Cole Courtney - Beautifuly Broken 04 - Aż miłość nas uniesie.pdf

(1031 KB) Pobierz
Dla serc, które bolą, dla dusz, które cierpią.
Fluctuat nec mergitur.
(Rzucana jest przez fale, lecz nie tonie).
Ty też nie zatoń.
Prolog
Śnię o pociskach i krwi. Jak zawsze.
Są i krzyki. Jasne! Zawsze są krzyki. Przeraźliwe i
przeszywające, niskie i ostre. Są pełne bólu, pełne cierpienia, pełne
udręki. Ten dźwięk jest jak tortura. Wykręcam się i przewracam,
próbując od niego uciec.
To wtedy coś sobie uświadamiam.
Poza moim snem. Na zewnątrz, w gęstej i ciężkiej ciszy
rozlega się dźwięk.
Prawdziwy dźwięk.
Dzwonek telefonu rozrywa ciszę, roztrzaskując noc na milion
kawałków. Otwieram gwałtownie oczy, wpatrując się niewyraźnie
w zegarek.
Trzecia nad ranem.
Telefon o tej porze nigdy nie wróży nic dobrego.
Odzywa się stara szkoła i moje zmysły nieruchomieją,
oddzielając mnie od całej sytuacji. Sięgam po telefon. Cokolwiek
się stało, będę spokojny i opanowany. Taki właśnie jestem i tak
mnie wytrenowano.
Wciskając guzik, przykładam telefon do ucha. Czekam,
spodziewam się, że usłyszę swojego najlepszego kumpla, Gabe’a,
jego siostrę, Jacey, albo któregoś z naszych przyjaciół. Zawsze
byłem tym, kto wyciągał ludzi z problemów, przeważnie dlatego,
że jestem opanowany i nie daję się skołować. Nie osądzam ludzi
na podstawie gówna, w jakie się wpakowali. Dlatego właśnie
przywykłem już do takich telefonów.
Ale nie przywykłem do głosu, który odzywa się w ciemności.
Cienki, kruchy głos, którego nie słyszałem od lat.
– Brand?
Ten głos jest jak cios w brzuch. Natychmiast nieruchomieję,
czuję, jak zamarza mój każdy nerw.
– Mamo – wymawiam słowo obce moim ustom.
Nie zwraca nawet uwagi na to, że coś powiedziałem.
Wzdycha. Roztrzęsiony dźwięk w ciemności.
– Chodzi o ojca. Miał zawał dziś w nocy.
Przerywa, a ja nic nie mówię, mimo że moje serce zaczyna
walić, napełniając mi uszy coraz szybszymi dźwiękami. Krew
zamieniła się w lód, który przepływa przez żyły, mrozi palce u rąk
i nóg. Uniemożliwia mi jakikolwiek ruch.
Nie odpowiadam jej.
Mija uderzenie ciszy.
I następne.
Kiedy znowu się odzywa, jej głos jest zmęczony i szorstki.
– On nie żyje, Brand.
Nadal się nie odzywam. Jestem jak zamarznięty. Nie mogę
się ruszyć, mimo że moje dłonie natychmiast zaczynają się pocić, a
oddech przyspiesza w gardle. Boję się, że jeśli coś powiem, to to
wszystko okaże się nieprawdą. Będzie jak część mojego snu, która
zniknie, kiedy się obudzę.
Więc nie wypowiadam ani słowa.
Niech to się dzieje naprawdę.
– Przyjedź do domu – dodaje moja matka.
Jej wezwanie uwalnia mnie i znowu mogę się poruszyć.
Kiwam głową. Raz, dokładnie.
– Przyjadę.
Bo to się dzieje naprawdę.
Rozłączam się, nie mówiąc już nic więcej. Moje ręce się
trzęsą.
Wpatruję się w moją lewą dłoń. W cienkie i długie palce.
Jestem dorosłym mężczyzną, a jednak sama myśl o moim ojcu
sprawia, że ręce drżą mi instynktownie, jak wystraszonemu
chłopcu, którym kiedyś byłem. Pozwalam sobie czuć się bezsilnie
tylko przez chwilę, zanim zamienię strach w gniew. Oślepiający,
rozpalony gniew, do którego mam pełne prawo.
Mój ojciec nie żyje.
Powinienem być smutny, a nawet zdruzgotany. Normalny
człowiek by był.
Ale oprócz gniewu jest jeszcze tylko jedna rzecz, jaką czuję.
Ulga.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin