Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.pdf

(584 KB) Pobierz
Dary wiatru północnego
Wacław Sieroszewski
Towarzystwo Wydawnicze „Rój“, Warszawa, 1936
Pobrano z Wikiźródeł dnia 12.07.2016
WA C Ł AW S I E R O S Z E W S K I
DARY WIATRU
PÓŁNOCNEGO
DRUGIE WYDANIE
WA R S Z AWA — 1936
TOWARZYSTWO WYDAWNICZE
„RÓJ“
Zakłady Graficzne „FENIKS“, Warszawa
 Rok
był zły, nieurodzajny, a przednówek taki srogi, że nawet
u zamożnych gospodarzy mysz w śpiżarni niebardzo się mogła
pożywić.
 Wdowa,
komornica, mieszkająca na końcu wioski w ubogiej
chałupce, dawno już głodowała. A ponieważ lepsze kęski
wtykała zawsze synowi i sama ledwie coś niecoś czasem
liznęła, więc od tego niedojadania zaniemogła. Położyła się na
ławie i zipie:
 —
Zaco to nas taka kara boska spotyka!? Czyśmy to nie
pracowali? Nie harowali od świtu do nocy?!... Czyśmy długów
nie płacili?... Czyśmy ludzi krzywdzili?... Na cudze się
łakomili? Oj, oj! Niema na świecie sprawiedliwości!... Niema!
Och, och!...
 —
Nie gadajcie, matulu, nie krzywdujcie sobie... Robili my
pięknie, co na nas przystało, to teraz możemy każdemu w oczy
śmiało spojrzeć i swego nie popuścić! — pocieszał ją syn,
Tomek.
 —
Niema już co, synku, popuszczać, niema!... Rychło
pomrzemy!...
 Tomek
popatrzał na chorą żałośnie.
 —
Jak mamy umrzeć, matulu, to poco tę krzynkę mąki w
komorze chowacie?
 —
Dla ciebie, synku, dla ciebie!... Może jakoś do zwiesny
zdołasz przedychać... A potem dostaniesz robotę, poprawisz
się...
 —
Nie, matulu, nie zgodzę się na to! Kiedy umierać, to
razem!... Przyniosę ja tę mąkę, zagniotę klusek, ugotuję...
Najemy się do syta, matulu, a jutro, co Bóg da!... Choć się
poweselimy przed śmiercią!... A może się jeszcze wszystko na
dobre obróci!... Wróżyła mi przecie cyganka, że będę królem!
 —
Gdziezaś królem!... Choćby dobrym gospodarzem!...
 —
Tyle mi do gospodarza, co i do króla!... Dlaczego
niemam sobie podchlebić!? Teraz to każdy los swój w swojej
garści nosi!... Tylko nie należy żałować mozołu...
 —
Nie żałowaliśmy, nie żałowali, a co z tego?... — jęczała
chora.
 —
Więc pójdę, matulu po tę mąkę, co?!
 —
Ano rób, jak chcesz! Najedz się na ostatek, a potem to
mię starą rzuć i w świat idź szukać roboty, bo tu nic nie
wysiedzisz!...
 Wziął
Tomek miskę i poszedł przez sień do komory.
 Wiatr
zimny marcowy bił w chałupę, jakby się z nią
mocował. Strzechę na niej potargał, pokruszył; za węgły, za
zręby chwytał, że aż skrzypiały i stękały, jak żywe. Zimno było
tak, że Tomkowi w lot ręce zgrabiały. Ale jakoś mąkę z dzieży
wytrząsnął na misę, stare ciasto z dna i ścianek pilnie
wyskrobał i niesie wszystko do izby zpowrotem. Wtem, kiedy
drzwi do komory zawierał, jak nie dmuchnie mu wietrzysko w
miskę; mąka niby dym buchnęła mu w twarz, oślepiła, a po
chwili, gdy przetarł oczy, już na misce nic nie znalazł —
czyściuchna była, jakby wymyta. Wyskoczył ze złości za tą
mąką na próg, a wietrzysko mu tam jeszcze czapkę z głowy
zwiało, śmieje się, chichoce, gwiżdże na kołkach płotu, na
badylach starej wierzbiny... A mąka jego niby biały obłoczek
wieje nad grudą, nad błotną drogą.
 Zapamiętał
się chłopak, zaklął, po czapkę skoczył, schwycił
ją, mocno na uszy wcisnął i czerwoną z gniewu twarz do wiatru
zwrócił:
 —
To ci psota!... Rabuśnik!... U najbiedniejszego ostatnie
zabierać!
 Spojrzał
na chatę, która trzęsła się cała niby wystraszona
kura, na małe, ciemne okienko, przez które nagle wyjrzała
chuda twarz matczyna, i pięścią się po łbie prasnął:
 —
Zamrze, ani chybił!... Poco ja będę do niej chodził, ją
tylko martwił!... Lepiej pójdę w świat za tą moją mąką... Abo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin