójdzie za mną i zażąda więcej
albo spróbuje mnie obrabować, umrze.
Milczenie. Potem odgłos splunięcia za moimi plecami.
– Radchaajski śmieć.
– Nie jestem Radchaai. – To prawda. Trzeba być człowiekiem, żeby być Radchaai.
– On jest – oświadczyła szynkarka, nieznacznie wzruszając ramionami i pokazując
w kierunku drzwi. – Nie masz akcentu, ale śmierdzisz jak Radchaai.
– To te pomyje, które podajesz klientom. – Drwiący śmiech za moimi plecami. Sięgnęłam
do kieszeni, wyciągnęłam garść chitów i rzuciłam na ladę. – Zatrzymaj resztę.
Odwróciłam się do wyjścia.
– Lepiej, żeby twoje pieniądze były dobre.
– Lepiej, żeby twoje sanie były tam, gdzie powiedziałeś.
I wyszłam.
Najpierw zestaw do hipotermii. Przetoczyłam Seivarden na wznak. Potem złamałam
pieczęć na zestawie, oderwałam internal od karty i wepchnęłam do jej zakrwawionych, na
wpół zamarzniętych ust. Gdy tylko wskaźnik na karcie zaświecił zielono, rozłożyłam cienki
koc, sprawdziłam, czy jest naładowany, owinęłam nim Seivarden i włączyłam go. Potem
poszłam na tyły po sanie.
Nikt na mnie nie czekał, i całe szczęście. Nie chciałam jeszcze zostawiać za sobą trupów,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin