34.Cather Willa Sibert - Utracona.pdf

(726 KB) Pobierz
Willia Cathei
Utracona
Przekład: Ariadna Demkowska-Bohdziewicz
Część pierwsza
Rozdział 1
Przed trzydziestu czy czterdziestu laty w jednym z owych szarych miast leżących na linii
kolejowej Burlington -- o ileż bardziej szarych dziś niż w tamtych czasach -- stał dom znany od
Omaha po Denver z gościnności i czarującej atmosfery, znany w kołach ówczesnej arystokracji
kolejowej, to znaczy wśród ludzi bezpośrednio związanych z koleją albo ze spółkami
akcyjnymi, które wykupywały tereny pod budowę nowych linii. W owych czasach wystarczyło
o kimś powiedzieć,
że
jest
„od
Burlingto- * na". Znaliśmy wszyscy nazwiska dyrektorów,
prezesów, wiceprezesów, inspektorów; młodzi bracia albo kuzynowie tych panów prowadzili
księgi rachunkowe, doglądali transportów, kierowali oddziałami firmy. Wszyscy oni -- nie
wyłączając bogatych hodowców i farmerów, którzy wysyłali wagonami bydło i zboże --
korzystali przez cały rok z wolnego przejazdu nawet z rodzinami i dużo jeździli koleją. Istniały
w owym czasie dwie odrębne warstwy w stanach
Środkowego
Zachodu: z jednej strony
osadnicy i robotnicy
żyjący
z pracy rąk własnych, z drugiej -- bankierzy i różni przybysze znad
Atlantyku, którzy kupowali wielkie ran- cza, by -- jak mówili --
„popierać
rozwój naszego
wspaniałego Zachodu".
Gdy ktoś
„od
Burlingtona" jechał w spra- 1 wach firmy, a nie musiał się zbytnio spieszyć, "i
chętnie przerywał podróż, by spędzić noc w jakimś przyjemnym domu, gdzie mógł liczyć na
subtelne dowody szacunku i uznania. A nie by-
ło
domu przyjemniejszego od domu kapitana
'Ą Forrestera w Sweet Water. Kapitan sam był
„od
Burlingtona" -- wybudował setki mil torów
i kolejowych przez haszcze i prerie aż po
łań- ■
cuch Gór Czarnych.
Dom Forresterów -- jak go wszyscy nazy- 3 wali -- o wyglądzie całkiem pospolitym, wyda- S
wał się dzięki swym właścicielom większy i wy- tworniejszy od innych. Stal na niewysokim,
łagodnym
wzniesieniu, w odległości niecałej 4 milL na wschód od miasta -- biały dom o wy- 1
sok im, spadzistym dachu,
ź
którego
łatwo
zmia- j tać
śnieg.
Miał ganek i werandy z każdej
strony, zbyt wąskie jak na dzisiejsze pojęcie wygody i wsparte na cienkich, rachitycznych
kolumien- -Ą kach -- była moda wówczas,, by każdy przyzwoity kawał drzewa tak .długo
męczyć maszyną, póki nie nabierał wręcz obrzydliwego kształtu. Ogołocony z pnączy wina i
pozbawio- ny osłony krzewów, dom ten wyglądałby za-
ż
pewne bardzo brzydko, lecz
wtulony był w cień 4 wspaniałych kalifornijskich^ topoli, które obejmowały go opiekuńczo z
prawej i lewej strony,
porastając całe zbocze za domem. Wzniesiony na szczycie wzgórza i odcinający się od
szorstkiej zieleni lasu, pierwszy wpadał w oczy, gdy dojeżdżało się do Sweet Water, i ostatni
znikał, gdy opuszczało się to miasto.
By dostać się do posiadłości kapitana Forrestera, trzeba było najpierw przebyć rzekę o
piaszczystym dnie, płynącą wschodnim skrajem miasta. Dla pieszych był most, pojazdy
przebywały rzekę w bród: na drugim brzegu zaczynała się prywatna droga kapitana. Była
wysadzana włoskimi topolami i biegła przez szeroko z dwóch stron
ścielące
się
łąki.
U stóp
wzgórza, na którym stał dom, była druga rzeka, a na niej solidny drewniany most; szeroka
struga toczyła się leniwie kreśląc kapryśne
łuki
i pętle na
łąkach
będących w połowie
pastwiskiem, w połowie bagnem. Kto inny dawno by już wydrenował teren i zamienił w
żyzne
pola, lecz nie kapitan. Wybrał to miejsce przed laty, ponieważ uważał je za piękne, a szczególnie
cieszyło go,
że
ma rzekę na swych pastwiskach, płynącą właśnie w taki sposób -- wśród mięty,
traw i migocącej na brzegu
łoziny.
Był człowiekiem zamożnym, jak na tamte czasy, i
bezdzietnym. Mógł sobie pozwolić na dogadzanie własnym zachciankom. *
Gdy kapitan wiózł bryką ze stacji do domu gości przybyłych z Omaha czy Denver,
radowały go ich głosy chwalące piękne stada bydła na
łąkach
z obydwóch stron drogi. A gdy
wjechali na szczyt wzgórza, radował go widok męż
czyzn, którzy, choć starsi od niego,
żwawo
zeskakiwali z bryki i biegli po stopniach na ganek,
by powitać panią Forrester, zawsze wychodzącą gościom naprzeciw. Nawet pewien bankier z
Lincoln, o długiej, wąskiej twarzy, najmniej wrażliwy i najsurowszy z przyjaciół kapitana,
ożywiał się, gdy ujmował rękę pani Forrester, starając się podjąć swawolne wyzwanie w jej
oczach i zręcznym dowcipem odpowiedzieć na
żartobliwe
słowa powitania.
Wybiegała zawsze na ganek, uprzedzona
0 przybyciu gości odgłosem kopyt i turkotem kół na drewnianym moście. Jeśli zdarzyło się,
że
właśnie pomagała czeskiej kucharce, to biegła prosto z kuchni przepasana fartuszkiem i machała
na powitanie
żelazną łyżką
unurzaną w maśle albo ręką poplamioną wiśniowym sokiem. Nigdy
nie traciła czasu na podpięcie opadłego loczka: niedbałość stroju dodawała jej uroku, a
wiedziała o tym dobrze. Mówiono,
że
potrafiła wybiec na ganek w szlafroczku, ze szczotką do
włosów i długą czarną grzywą rozsypaną na ramionach, by powitać Cyrusa Dal- zella, który
był prezesem Spółki Kolejowej Colorado-Utah, i
że
wielki ten człowiek nigdy nie czuł się
bardziej pochlebiony. W jego oczach
1w pełnych, uwielbienia oczach starszych panów, którzy odwiedzali ten dom, cokolwiek pani
Forrester raczyła zrobić, było wytworne, ponieważ robiła to ona. Nawet kapitan Forrester, tak
powściągliwy w słowach, wyznał sędziemu Pommeroy,
że
najbardziej pociągająca wydała
mu się tego dnia, kiedy uciekała przed nowo zakupionym bykiem. Zapomniawszy o nim pani
Forrester poszła na
łąkę
zbierać kwiaty. Usłyszał jej krzyk, a gdy zbiegał zasapany ze wzgórza,
ujrzał własną
żonę
sadzącą wielkimi susami, niby zając, przez mokradła; zanosiła się od
śmiechu
i nie puszczała z rąk czerwonej parasolki, która była przyczyną wszystkiego.
Pani Forrester, dwadzieścia pięć lat młodsza od swego męża, była jego drugą
żoną.
Poślubił
ją w Kalifornii i prosto od ołtarza przywiózł do Sweet Water. Posiadłość tę nazywali swym
domem nawet w owych latach, gdy spędzali w niej tylko parę miesięcy w roku. Lecz póź- niej,
gdy kapitan po fatalnym upadku z konia nie mógł już budować kolei, państwo Forrester nie
opuszczali schronienia w domu na wzgórzu. Kapitan doczekał tam starości i nawet ona -- o
zgrozo! -- postarzała.
Rozdział 2
Lecz zaczniemy tę opowieść od pewnego letniego poranka przed laty, kiedy to pani
Forrester była jeszcze kobietą młodą, a Sweet Water miastem, po którym spodziewano się
wielkich rzeczy. Owego ranka pani Forrester stała w saloniku przy oknie układając w szklanym
wazonie staroświeckie pąsowe róże. Podniosła w pewnej chwili oczy i ujrzała na podjeździe
zbliżającą się gromadkę chłopców. Szli boso niosąc
wędki i koszyczki ze
śniadaniem.
Znała prawie wszystkich: był wśród nich Niel Herbert,
siostrzeniec sędziego Pommeroya,
ładny
chłopiec lat dwunastu, którego lubiła; był zawsze
grzeczny George Adams, syn dżentelmena z Lowell ze stanu Massachusetts, posiadającego w
okolicy ranczo; a z nimi mali chłopcy -z miasta: rudy synek rzeżnika, dwa otyłe bliźnięta
właściciela najbogatszego w mieście kupca kolonialnego, Ed Elliot (którego ojciec miał sklep z
butami i choć niemłody, wciąż uganiał się za kobietami -- prawdziwy Don Juan niższych sfer
towarzyskich miasta Sweet Water) i dwaj synowie krawca Bluma, bladzi, piegowaci chłopcy o
rozwichrzonych włosach barwy rdzy i w podartych ubraniach; kupowała od nich czasem
dziczyznę albo suma, gdy cicho jak duchy zjawiali się przy kuchennych drzwiach pytając
cienkim głosem, czy przypadkiem
„nie
trzeba dziś ryby".
Widziała,
że
chłopcy idąc pod górę "naradzali się nad czymś niepewnie.
-- Ty ją zapytaj, Niel.
-- Nie, lepiej ty, George. Ona do was przychodzi. Do mnie nigdy się jeszcze nie odezwała.
Gdy stanęli przed trzema schodkami ganku, podeszła z wdziękiem do otwartych drzwi
trzymając w ręku róże.
-- Dzień dobry, chłopcy. Wybieracie się na piknik?
George Adams z powagą wystąpił naprzód. -- Dzień dobry pani -- zdjął z głowy wielki
słom^
kowy kapelusz. -- Czy możemy
łowić
ryby i brodzić po mokradłach, i zjeść drugie
śniadanie
w
lesie?
-- Oczywiście. Macie piękną pogodę. Kiedy zaczęły się wakacje? A nie tęskno wam do
szkoły? Niel na pewno tęskni. Sędzia Pommeroy zawsze mówi,
że
Niel lubi się uczyć.
Chłopcy wybuchnęli
śmiechem,
Niel miał nieszczęśliwą minę.
--
Śmiało
naprzód, tylko pamiętajcie zamknąć furtkę na pastwisko. Pan Forrester bardzo
nie lubi, kiedy mu bydło wlezie w trawę, którą zasiał.
Chłopcy w milczeniu obeszli dom i skierowali się ku bramie wiodącej do lasu, a potem z
krzykiem pobiegli w dół po murawie, wśród wysokich drzew. Pani Forrester wyglądając przez
okno w kuchni odprowadziła ich wzrokiem, póki nie zniknęli za skłonem wzgórza. Odwróciła
się do kucharki Czeszki:
~ Jak będziesz piekła, Mary, to wstaw blachę z ciastkami. Zaniosę chłopcom w południe,
kiedy będą jedli drugie
śniadanie.
Wzgórze, na którym stał dom Forr es terów, opadało
łagodnie
-- z jednej strony do mostu, a
z drugiej -- do lasu. Lecz na wschód od domu, tuż za lasem, były strome skałki, wzniesione nad
łąkami
jak dziób okrętu. Tam właśnie zmierzali chłopcy.
Gdy nadeszła pora posiłku, okazało się,
że
z tego, co było postanowione, nic nie zostało
zrobione. Spędzili cały ranek jak dzikie stworze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin