W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 2.pdf

(344 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 2
Przyzwyczajony do porannych pobudek w szpitalu JD obudził się na tyle wcześnie, że
mógł na spokojnie obserwować pogrążonego we śnie Caseya. Zaśmiał się w duchu do siebie,
kiedy chłopak chrapnął i przekręcił się na bok. Odkąd się znają, tylko jedną noc spędzili ze
sobą. W tamtym motelu, kiedy zepsuł się samochód. Miał wrażenie, że od tego momentu
minęło kilka lat. Tamtej nocy kochali się drugi raz. Wtedy nie wiedział, że jakiś czas później
stanie się coś takiego, co posadzi go na wózku inwalidzkim. Prędzej spodziewał się, że Casey
go zostawi. W sumie zrobił to, a potem wrócił i jest. Chłopak stał się odpowiedzialny i nie
zachowywał się jak dziewiętnastolatek. Coś czuł, że żadna siła go od niego nie oderwie.
Musiał przed sobą przyznać, że tak naprawdę chciał z nim być. Ale mimo wszystko zdawał
sobie sprawę z ograniczeń, jakie ich czekają.
Jak możesz być ze mną? Przecież jestem już niczym, myślał. Zawsze będą rzeczy, przy
których będę potrzebować pomocy. Po co chcesz żyć z kaleką?
Tak się bał, że Casey nigdy nie będzie go chciał, a teraz nie może się od niego opędzić. Na
usta JD wkradł się uśmieszek, kiedy widział, jak jego chłopak przekręca się na materacu,
ziewa, pociera twarz dłońmi, przeciąga się, by na końcu ich oczy się spotkały.
– Dzień dobry, wredoto ty moja. – McPherson podłożył dłonie pod głowę, ciesząc się, że
mógł obudzić się i upewnić, że ma JD przy sobie.
– Dzień dobry, śpiochu. Dlaczego śpisz na materacu?
– A gdzie mam spać?
– Ze mną?
– O, JD zaprasza mnie do swojego łóżka.
– Tylko do spania – zastrzegł chłopak.
– Co, chcesz się przytulić?
JD wzruszył ramionami.
– Łóżko jest wystarczające dla nas dwóch.
– Nie chciałem się na siłę do niego pchać – wyjaśnił Casey, wciąż leżąc. Poszedłby do
niego, ale musiał najpierw uspokoić swoją poranną erekcję. – Wolałem nie zostać w nocy z
niego wyrzucony.
str. 1
– Nie ma na nim tabliczki z napisem, że należy do mnie. Spałeś w nim, kiedy byłem w
szpitalu?
– Tak.
– To poniekąd ono jest też twoje, Casey. – Pomagając sobie rękoma, przesunął się bliżej
ściany. – Chodź tutaj, mam ci wysłać specjalne zaproszenie? I nie martw się, nie będę patrzył
na to, co chcesz, żeby zmiękło.
– Jesteś draniem, JD. – McPherson przeniósł się z materaca na łóżko, od razu zgarniając w
ramiona chłopaka. – Wrednym draniem. – Pocałował go w czubek głowy i odetchnął, kiedy
ręce JD również go objęły. – Brakowało mi tego.
– Mnie nie. Ałł. Nie podszczypuj mnie, bo cię stąd zrzucę. – Pomimo swoich słów jeszcze
bardziej przywarł do Caseya. Tęsknił za tym, ale przecież się do tego nie przyzna. – Pośpimy
jeszcze?
– Mhm. Dzisiaj sobota, a ja mam wolne. Możemy się leniwić przez cały dzień, z przerwą
na odpisywanie przez ciebie lekcji. Ja wiem, o mój luby… No co? – zapytał, kiedy JD
odsunął się i patrzył na niego z wysoko uniesionymi brwiami. Co tylko dodawało mu uroku i
drapieżności przy zwichrzonych włosach, które wyglądały, jakby ich właściciel został
potraktowany prądem.
– Luby?
– A luby, luby. Czytałem coś ostatnio z fantastyki i tam taka kobieta nazywała w ten
sposób swojego ukochanego. No, tul się. – Ponownie przyciągnął go do siebie. – Co ja to
mówiłem…
– Że mam spisywać lekcje i że ty coś o mnie wiesz.
– A, racja. – Wsunął dłoń pod koszulkę od piżamy i zaczął go drapać po plecach. – Ja
wiem, że ty jesteś geniuszem i masz opanowany również materiał z mojej klasy, ale lekcje
spisać musisz i bez protestów.
– Ja nie protestuję. Jeszcze. Na razie próbuję spać, tylko za dużo gadasz. Nie powiem, że
mogę cię zakneblować, bo jeszcze brudne myśli ci do głowy przyjdą.
– I komu chleb na myśli.
– Och, cicho już bądź.
– Jakiś ty jest słodki. – Zaśmiał się, kiedy z ust JD wyszło coś podobnego do warczenia. –
No, śpij, psiaczku, śpij.
– Walnę cię.
– Oddam ci.
– Spróbowałbyś tylko. Kaleki się nie bije.
str. 2
– Kaleki? Jest tu ktoś taki? Ja tu widzę jedną taką zołzę, która mi grozi, a nie kalekę.
– Pff.
– Uważaj, bo przestanę cię drapać.
– Tylko nie próbuj.
– JD? – odezwał się po chwili milczenia Casey.
– O rany, co znów?
– Kocham cię – wyszeptał mu do ucha.
– Ja ciebie też, ale błagam, daj pospać.
Już nic nie mówił, tylko leżał, tuląc go do siebie, drapiąc po plecach, pozwalając spać JD.
Chłopak potrzebował odpoczynku i poczucia, że nie jest w tym wszystkim sam, i on mu to da.
Wstali dwie godziny później i po porannych czynnościach zasiedli do rodzinnego
śniadania. JD czuł się dobrze w tym znajomym hałasie. Ryan opowiadał, jak w nocy rozegrali
kolejny turniej w jakiejś grze i przeszedł poziom wyżej. Danny ciamkał i kłócił się z Molly.
Lori paplała bez końca, co dzisiaj zamierza robić, i plotkowała. Casey udawał, że wszystkich
słucha, a mama próbowała każdego uspokoić i go denerwowała. Podsuwała mu pod nos
jedzenie jak małemu dziecku, ciągle pytała, czy czegoś nie potrzebuje, tak jakby nie mógł
sam podjechać do lodówki i czegoś sobie z niej wziąć.
– JD, może jeszcze wędliny? Dorobić ci herbaty?
– Nie, dziękuję.
– A może…
– Powiedziałem nie! – Uderzył kubkiem o stół, a wszyscy zebrani wokół stołu
podskoczyli. – Mamo, nie słyszysz, że ciągle mówię „nie”?! Dlaczego wciąż jesteś na to
głucha? Będę chciał, sam sobie wezmę. Sama mówiłaś, że muszę nauczyć się, jak mam sobie
sam radzić, ale ty mi na to nie pozwalasz. Będę chciał, a nie będę mógł sobie tego wziąć, to
wtedy cię o coś poproszę. Nie jestem umierający. Tylko nie chodzę. Rozumiesz?! – wrzasnął i
wycofał wózek. Wyjeżdżając szybko z kuchni, uderzył we framugę. To go jeszcze bardziej
rozwścieczyło. Cofnął się trochę i wtedy już bez problemu opuścił kuchnię. Nie dane mu
jednak było zniknąć w swoim pokoju, bo został zatrzymany przez partnera.
– Co ty odpierdalasz?
– To, co mi się podoba! Spadaj!
– Co, chłopaczek się wkurwił, tak? Bo mama chce dla niego jak najlepiej, a on nie może
wytrzymać tej troski? I to mu się nie podoba, tak?
– Ależ ty się mądry zrobiłeś. – JD obrzucił McPhersona złym wzrokiem.
str. 3
– No patrzcie, gdyby twój wzrok mógł zabijać, to już by mnie nie było. Moje kochanie, po
porannym słodzeniu i chęci na przytulanie, gdzieś zniknęło, pozostawiając na jego miejscu
wściekliznę.
– Odwal się! – Objechał Caseya, chcąc znaleźć się w pokoju i być po prostu sam.
– Chcesz zwiać, żeby się nad sobą użalać? – Złapał za wózek i odwrócił go przodem w
swoją stronę.
– Nie. Po prostu nie chcę być tak traktowany. Jeszcze mi, kurwa, śliniaczek założy i może
będzie karmić!
Casey ukucnął przed nim, kładąc dłonie na kolanach JD.
– Słuchaj, ona nie wie, jak się przy tobie zachować. Jak cię traktować.
– Normalnie. – Westchnął. – Chcę być traktowany normalnie. Nie chcę, żeby mi na
każdym kroku przypominano, jaki jestem.
– Czyli co, mam cię traktować normalnie, tak?
– No… A co? – Zmrużył podejrzliwie oczy.
– Złapię cię za kłaczki i zaciągnę do kuchni jak neandertalczyk swoją kobietę do jaskini.
JD przewrócił oczami.
– Jak ty coś wymyślisz.
– Przy tobie się taki zrobiłem. Twoja mama się rozpłakała. Pomyśl, zanim coś powiesz.
Możesz mi dowalać, na mnie się wyżywać, ale nie musisz na niej.
– Są przyzwyczajeni do moich wrzasków.
– To nie były zwyczajne wrzaski. Dzisiaj komuś na serio dowaliłeś.
– Zejdź mi z drogi, Cas. – Zamilkł na chwilę, po czym odetchnął kilka razy i powiedział: –
Muszę kogoś przeprosić.
– Tak trzymać.
JD wjechał do kuchni, zastając mamę wycierającą oczy chusteczką. Rodzeństwo czym
prędzej czmychnęło z pomieszczenia, zostawiając ich samych. Podjechał do stołu.
– Przepraszam.
– Daj spokój, już się przyzwyczaiłam. W szpitalu nieźle na wszystkich krzyczałeś.
– Ale to co innego.
– Rozumiem, że przesadziłam. Nigdy nie lubiłeś nadmiernej troski.
– Mamo… Dziękuję ci, że mnie akceptujesz, mam na myśli moją orientację, dziękuję, że
przyjęłaś pod dach mojego chłopaka, który może tutaj mieszkać i traktujesz go jak syna.
str. 4
– Casey to wspaniały chłopak. Wystarczyło dać mu szansę i pokazał, jaki jest naprawdę. –
Wbiła w syna zapłakane spojrzenie. – Musisz mi wybaczyć moją nadmierną troskę. Jesteś
moim synem. Poza tym nie wiem, jak się zachować. Nie chcę, żeby ci czegoś zabrakło.
– Naprawdę dam sobie radę. Jak coś to powiem. Dobra? Tak się umawiamy, że jeżeli
czegoś będę potrzebował, to poproszę?
– W porządku.
Caseyowi stojącemu w przejściu i dyskretnie ich podglądającemu miło się zrobiło, że ta
kobieta traktuje go jak syna. Dała mu dach nad głową, podczas gdy rodzona matka go
odebrała. Czegoś takiego to nigdy nie zrozumie.
***
Richie wykonał ostatni obrót i padł jak długi na podłogę, ciężko oddychając.
– Chcesz mnie zabić.
– Nie, chcę, żebyś zdał poniedziałkowy egzamin. – Jonathan wziął z okna butelkę wody.
Odkręciwszy nakrętkę, podał ją partnerowi. – Masz.
– Dzięki. – Richie podparł się na łokciu, a drugą ręką wziął picie. – Miałem nadzieję na
wolną sobotę.
– Przecież będziesz miał wolną.
– Nie bardzo. – Napił się i przełknął tak cudowną wodę. – Joyce planuje jakiś wypad, mam
ich dość. Ostatnio to ciągle gdzieś z nimi idziemy. – Odstawił prawie pełną butelkę wody na
podłogę. – Chciałbym ten wieczór spędzić z tobą. – Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz się
kochali, w ogóle coś robili. Odnosił wrażenie, że Jonathan unika z nim wszelkich zbliżeń.
– Przecież będąc z nimi, też jesteśmy razem.
Wziął Jonathana za rękę i zaczął bawić się jego palcami.
– Lubię moich znajomych, ale nie mam ochoty spędzać z nimi każdej chwili. Chcę być z
tobą sam na sam. Chyba że… ty nie chcesz. – Wbił w niego uważne spojrzenie. – Nie chcesz,
prawda? Z jakiegoś powodu nie chcesz zostać ze mną sam na sam.
Johnny westchnął. Odszedł od Richiego, by wyłączyć muzykę. Potarł dłonią szyję.
– Chcę. Tylko…
str. 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin