Lofting Hugh DD 04 Cyrk Doktora Dolittle A5 ilustr.pdf

(3239 KB) Pobierz
Hugh Lofting
Cyrk doktora Dolittle
Przełożyła z języka angielskiego Janina Mortkowiczowa
Ilustrował Zbigniew Lengren (kolorowały dzieci)
Tytuł oryginału Doctor Dolittle's cirkus
Wydanie polskie 1956
DLA MŁODSZYCH DZIECI (8-10 lat)
-2-
W książce tej opisane są przygody, które doktor
Dolittle przeżył w wędrownym cyrku.
CZĘŚĆ PIERWSZA.
Rozdział I. Przy kominku.
Z początku doktor nie miał wcale zamiaru prowadzić takiego
życia przez czas dłuższy. Chciał tylko wystawiać na pokaz
dwugłowca tak długo, dopóki nie zbierze dosyć pieniędzy, aby
zapłacić za wypożyczony statek, który rozbił się u wybrzeży
Afryki. Ale Tu-Tu przypomniała bardzo słusznie, że chociaż
Janowi Dolittle nie trudno było się wzbogacić, gdyż w sprawach
pieniężnych miał małe wymagania a dużo szczęścia, daleko
trudniej przychodziło mu utrzymać pieniądze. Dab-Dab mawiała
zawsze, że od czasu gdy poznała doktora, powadziło mu się
dobrze już pięć albo sześć razy, im jednak był bogatszy, tym
bardziej należało się spodziewać, że na nowo zbiednieje. Dab-
Dab, mówiąc tak, nie myślała, rzecz prosta, nigdy o wielkim
majątku. Ale w tym czasie kiedy doktor Dolittle urządzał pokazy
cyrkowe, miewał często tyle pieniędzy w kieszeni, że mógł
uchodzić za bardzo zamożnego. Mimo to regularnie, jak w
zegarku, przy końcu każdego miesiąca nie miał już ani grosza.
Wróćmy jednak do tych czasów, kiedy doktor Dolittle i jego
zwierzęta: pies Jip, kaczka Dab-Dab, sowa Tu-Tu, prosię Geb-
Geb, dwugłowiec i biała myszka powrócili nareszcie po długiej
podróży z Afryki do swego małego domku w Puddleby nad rzeką
Marsh. Trzeba było teraz pomyśleć o wyżywieniu tak licznej
rodziny, a doktor nie miał ani grosza i bardzo się kłopotał, jak
sobie poradzi, zanim nie znajdzie odpowiedniego cyrku, w którym
mógłby wystawić dwugłowca na pokaz.
-3-
Na szczęście zapobiegliwa Dab-Dab zabrała z sobą na wszelki
wypadek zapasy, które po ukończeniu podróży zostały jeszcze w
spiżarni statku piratów. Uważała, że przy dużej oszczędności
powinno to było starczyć na jeden albo na dwa dni. Lecz radość
powrotu do domu była u zwierząt tak wielka, że żadne z nich,
prócz Dab-Dab, nie myślało o tym, co będzie dalej.
Dobra gospodyni udała się natychmiast do kuchni i zabrała się
do szorowania garnków i do gotowania obiadu. Całe zaś
towarzystwo z doktorem na czele pobiegło do ogrodu, aby się
przywitać z ulubionymi miejscami. Zwierzęta były jeszcze zajęte
zaglądaniem do każdego zakątka i do każdej kryjówki swej
ukochanej siedziby, gdy rozległ się dzwonek - uderzenie łyżką o
patelnię - wzywający na obiad. Wszyscy pośpieszyli natychmiast,
ciesząc się na myśl, jak to będzie przyjemnie zasiąść do stołu w
dawnej miłej, kochanej kuchni, gdzie się tyle dobrych chwil
razem spędziło.
- Jest tak zimno, że można by już napalić w kominku -
powiedział Jip, gdy zasiedli wszyscy do stołu. - Ten wrześniowy
wiatr porządnie wieje. Doklorze, czy nie chciałby nam pan
opowiedzieć czegoś ciekawego? Tak dawno nie siedzieliśmy już
przy kominku!
- A może nam pan przeczyta coś z książki o zwierzętach -
zawołało Geb-Geb - może o lisie, co chciał skraść gęś!
- Hm, hm, może - odpowiedział doktor. - Zobaczymy,
zobaczymy. Jakie wyśmienite sardynki mieli ci piraci! Od razu
można poznać, że pochodzą z Bordeaux; nie ma wątpliwości, że
to prawdziwe francuskie sardynki.
W tej chwili zawołano doktora do gabinetu, do pacjenta. Była to
łasica, która złamała sobie pazurek. Zaledwie doktor skończył
opatrunek, gdy przyfrunął z sąsiedztwa po poradę kogut z chorym
gardłem. Był tak zachrypnięty, że piał szeptem i wskutek tego nie
-4-
mógł nikogo rano zbudzić. Potem zjawiły się dwa bażanty,
prowadząc swoje wątłe pisklę, które od urodzenia cierpiało na
brak apetytu.
Chociaż ludzie w Puddleby nie wiedzieli jeszcze nic o powrocie
doktora, to jednak wśród zwierząt i ptaków rozeszła się już ta
nowina. Przez całe poobiedzie Jan Dolittle zajęty był zakładaniem
opatrunków, udzielaniem porad i pisaniem recept, gdy tymczasem
ogromny tłum najrozmaitszych zwierząt czekał cierpliwie na
swoją kolej przed drzwiami poczekalni.
- Niestety! Zupełnie to samo, co dawniej - wzdychała Dab-Dab.
- Ani chwili spokoju! Pacjenci w ogonku rano, w południe i
wieczorem!
Jip miał rację, o zmierzchu zrobiło się porządnie zimno. Na
szczęście w piwnicy było dosyć drzewa, aby napalić w dużym
kominku, przy którym po kolacji zgromadziły się wszystkie
zwierzęta, zamęczając doktora, aby im opowiedział jakąś bajkę
albo przeczytał rozdział z jednej ze swych książek.
- Pomyślcie lepiej o tym - powiedział doktor - jak znaleźć cyrk.
Jeżeli chcemy zdobyć pieniądze, aby zapłacić marynarzowi za
statek, musimy to obmyślić już teraz. Dotąd nie natrafiliśmy na
żaden cyrk, do którego moglibyśmy się przyłączyć. Chciałbym
wiedzieć, jak się do tego zabrać. Wędrowne cyrki, jak wiecie, są
ciągle w drodze. Kogo właściwie mógłbym o to zapytać?
- Pst! - szepnęła Tu-Tu. - Czy nie słyszycie dzwonka u drzwi
wejściowych?
- To dziwne! - krzyknął doktor powstając. - Już goście?
- Może to ta stara pani chora na reumatyzm - powiedziała biała
mysz, kiedy doktor wyszedł do przedpokoju. - Zapewne lekarz w
Oxentorpe nie leczył jej tak dobrze, jak sobie wy obrażała.
Kiedy Jan Dolittle zapalił światło w przedpokoju i otworzył
drzwi, ujrzał stojącego na progu karmiciela kotów.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin