Wacław Sieroszewski - Kulisi.pdf

(360 KB) Pobierz
Kulisi
Wacław Sieroszewski
Gebethner i Wolff, Kraków, 1926
Pobrano z Wikiźródeł dnia 12.07.2016
WACŁAW SIEROSZEWSKI
K U L I S I
WYDANIE DRUGIE
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
WARSZAWA — KRAKÓW — LUBLIN — ŁÓDŹ
PARYŻ — POZNAŃ — WILNO — ZAKOPANE
SKŁADY GŁÓWNE:
«THE POLISH BOOK IMPORTING CO., INC.» NEW YORK
«KSIĘGARNIA POLSKA NA ŚLĄSKU, SP. AKC.» KATOWICE
KRAKÓW. — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI
1926
KULISI
[1]
.
 Już
drugi rok zrzędu straszna susza nawiedzała krainę
Szlachetnej Żółtej Gliny
[2]
, starożytną kolebkę Chin. Klęska
sięgnęła bajecznych rozmiarów, i nieszczęście przewyższyło
miarę wyrazów. Starcy jedynie pamiętali coś podobnego z
czasów dzieciństwa, gdy trzecia część ludności męskiej
zmuszona była opuścić domowe pielesze
[3]
. Gniew Wysokiego
Nieba ucichł dopiero wtedy, gdy w liczbie wychodźców odeszli
i grzesznicy. Ale któż w stanie jest odgadnąć, czy nie jego
błędy wywołały gniew nadziemski?
 Brak
mężczyzn był tak wielki, że dobre obyczaje nie upadły
li tylko dzięki świadomości, iż nowe grzechy nowe wywołają
kary. Narodzenie się dziewczynki w smutek naówczas
pogrążało rodziny. Minęły lata. Niezamężne dziewczęta z
owych ciężkich czasów wyschły, zgrzybiały i zwolna wymarły,
przeklinając występki ludzi, które pozbawiły je macierzyństwa.
Obfite urodzaje wróciły zamożność ludności. Napełniły się
śpichlerze, a mądre prawa Wszechwiednego Rozumu
wyrównały ułomności życia. I znowu każda dziewczyna w
szesnastym roku mogła słusznie spodziewać się narzeczonego,
i znowu wąskie doliny Żółtej Gliny zagrały okrzykami dzieci,
bawiących się nad brzegami potoków, łowiących tam ryby lub
strzelających z procy. Znowu w mieszkaniach, wydłubanych
rzędami w gliniastych urwiskach dolin, zaroiły się małe postaci
czarnogłowego ludu
[4]
, znowu z otwartych okien wiejskich
szkółek, upiększonych czerwonemi, niebieskiemi i zielonemi
kaflami, popłynęły głośno wyśpiewywane nauki starożytnych
mędrców.
 Ale
oto znowu przyszło bez żadnej napozór przyczyny
nieszczęście! Już w roku zeszłym zbiór pszenicy był marny.
Troska zajrzała nawet do zasobnych gospodarstw, i niewielu
wieśniaków miało pewność, że do przednówka starczy im
własnego chleba. Zawczasu zabiegliwe rodziny jęły starać się o
pokarm dodatkowy. Codzień od świtu do późnego wieczora
wszyscy, nie zajęci w polu, dzieci, starcy, kobiety —
przebiegali okolicę, szukając jedzenia. Z pilnością wielką
zbierali rośliny jadalne, kopali pożywne korzonki, łowili
wszelkie twory, poczynając od ptaszków, myszy, żab, oraz
ślimaków, a kończąc na konikach polnych i szarańczy. Te
ostatnie, choć są chude i z pozoru marne, podsmażone jednak
na patelni na wolnym ogniu, przedstawiają zawsze coś
lepszego, niż zupełny brak pokarmu. Wkrótce z obszaru,
dotkniętego suszą, znikło wszystko, co dało się strawić. Zostało
powietrze, woda i ziemia, a na niej wątła ruń zbożowa.
 Tymczasem
nic nie zapowiadało zmiany.
 Słońce
wschodziło codzień na niebie bez chmur i biegło
przez błękity, ziejąc żary, jak smok okrutny. Nadeszły, budząc
nadzieje, święta «Zmiany Wiatrów» i... minęły... a deszcze nie
spadły. Na wysokościach, na żyznych górskich rolach wzeszłe
źdźbła zbóż strzelały rzadko wśród grudek żółtej ziemi,
zakurzone i ostre, jak szydła. Niektóre zwinęły się w dudkę,
choć nie odrosły i na dwa cale. Kurz wypełniał natychmiast
dudki i dusił charłacze niedonoski kłosów. Gospodarze kiwali
smętnie głowami i godzili się na to, że, jeżeli tak dalej pójdzie,
ziemia nie wróci rzuconych w nią nasion.
 Troski
obległy starego Szań Chaj-su, głowę najbiedniejszej i
najliczniejszej rodziny we wsi Tun-guań.
 Wieś
od wieków objęła w swe posiadanie brunatne, gliniaste
Zgłoś jeśli naruszono regulamin