I 01 Córka A5.doc

(2620 KB) Pobierz
Córka Imperium




Raymond E. Feist & Janny Wurts

Córka Imperium

 

 

Przełożył Michał Rogacki

Tytuł oryginału: Daughter of the Empire

Wydanie oryginalne 1987

Wydanie polskie 1995

 

 

Spis treści:

Rozdział pierwszy - Pani.              5

Rozdział drugi - Oceny.              33

Rozdział trzeci - Zmiany.              73

Rozdział czwarty - Gambity.              109

Rozdział piąty - Umowa.              145

Rozdział szósty - Ceremonia.              182

Rozdział siódmy - Zaślubiny.              207

Rozdział ósmy - Dziedzic.              238

Rozdział dziewiąty - Sidła.              277

Rozdział dziesiąty - Wódz Wojny.              311

Rozdział jedenasty - Odrodzenie.              336

Rozdział dwunasty - Ryzyko.              371

Rozdział trzynasty - Uwiedzenie.              394

Rozdział czternasty - Przyjęcie.              424

Rozdział piętnasty - Przybycie.              452

Rozdział szesnasty - Pogrzeb.              471

Rozdział siedemnasty - Zemsta.              497

 

Książkę tę dedykujemy

Haroldowi Matsonowi

z wyrazami głębokiego uznania, szacunku i sympatii

 

 


Czujemy się głęboko zobowiązani wielu ludziom za wiele rzeczy, które pojawiają się w tej książce. Pragnęlibyśmy z głębi serca publicznie podziękować za ich wkład, zamierzony czy też nie: piątkowym Nocnym Markom, których uwielbienie dla gier naprowadziło R. E. F. na wiele wspaniałych pomysłów, użytych w dwóch światach, i wielu autorom tych gier, szczególnie z Midkemia Press;

Kyung i Jonowi Conningowi, za cudowną wycieczkę J.W. po ich rodzinnej Korei, która niezmiernie przydała kolorytu tej książce;

Virginii Kidd, która sprawia, że J.W. łatwo mówi „tak", i za lata mądrych porad i przyjaźni; naszym wydawcom, Adrianowi Zackheimowi, który z nami zaczął, i Jimowi Moserowi, który był z nami na końcu;

Richardowi C. Freese, za troskę ponad- i pozaobowiązkową;

Elaine Chubb, za efekt końcowy;

Danielowi P. Mannbtowi IV, zarówno za danie przykładu, czym jest pisarz, jak i za udostępnienie nam wspaniałego miejsca do pracy (pomimo kaczek) i Barbarze A. Feist za to, że wytrzymuje z jednym z nas.

Frazer, Pensylwania

Czerwiec 1986

 


Rozdział pierwszy - Pani.

Kapłan uderzył w gong. Dźwięk wibrował pod kopułami sklepienia świątyni, udekorowanego okazałymi, jaskrawo malowanymi rzeźbami. Pojedyncza nuta uciekała i wracała, znikając stopniowo, aż stała się jedynie wspomnieniem tonu.

Zimne kamienie świątynnej posadzki wyciągały ciepło z ciała Mary. Przebiegł ją dreszcz, jednak nie z powodu panującego chłodu. Po lewej stronie inna kandydatka klęczała w identycznej pozycji, naśladując ruchy Mary unoszącej białe przybranie głowy kryjące nowicjuszkę Zakonu Lashimy, Bogini Duchowego Światła. W niewygodnej pozycji, z udrapowanym ponad głową na kształt namiotu płótnem, niecierpliwie oczekiwała chwili, kiedy będzie można je opuścić i zasznurować. Już sam habit ciążył jej na ramionach jak kamień! Ponownie zabrzmiał dźwięk gongu. Przypomniawszy sobie o wszechobecności bogini, Mara skarciła się w duchu za nieprzystojne myśli. Teraz, bardziej niż dotąd, nie wolno jej się rozpraszać. Milcząco poprosiła boginię o przebaczenie, kładąc swą nieuwagę na karb zdenerwowania, spowodowanego zarazem zmęczeniem, podnieceniem i lękiem. Modliła się do swej Pani, aby zechciała być jej przewodniczką w poszukiwaniu duchowego spokoju, którego tak żarliwie pragnęła.

Gong zadudnił trzecie z dwudziestu dwu uderzeń. Dwadzieścia dla bogów, jedno dla Niebiańskiego Światła i jedno dla grzesznych dzieci oczekujących właśnie na wstąpienie w służbę Bogini Mądrości Górnego Nieba. W wieku lat siedemnastu Mara gotowa była wyrzec się doczesnego świata, podobnie jak dziewczyna obok, która z ostatnim uderzeniem gongu zostanie jej siostrą, mimo że poznały się zaledwie przed dwoma tygodniami.

Pomyślała o swej przyszłej siostrze: Ura, dziewczyna o wybuchowym usposobieniu, pochodziła z nie należącej do żadnego klanu, lecz zamożnej rodziny z prowincji Lash, podczas gdy Mara wywodziła się ze starego i potężnego domu Acoma. Ura wstępowała do świątyni na wyraźne żądanie wuja, samozwańczego seniora rodziny, który zabiegał o przyjęcie rodziny do któregokolwiek domu, w czym miała być pomocna także ta publiczna demonstracja jej pobożności. Z kolei Mara, aby wstąpić do zakonu, bliska była otwartemu przeciwstawieniu się woli ojca. Kiedy opowiedziały sobie swoje historie podczas pierwszego spotkania, w oczach Ury błyskało niedowierzanie, a nawet gniew, że córka tak potężnego pana miałaby znaleźć wieczystą kryjówkę za murami klasztoru. Pochodzenie Mary oznaczało wysoką pozycję społeczną, potężnych sprzymierzeńców i zapewniało odpowiednie małżeństwo z synem innego potężnego domu. Ura poświęciła się, jak sama to określała, z myślą o tym, aby przyszłe pokolenia dziewcząt z jej rodziny miały to wszystko, czego Mara zdecydowała się wyrzec. Mara nie po raz pierwszy zastanawiała się, czy Ura będzie dobrze służyć Zakonowi. Później, także nie po raz pierwszy, zadała sobie pytanie, czy ona sama zasługuje na przyjęcie do Zgromadzenia.

Kolejny gong. Przymknęła na chwilę oczy w modlitwie o przewodnictwo i otuchę: dlaczego ciągle dręczyły ją wątpliwości? Po następnych osiemnastu uderzeniach rodzina, przyjaciele i domownicy przestaną dla niej istnieć. Zostawi za sobą całe dotychczasowe życie, od najwcześniejszych dziecięcych zabaw po właściwą wysoko urodzonej córce troskę o rolę odgrywaną przez jej rodzinę w rozgrywce rady, tych nie kończących się zmaganiach o przywództwo, które regulowały całe życie Tsurani. Jej siostrą stanie się Ura, niezależnie od różnicy pochodzenia, gdyż w Zakonie Lashimy nikt nie zważał na osobiste zaszczyty czy sławę rodu, a tylko na służbę bogini.

Gong zadźwięczał po raz piąty - zerknęła na umieszczony na podwyższeniu ołtarz. W otoczeniu rzeźbionych łuków sześcioro kapłanów i kapłanek klęczało przed posągiem Lashimy, której oblicze odsłonięto ze względu na uroczystość wtajemniczenia. Przez ostrołukowe okna, umieszczone w wysokich kopułach, przesączał się świt, rozjaśniający pogrążoną w półmroku świątynię. Pani Mądrości spoglądała z półuśmiechem na cyzelowanych ustach, jakby wszystko, co zostało oddane pod jej opiekę, cieszyło się miłością i bezpieczeństwem na ścieżce do duchowego spokoju. Mara miała nadzieję, że tak było naprawdę. Jeden z kapłanów, jedyny, który nie klęczał, uderzył w gong. Metal pochwycił światło słońca, wspaniałą eksplozję złota na ciemnej zasłonie okrywającej wejście do wewnętrznej świątyni. Kiedy wirujący blask przygasł, gong zabrzmiał ponownie.

Rozlegnie się jeszcze piętnaście razy. Mara przygryzła wargi, łaskawa bogini na pewno przebaczy jej chwilę rozproszenia, jak zwykle błądziła myślami, co teraz już nie przystało członkini Zgromadzenia. Ponownie zerknęła na towarzyszkę; Ura trwała nieruchoma i spokojna, z przymkniętymi oczami. Postanowiła naśladować jej zachowanie, pomimo iż nie potrafiła znaleźć w sobie stosownego spokoju. Jeszcze raz odezwał się gong.

Poszukiwała ukrytego środka swojej natury, swego wal, i spróbowała odzyskać spokój umysłu, co udało się jej jedynie przez kilka chwil: kolejne uderzenie gongu przywróciło ją rzeczywistości. Przestąpiła z nogi na nogę, broniąc się przed rozdrażnieniem. Bolały ją ramiona i miała nieodpartą pokusę, by westchnąć. Spokój ducha, którego próbowały ją nauczyć siostry podczas nowicjatu, znowu zniknął, mimo że spędziła w klasztorze sześć pracowitych miesięcy, zanim uznano ją za godną, aby stanąć przed kapłanami Głównej Świątyni tutaj, w Świętym Mieście.

Kolejne uderzenie gongu, dźwięczne jak sygnał rogu, zwołującego wojowników Acoma. Jakże mężnie wyglądali w swoich pomalowanych na zielono zbrojach, wśród nich oficerowie przykuwający oko bajecznymi piórami, tego dnia, kiedy wyruszali do walki pod wodzą Wodza Wojny.

Martwiła ją wojna z barbarzyńcami, w której walczyli ojciec i brat - zbyt wiele sił rodu było w nią zaangażowanych. Ród nie był jednomyślny na forum Najwyższej Rady, a ponieważ żaden z rodów wyraźnie nie zdobył przewagi, przeklęte knowania co chwila nadwerężały pozycję Acoma.

Rody domu Hadama stanowiły jedność tylko z nazwy, i całkiem prawdopodobne było, że Acomów zdradzi ich daleki kuzyn, który zabiegał o łaski w Minwanabi. Gdyby Mara mogła zabierać głos w ojcowskiej radzie, nakłaniałaby do porzucenia Stronnictwa Wojny, może nawet do sprzymierzenia się ze Stronnictwem Błękitnego Koła, które, udając jedynie zainteresowanie handlem, skrycie podkopywało potęgę Wodza Wojny...

Znów myślała o świecie doczesnym!

Kamienne rysy bogini zdawały się wyrażać łagodną przyganę: „źródłem cnoty jest praca nad sobą", głosiła jedna z zasad religii, toteż zawstydzona opuściła wzrok.

Dźwięk gongu zabrzmiał ponownie, lecz przez jego niknące brzmienie przedarł się obcy ton, całkowicie nie odpowiadający nastrojowi chwili. Sandały zaszurały o kamienny przedsionek, przy akompaniamencie stłumionego łoskotu broni. Zza zasłony dobiegł ostry szept nadzorującego kapłana:

- Zatrzymaj się, wojowniku! Nie wolno ci teraz wejść do wewnętrznej świątyni! To zakazane!

Mara zdrętwiała, czując, że stało się coś złego. Dostrzegła, że kapłani na podium unieśli się zatrwożeni i odwrócili ku wejściu. Gong spóźnił się z uderzeniem i zapadła cisza.

Najwyższy Kapłan ruszył zdecydowanie w kierunku zasłony, marszcząc brwi. Mara zacisnęła powieki, gdyby tylko mogła, zamykając oczy, pogrążyć w ciemnościach świat zewnętrzny równie łatwo, jak czyniła to ze swoim własnym, nikt nie potrafiłby jej odnaleźć.

- Jaki jest powód twojego wtargnięcia, wojowniku? Bezcześcisz najświętszy obrządek! - zawołał Najwyższy Kapłan surowo.

Odpowiedziano:

- Szukamy pani Acoma!

Pani Acoma. Słowa te ogłuszyły ją, gdyż to jedno zdanie zmieniło jej życie na zawsze. Zmusiła się do zachowania spokoju - nie zawiedzie przodków, okazując żal. Opanowując drżenie głosu, wolno podniosła się z kolan.

- Tutaj jestem, Keyoke.

Spojrzenia kapłanów i kapłanek spoczywały na Najwyższym Kapłanie, gdy zbliżał się do Mary. Znaki wyszyte na jego szatach zalśniły z nagła, kiedy skinął na kapłankę, która pośpieszyła czym prędzej do niego. Spojrzał w oczy Mary i wyczytał w nich skrywany ból.

- Córko, najwyraźniej nasza Mistrzyni Mądrości wybrała dla ciebie inną drogę. Pójdź z jej miłością i łaską, pani Acoma. - Lekko skłonił głowę.

Mara odwzajemniła ukłon, po czym złożyła przybranie na ręce kapłanek. Puszczając mimo uszu przepełnione zawiścią westchnienie Ury, odwróciła się ku posłańcowi. Keyoke, Głównodowodzący Wojsk Acoma, przyglądał się swej pani zmęczonymi oczami. Pomimo czterdziestu już lat wiernej służby stał prosto i dumnie, gotów kroczyć u jej boku, służyć pewnym ramieniem, może nawet osłaniać przed bezlitosnymi spojrzeniami, gdyby przeżycia okazały się zbyt trudne do zniesienia.

Biedny, zawsze wierny Keyoke. Oznajmienie takich wiadomości także jemu nie przyszło łatwo. Mara postanowiła, że za wszelką cenę nie zawiedzie dobrego imienia rodziny. W obliczu tragedii zachowa postawę i godność, jaka przystoi pani wielkiego domu.

Keyoke skłonił się bez słowa. Za jego plecami stał wysoki i małomówny Papewaio, z twarzą jak zwykle nieodgadniona. Najlepszy żołnierz Acoma był jednocześnie powiernikiem i służącym dowódcy. Ukłonił się i przytrzymał kotarę, kiedy przechodziła obok.

Mara słyszała ich obu, jak ruszyli za nią, Papewaio o krok z tyłu, przestrzegając form w najdrobniejszych szczegółach. W milczeniu wyszli z dziedzińca wewnętrznej świątyni i szli wzdłuż kolumnady z piaskowca, długim korytarzem ozdobionym freskami ilustrującymi podania o bogini. Desperacko starała się nie dopuścić do siebie bólu, przypominając sobie historię przedstawioną na każdej z nich: jak bogini przechytrzyła Turakamu, Czerwonego Boga i uratowała życie dziecka; jak powstrzymała gniew Cesarza Inchonlonganbula i ocaliła miasto Migran przed zagładą; jak wyjawiła pierwszemu uczniowi sekret sztuki pisania. Nie patrzyła, gdy mijali jej ulubiony: jak w przebraniu starej baby rozstrzygnęła spór pomiędzy rolnikiem i jego żoną. Z żalem uświadomiła sobie, że należą do życia, którego musiała się wyrzec.

Zbyt szybko dotarli do zewnętrznych drzwi. Przystanęła na moment u szczytu wydeptanych marmurowych schodów. Dziedziniec poniżej wypełniał nieliczny oddział w zielonych zbrojach Acomów. U kilku żołnierzy było można dostrzec świeżo opatrzone rany, ale kiedy pojawiła się ich pani, jak jeden mąż stanęli na baczność i oddali honory. Stłumiła strach: jeśli eskortę stanowili ranni, sytuacja Acomów musiała być zła. To, iż ród okazał taką słabość, rozpalił rumieniec gniewu na jej policzkach. Zeszła ze stopni, z wdzięcznością myśląc o świątynnej szacie skrywającej drżenie kolan. U podnóża stała przygotowana lektyka. Dwunastu niewolników oczekiwało w ciszy, aż zajmie miejsce. Papewaio i Keyoke ustawili się po obu stronach i na znak niewolnicy ujęli drągi i dźwignęli lektykę. Mara siedziała nieruchomo, ukryta za lekkimi, wyszywanymi zasłonami, podczas gdy żołnierze ustawiali się w szyku na czele i tyłach pochodu.

Lektyka zakołysała się z lekka, gdy ruszyli w kierunku rzeki, rozpychając tłum wypełniający ulice Świętego Miasta. Mijali wozy ciągnięte przez niemrawe, sześcionogie nidry, ich zaś wyprzedzali pędzący posłańcy i tragarze, truchtający z tobołkami trzymanymi wysoko na ramionach bądź głowach, śpieszący do klientów, gotowych zapłacić premię za szybkość.

Hałas i handlowa krzątanina za bramą na nowo nią wstrząsnęły, w zaciszu świątyni szok nie dotarł do niej w pełni. Teraz, w normalnym świetle musiała wysilać wolę, by nie ronić łez na poduszki, które wyścielały lektykę. Nie chciała nic mówić, jakby cisza mogła ukryć prawdę. Ale przecież była Tsuranką, należała do rodziny Acoma. Tchórzliwość nie zmieni przeszłości ani nie zażegna niebezpieczeństw, które niesie ze sobą przyszłość. Wzięła głęboki oddech i odsunęła zasłonę tak, by mogła widzieć Keyoke.

- Obaj nie żyją - oznajmiła głośno to, o czym była przekonana od chwili, gdy ujrzała Głównodowodzącego.

W odpowiedzi Keyoke skinął tylko głową. Jeden raz.

- Twemu ojcu i bratu, pani, rozkazano przeprowadzić bezcelowy atak na fortyfikacje barbarzyńców. To było morderstwo. - Kroczył żwawo z niewzruszoną twarzą, ale w jego głosie brzmiała gorycz. Minęli furę wypełnioną piętrzącymi się owocami jomach i skręcili w ulicę prowadzącą nad rzekę do przystani. Zorientowała się, że kurczowo zaciska dłonie. Powoli rozluźniła się i po długiej chwili poprosiła:

- Opowiedz mi, jak to się stało.

- Kiedy śniegi w świecie barbarzyńców stopniały, otrzymaliśmy rozkaz wymarszu, aby stawić czoła spodziewanemu atakowi. - Zbroja zachrzęściła, gdy wojownik rozprostował ramiona, przezwyciężając wspomnienie zmęczenia i straty, jednak jego głos pozostał rzeczowy. - Zbrojni z barbarzyńskich miast Zün i LaMut wyruszyli w pole wcześniej, niż się spodziewano. Pchnięto posłańców do obozu Wodza Wojny, leżącego w dolinie wśród gór, które barbarzyńcy nazywają Szarymi Wieżami. Nie było go, toteż rozkaz ataku wydał jego zastępca...

- To był Minwanabi, prawda? - Mara przerwała.

Po osmaganej wiatrami twarzy Keyokego przemknął wyraz uznania, Mara, pomimo nieszczęścia, jakie ją spotkało, potrafiła nadal myśleć.

- Tak. Siostrzeniec pana Jingu Minwanabi, jedyny syn jego zmarłego brata Tasaio. Przewaga barbarzyńców była przygniatająca. Twój ojciec, pani, wiedział o tym... wiedzieliśmy o tym wszyscy... ale postąpił tak, jak nakazywał honor. Nie kwestionował rozkazu i uderzyliśmy. Tasaio obiecał wsparcie na prawym skrzydle, ale jego oddziały nie pojawiły się wcale. Wojownicy Minwanabi czekali na swoich pozycjach, gotowi do obrony. Taki dostali rozkaz od Tasaio. Zanim wróg wyciął nas w pień, z doliny nadeszła z pomocą część sił Omechkel i Chimiriko. Bez cienia wątpliwości dzielnie walczyli, aby wydostać nas spod kopyt koni barbarzyńców. Dopiero wtedy uderzyli Minwanabi. Przybyli, kiedy barbarzyńcy właśnie się wycofali. Ktoś, kto nie był tam od początku, widział tylko niefortunną potyczkę z wrogiem. Ale Acoma wiedzą, że była to zdrada Minwanabi.

Mara zmrużyła oczy, zacisnęła usta i przez krótką chwilę Keyoke obawiał się, że może okryć niesławą pamięć ojca, płacząc, zanim zezwoli na to obyczaj. Jednakże przemówiła spokojnie, skrywając wściekłość:

- A więc, pomimo naszego przymierza ze Stronnictwem Wojny pan Minwanabi wykorzystał sposobność i zaplanował śmierć mojego ojca?

- Właśnie tak. Jingu Minwanabi musiał kazać Tasaio zmienić rozkazy marszałka. Było to zuchwalstwo, za które, gdybyśmy stracili tę pozycję, Tasaio zginąłby w hańbie. Ale Almecho potrzebuje wsparcia Minwanabi i chociaż jest zły na siostrzeńca Jingu, nic nie zrobi. W końcu nic się nie stało, ot, potyczka jakich wiele, ale w rozgrywce Rady oznacza triumf Minwanabi nad Acoma. - Pierwszy raz w życiu Mara usłyszała w głosie Keyokego ślad wzruszenia; niemal z żalem dodał: - Papewaio i ja ocaleliśmy dzięki rozkazowi twego ojca. Nakazał nam pozostać na pozycjach z kilkoma ludźmi i polecił chronić cię, gdyby sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły. Mój pan Sezu i twój brat dobrze wiedzieli, że nie przeżyją tego dnia.

Mara znowu ze ściśniętym żołądkiem spoczęła na poduszkach. Bolała ją głowa, czuła ciężar na piersi. Wzięła długi, powolny oddech i spojrzała na Papewaio, który kroczył z twarzą całkowicie bez wyrazu.

- A co na to ty, mój dzielny Pape? - spytała. - Jak powinniśmy odpowiedzieć na to podwójne morderstwo?

Papewaio z nieobecnym wyrazem twarzy podrapał lewym kciukiem bliznę na szczęce, co czynił często w chwilach napięcia.

- Jak zdecydujesz, pani.

Na pozór Pierwszy Komendant Acoma był łagodny i ustępliwy, ale Mara wiedziała, że gotów był chwycić za miecz w razie potrzeby. Przez chwilę rozważała myśl o natychmiastowej zemście. Wystarczyło słowo, a Papewaio rzuciłby się na Jingu Minwanabiego, choćby ten siedział we własnej komnacie, otoczony całą armią. Mimo że wojownik poczytywałby sobie taką śmierć za zaszczyt, odsunęła od siebie ten pomysł. Ani Papewaio, ani nikt noszący barwy Acomów nie zdołałby dotrzeć bliżej niż na pół dnia drogi od pana Minwanabiego. Poza tym wierność taka, jak Pepe, była rzadkością i nie powinno się jej trwonić bez potrzeby.

Keyoke tymczasem uważnie przyglądał się Marze. Spotkała jego spojrzenie i nie spuściła wzroku. Wiedziała, że twarz ma kredowobiałą i ponurą, rysy ściągnięte, ale zdawała sobie także sprawę, że nie ugięła się pod brzemieniem nowiny. Keyoke ponownie wbił wzrok w przestrzeń, jakby oczekiwał od swej pani kolejnych pytań i rozkazów.

To, że skupiała na sobie uwagę mężczyzny, choćby nawet starego członka rodzinnej świty, sprawiło, że zaczęła chłodno i wnikliwie roztrząsać swe silniejsze i słabsze strony. Była młodą kobietą, niezbyt piękną, szczególnie gdy marszczyła czoło lub zatroskana ściągała brwi, lecz jej uśmiech zniewalał (tak w każdym razie powiedział kiedyś jakiś chłopak); miała też żywiołową energię, która niekiedy przydawała jej nieodpartego uroku. Wiotka, o giętkich ruchach, nie raz przyciągnęła oczy synów sąsiedzkich domów. Teraz jeden z nich najprawdopodobniej będzie musiał udowodnić swą wartość jako sprzymierzeniec i powstrzymać polityczną burzę, która groziła starciem domu Acoma z powierzchni ziemi. Z półprzymkniętymi oczami zastanawiała się nad przerażającym ogromem odpowiedzialności. Uczucie bliskie omdlenia wywoływała świadomość, że swoje kobiece przymioty, piękno, dowcip, wdzięk, powab, wraz z całą inteligencją, jaką obdarzyła ją natura, będzie teraz musiała zaprząc w służbę sprawy Acoma. Miała jedynie nadzieję, że te zalety wystarczą.

- Musimy omówić wiele spraw, Keyoke, lecz nie tutaj - powiedziała cicho; wśród ulicznego ścisku mogli czaić się z każdej strony szpiedzy, zabójcy lub donosiciele. - Będziemy mówić tylko w obecności uszu wiernych Acomom.

Keyoke chrząknął z uznaniem, a Mara podziękowała w duszy bogom, że zachowali go przy życiu. Był jak opoka, niezbędna, by przetrwać. Wyczerpana, ponownie ułożyła się na poduszkach. Aby trzeźwo rozważyć sytuację, żal trzeba odłożyć na bok. Najpotężniejszemu wrogowi jej ojca, Jingu Minwanabiemu, nieomal udało się osiągnąć jeden z najważniejszych celów jego życia - zagładę Acomów. Nienawiść pomiędzy domami Acoma i Minwanabi istniała od pokoleń, a ponieważ żaden z rodów nie potrafił zdobyć przewagi, od czasu do czasu wybuchały wojny czy zdarzały się intrygi. Teraz jednak pozycja Acomów została bardzo poważnie nadszarpnięta, a Minwanabi znajdowali się u szczytu potęgi, dorównującej prawie pozycji rodu, z którego wywodził się Wódz Wojny. Jingu miał własnych wasali, z Kehotarą na czele, którego potęga równa była potędze ojca Mary. A im jaśniej świeciła gwiazda Minwanabich, tym łatwiej mogli liczyć na sprzymierzeńców.

Osłonięta zwiewnymi zasłonami, przez długą chwilę leżała nieruchomo, rozważając gorzką prawdę: była jedyną przeszkodą w osiągnięciu głównego celu Jingu Minwabiego, czyli zagłady Acomów. Musi znaleźć jakiś sposób na pokrzyżowanie planów pana należącego do jednej z Pięciu Wielkich Rodzin Imperium Tsuranuanni, jeśli chciała żyć i nie dopuścić do upadku domu Acoma.

 

* * *

 

Mara zamrugała powiekami i otrząsnęła się ze snu. Zapadła w niespokojną drzemkę, podczas gdy lektyka przemierzała zatłoczone ulice Świętego Miasta. Teraz lektyka kołysała się łagodnie, kierując się w dół, w stronę przystani.

Wyjrzała, zbyt odrętwiała, aby widok różnobarwnego tłumu sprawił jej przyjemność. Kiedy po raz pierwszy przyjechała do Świętego Miasta, oczarowana była wielobarwną rozmaitością tłumu, w którym przewijali się ludzie ze wszystkich zakątków Cesarstwa. Zachwycał ją zwykły w tych stronach widok barek mieszkalnych, przybywających z miast w górze i w dole rzeki Gagijn. Przystrojone chorągiewkami, kołysały się na cumach jak pięknie upierzone ptaki wśród domowego drobiu pędzących barek handlowych i łodzi kupieckich. Wszystko - widoki, dźwięki, zapachy - było tak inne od tego, co znała z posiadłości swego ojca, z jej własnych posiadłości, poprawiła się. Płynący z tego stwierdzenia ból był na tyle dotkliwy, że nie zwracała uwagi na spoconych, niemal nagich i uwalanych kurzem niewolników, którzy mozolili się w piekącym słońcu, ładując na rzeczne barki piętrzące się sterty towarów. Tym razem nie oblała się rumieńcem, jak wtedy, kiedy przechodziła tu po raz pierwszy w towarzystwie sióstr Lashima. Męska nagość nie była dla niej niczym nowym. W dzieciństwie często widywała kąpiących się żołnierzy i przez lata pływała z bratem i przyjaciółmi w jeziorze powyżej pastwiska. Ale widok nagich mężczyzn po tym, jak wyrzekła się doczesności, wydawał się jej jakiś inny. Rozkaz siostry Lashima, aby patrzeć w inną stronę, wzmógł tylko chęć zerknięcia. Tamtego dnia zmuszała się, aby nie spojrzeć na szczupłych, muskularnych mężczyzn.

Ale dzisiaj ignorowała tych niewolników, żebraków błogosławiących darczyńców, jak i zawsze skorych do żartów marynarzy. Otoczenie zdawało się wyblakłe i nudne, jakby nagle jej oczy postarzały się o lata i doświadczenie; dostrzegła, że każdy dom rzuca cień, a w cieniu może się kryć wróg.

Szybko wysiadła z lektyki. Pomimo białej szaty nowicjuszki Zakonu Lashima nosiła się z godnością oczekiwaną od pani Acoma. Patrzyła prosto przed siebie, idąc w kierunku barki, która miała zabrać ją w dół rzeki, do Sulan-Qu. Papewaio torował drogę, rozsuwając tłum na boki. Keyoke zaś obserwował przezornie żołnierzy w barwach innych domów, kiedy przemierzając nabrzeże, pojawiali się w pobliżu Mary.

Gdy oficerowie pomogli jej przejść przez kładkę prowadzącą na barkę, miała jedynie ochotę znaleźć się w zacienionym, spokojnym miejscu, w którym mogłaby stawić czoła rozpaczy. Ale ledwie stanęła na pokładzie, kapitan pośpieszył jej na spotkanie. Jego krótka, czerwonofioletowa szata drażniła jaskrawością po wielotygodniowym obcowaniu z ponurymi strojami kapłanów i sióstr w klasztorze. Nefrytowe bransolety zabrzęczały na przegubach, kiedy gnąc się w służalczym ukłonie, oferował znakomitemu gościowi skromne wygody: stos poduszek pod rozstawionym na środku pokładu baldachimem, obwieszonym przejrzystymi zasłonami. Nie przerywała tych dowodów oddania do chwili, aż zajęła miejsce. Wtedy, z grzecznością tak wyliczoną, by kapitan nie stracił twarzy, milcząco dała mu do zrozumienia, że jego obecność jest już zbyteczna. Zrozumiał natychmiast, opuścił cienkie zasłony, pozwalając jej wreszcie na chwilę samotności. Keyoke i Papewaio siedli naprzeciwko, a gwardziści ze zwykłą czujnością otoczyli baldachim.

- Keyoke, gdzie jest barka mojego ojca... moja barka? - spytała nagle, wpatrując się w wodę. - Gdzie moje służące?

- Barka Acomów stoi w doku w Sulan-Qu. Sądziłem, że nocne spotkanie z żołnierzami Minwanabich lub z ich sprzymierzeńcami jest mniej prawdopodobne, jeśli skorzystamy ze zwykłej łodzi. Obawiałem się, że w razie natrafienia na jakieś trudności twoje służące mogłyby tylko zawadzać. - Mówiąc to, myszkował oczyma po nabrzeżu. - Statek ten na noc zostanie związany z innymi barkami, tak że ani chwili nie będziemy na rzece sami.

Mara skinęła głową, pozwalając oczom zamknąć się na dłuższą chwilę.

- Bardzo dobrze - pragnęła samotności, niemożliwej do znalezienia na tej zwykłej barce, ale obawy Keyokego były całkiem uzasadnione.

Jingu poświęciłby bez wahania całą kompanię wojska, aby zgładzić ostatnią z Acomów, a miał wielekroć więcej żołnierzy, niż było trzeba, by wyciąć w pień nieliczną gwardię, jaka jej towarzyszyła. Ale uczyniłby to jedynie wtedy, kiedy byłby pewien powodzenia, po czym udałby zupełną niewiedzę przed członkami Wielkiej Rady. Każdy, kto brał udział w rozgrywkach Rady, znałby prawdę, jednak najważniejsze było zachowanie formy. Jeden ocalały podróżny, jeden rozpoznany gwardzista Minwanabich, jedna przypadkowa uwaga podsłuchana przez bosakowego z pobliskiej barki i Jingu byłby zgubiony. Ujawnione publicznie powiązania z tak podłą zasadzką podkopałyby poważnie jego pozycję na forum Rady, dając być może sygnał któremuś z „wiernych" sprzymierzeńców, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Musiałby wtedy mieć się na baczności zarówno przed wrogami, jak i przed przyjaciółmi. Takimi prawami kierowała się Rada. Sposób podróży, wybrany przez Keyokego, mógł okazać się równie dobry jak setka dodatkowych zbrojnych.

Na komendę kapitana rzucono cumy i barka ruszyła ku środkowi rzeki. Szczupłe, spalone słońcem ciała niewolników, którzy odpychali barkę drągami, poruszały się zgodnie w rytm prostej, monotonnej pieśni.

- Środka trzymaj się! - zaintonował sternik.

- Hej, pchajmy wraz! - odpowiedzieli marynarze. W tym samym rytmie śpiewali dalej:

- Kobietę brzydką znam! - zakrzyknął sternik.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin