Joseph Conrad - Lord Jim (tłum. Zagórska).pdf

(1630 KB) Pobierz
Lord Jim - całość
Joseph Conrad
Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa, 1933
Pobrano z Wikiźródeł dnia 01.08.2016
LORD JIM
PRZEKONANIA MOJE
ZYSKUJĄ NIEWĄTPLIWIE NA GŁĘBI
Z CHWILĄ GDY W NIE INNA DUSZA
UWIERZY
         NOVALIS
PANU I PANI G. F. W. HOPE
Z WDZIĘCZNOŚCIĄ I PRZYWIĄZANIEM
PO WIELU LATACH
PRZYJAŹNI
PRZEDMOWA AUTORA
 Gdy
powieść ta po raz pierwszy ukazała się w druku,
rozeszła się pogłoska że jej temat mię poniósł. Niektórzy z
recenzentów utrzymywali iż utwór, pomyślany z początku jako
nowela, rozrósł się wbrew intencjom autora. Paru krytyków
odkryło i w treści książki stwierdzenie tego faktu, który wydał
im się zabawny. Wskazywali na granice zakreślone formie
narracyjnej. Dowodzili iż nikt nie mógłby przez tak długi czas
opowiadać, ani też słuchać tak długo. Uważali że to niezbyt jest
wiarygodne.
 Myślałem
nad tą sprawą przez jakieś szesnaście lat, i nie
zdaje mi się aby owi krytycy mieli słuszność. Wiadomo że — i
pod zwrotnikami, i w klimacie umiarkowanym — ludzie
siadują nieraz późno w noc, „snując opowieści“. Wprawdzie
„Lord Jim“ jest tylko jedną opowieścią, ale zachodzą w niej
przerwy dające możność odpoczynku; a jeśli chodzi o
wytrzymałość słuchaczy, trzeba przyjąć założenie że opowieść
b y ł a zajmująca. Jest to hipoteza zasadnicza i konieczna.
Gdybym nie uważał tej historji za interesującą, nie mógłbym
zacząć jej pisać. Co się zaś tyczy fizycznej możliwości jej
opowiedzenia, wszyscy wiemy że zdarzały się mowy w
parlamencie, trwające blisko sześć godzin; tymczasem całą
część książki, która stanowi opowiadanie Marlowa, można
przeczytać głośno — powiedzmy — w mniej niż trzy godziny.
Przytem omijałem starannie wszystkie błahe szczegóły w
powieści, należy więc przypuszczać, że owego wieczoru
podawano jakieś orzeźwiające napoje — naprzykład szklankę
wody mineralnej od czasu do czasu — co ułatwiało Marlowowi
opowiadanie.
 Ale
— mówiąc poważnie — prawdą jest, że mem
pierwotnem zamierzeniem była nowela mająca za temat tylko
statek z pielgrzymami — i nic więcej. Był to pomysł zupełnie
uzasadniony. Napisałem kilka stron, które mnie z jakiegoś
powodu nie zadowolniły, i na pewien czas odłożyłem pracę.
Nie wyjmowałem tych kartek z szuflady, póki mi nieżyjący już
William Blackwood nie przypomniał, iż powinienem dać coś
znowu do jego przeglądu.
 Dopiero
wtedy sobie uświadomiłem, że epizod ze statkiem
wiozącym pielgrzymów jest dobrym punktem wyjścia dla
swobodnej, rozległej opowieści; że przytem wypadek tego
rodzaju mógłby z całem prawdopodobieństwem zabarwić na
całe życie „samopoczucie“ prostego i głęboko czującego
człowieka. Ale z tych wszystkich przedwstępnych nastrojów i
poruszeń ducha słabo zdawałem sobie wówczas sprawę, a i
teraz nie wydaje mi się to jaśniejsze, po upływie tylu lat.
 Owych
kilka kartek, które odłożyłem, nie było dla mnie bez
znaczenia przy wyborze tematu. Lecz wszystko zostało z
rozwagą napisane nanowo. Gdy zasiadłem do pracy,
wiedziałem że będzie to długa książka, choć nie sądziłem że
się rozciągnie aż na trzynaście numerów przeglądu.
 Zapytywano
mię nieraz, czy „Lord Jim“ nie jest dla mnie
najulubieńszą z mych książek. Odnoszę się bardzo wrogo do
wszelkich protekcyj, tak w życiu publicznem jak i prywatnem,
a nawet w delikatnym zakresie stosunku autora do własnych
dzieł. Z zasady nie chcę mieć ulubieńców; nie posuwam się
jednak tak daleko, aby mię gryzło lub martwiło, gdy niektórzy
dają pierwszeństwo „Lordowi Jimowi“. Nie powiedziałbym
nawet, że „to jest dla mnie niezrozumiałe“... Nie! Jednakże raz
usłyszałem coś, co wzbudziło we mnie niepewność i
zdumienie.
 Jeden
z moich przyjaciół, bawiąc we Włoszech, rozmawiał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin