Piasek A5.pdf

(1244 KB) Pobierz
Piotr Nesterowicz
Piasek
Rok pierwszego wydania: 2013
„Piasek« to świetnie napisana powieść fantasy, z zapadającymi
w pamięć bohaterami, bogata w intrygi, klimatyczna. Żywe
bóstwo pustyni - jak o miejscu, gdzie żyją i z którym walczą,
mówią bohaterowie książki - jest tu organizmem tajemniczym
niby Solaris Lema, choć inaczej, bardziej pierwotnie groźnym.
Barwnej, dynamicznej akcji w tej powieści towarzyszą
błyskotliwe dialogi, a wątki polityczne znakomicie łączą się z
wątkami osobistymi. Nie da się ukryć, że pod piórem
Nesterowicza powstała historia pełna, mogąca zadowolić zarówno
czytelnika szukającego akcji i przygody, jak również takiego,
który lubi smakować zdania, opisy, i gotów jest poczuć żar bijący
od Mutahariki. »Piasek« ma taki potencjał, że najlepiej byłoby,
gdyby Piotr Nesterowicz już pisał dalszy ciąg tej historii”.
Jakub Winiarski, pisarz, krytyk, redaktor naczelny „Nowej
Fantastyki” i kwartalnika „Fantastyka Wydanie Specjalne”
***
-2-
1.
Na dziedzińcu Cytadeli panowało zamieszanie wywołane
przybyciem nowego Alidarha i jego świty. Służący wnosili do
budynków twierdzy skrzynie, kufry i szczelnie owinięte płótnem
pakunki. Służba Ras Tażyra kręciła się wokół zajmujących pół
dziedzińca lektyk i wozów karawany.
Malaika stanęła na zalanym słońcem placu i zagubiona
rozglądała się wokoło. Dostrzegła basztę wznoszącą się nad
główną bramą prowadzącą do twierdzy. Z niej rozpościerał się
najlepszy widok na Stare Miasto. Wyminęła biegających
służących i podeszła bliżej. Kiedy jednak znalazła się przed
wieżą, zatrzymała się niezdecydowana. Nigdzie nie widziała
wejścia do środka, ani w wewnętrznym murze, ani w cieniu
bramy.
Nieopodal stało czterech młodych mężczyzn wyglądających na
miejscowych służących. Teraz, wraz z objęciem przez Ras Tażyra
roli Alidarha, stali się też jej sługami. Machnęła ręką w ich
kierunku, lecz pogrążeni w rozmowie nie zauważyli jej gestu.
Kiwnęła powtórnie, wciąż bez efektu.
- Ej, ty tam, czy możesz tu przyjść?! - zawołała.
Dopiero teraz stojący w środku mężczyzna spojrzał na nią.
Zamiast jednak podejść, ciągle tkwił w miejscu, co zdenerwowało
Malaikę. Przywykła do dobrze wyszkolonej służby.
- Tak, do ciebie mówię! - krzyknęła.
Sługa wzruszył ramionami i powoli poszedł w jej kierunku.
Wysoki, szczupły, miał ciemne włosy, czarne oczy i opaloną
twarz. Ubrany był w szarawą tunikę, podobne nosiło większość
mieszkańców Starego Miasta. Służący w końcu zatrzymał się trzy
kroki przed nią i skłonił się. Malaika nie dopatrzyła się w tym
wymuszonym ruchu oznak szacunku, który powinien był jej
-3-
okazać. Nagromadzonych w ostatnich dniach emocji było już za
wiele.
- Czyżbyś był głuchy i ślepy? - zapytała. - To nie do
pomyślenia, abym musiała krzyczeć, by zwrócić na siebie uwagę
służby.
Mężczyzna przez chwilę milczał, po czym spokojnie
odpowiedział:
- Rzeczywiście, pani. To jest godne potępienia. Co gorsza, nikt
ze służby na to nie zareagował.
- No właśnie. Musiałam wołać kilka razy - rzekła, marszcząc
czoło. Nie była do końca pewna, czy właściwie zrozumiała jego
odpowiedź.
- Przepraszam, pani. Nie wiedziałem, że to mnie wołasz - odparł
usłużnie, chociaż dziewczyna wyczuła fałsz w jego słowach.
„Nie dość, że leniwy, to jeszcze impertynencki” - uznała. -
„Zapamiętam go sobie i przy okazji wspomnę o nim Albajetowi.
Wątpię, żebyśmy chcieli mieć takich ludzi wokół siebie”.
- Wskaż mi wejście do tej baszty. Chcę się dostać na blanki. -
Postanowiła szybko zakończyć rozmowę.
- Na górę? - zapytał.
„Leniwy, bezczelny, a do tego jeszcze głupi” - pomyślała. Nie
dostrzegła wyrazu irytacji, który przemknął przez jego twarz. Już
miała zrugać go za głupotę, ale mężczyzna kontynuował:
- Wejście jest z drugiej strony placu, o tam, w rogu dziedzińca -
to mówiąc, obrócił się i wskazał ręką małe żelazne drzwi
znajdujące się kilkadziesiąt kroków od nich. - Ta wieża jest tak
skonstruowana, by nie można było się do niej łatwo dostać. -
dodał szybko, widząc zdziwione spojrzenie dziewczyny. -
Powinnaś, pani, udać się tam i wejść po schodach. Potem obejść
dookoła mury wewnętrznym korytarzem. Dojdziesz do stromej
-4-
drabiny, która prowadzi do wnętrza baszty, prawie na samą górę.
A stamtąd już łatwo wyjść na zewnątrz.
Wyminęła go w milczeniu i poszła w kierunku wejścia. Strome
schody doprowadziły ją do wąskiego korytarza biegnącego
wewnątrz murów. Ruszyła wolno przed siebie, wpatrując się w
półmrok przejścia. Promienie słońca, które wpadały przez wąskie
okienka, ledwie rozpraszały ciemność. Szła tak długo, że miała
wrażenie, iż obeszła budynek dookoła. Kilka razy potknęła się
o kawałki cegieł walające się po podłodze. Doszła do końca
chodnika. Szczeble stromej żelaznej drabiny były bardzo
zakurzone. Lata zaniedbań, kiedy twierdzą nie władał Alidarh,
pozostawiły widoczne ślady.
„Powinnam była zabrać ze sobą tego służącego i kazać mu
wszystko wyczyścić” - pomyślała, ruszając w górę. - „Jednak
skoro zaszłam już tak daleko, nie cofnę się przed kurzem. Nawet
jeżeli zbierał się w tym miejscu przez poprzednie dziesięć lat”.
Drabina była dłuższa, niż się spodziewała. Gdy znalazła się na
jej szczycie, ciężko oddychała. Niewielkie pomieszczenie było
równie zaniedbane jak korytarz. W ciemnościach, po dłuższej
chwili, zauważyła drugą drabinę. Weszła na górę, naparła barkiem
na płytę w suficie. Ta łatwo ustąpiła. Zmrużyła oczy, czekając, aż
przyzwyczają się do światła, które wdarło się przez otwór. Była na
szczycie baszty. Podeszła do blanek otaczających prostokątny
szczyt wieży i spojrzała na Miasto.
- A więc tak to wygląda - mruknęła pod nosem.
Gęsta zabudowa ciągnęła się na zachód, aż do ciemnego pasa
Wzgórz, od których Cytadelę dzielił dzień drogi przez kręte zaułki
i ulice Starego Miasta. Południowe i północne krańce ginęły
w rozedrganym porannym powietrzu.
Odwróciła się. Przed sobą, za stajami niskich żółtawych
domów, zobaczyła czarną linię wysokiego muru, który głębokim
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin