Paver Michelle KPM 03 Pożeracz dusz A5.doc

(1165 KB) Pobierz
Pożeracz dusz




Michelle Paver

Pożeracz dusz

Cykl: Kroniki pradawnego mroku Tom 3

 

 

Przełożył Krzysztof Mazurek

Tytuł oryginalny: Soul Eater

Rok pierwszego wydania: 2006

Rok pierwszego wydania polskiego: 2007

 

Torak i Wilk po wyprawie na wyspy Klanu Foki znów są razem. Niestety, nie na długo. Wilka porywają okrutni Pożeracze Dusz. Nie wiadomo, czemu właśnie on został wybrany. Chłopiec i jego towarzyszka Renn zrobią wszystko, by uratować przyjaciela.

Ślady prowadzą ku dalekiej, mroźnej Północy. Wędrówka przez skute lodem, pełne niebezpieczeństw tereny wystawia ich wzajemne oddanie na niejedną próbę, Toraka zaś nieuchronnie zbliża do siedziby najgroźniejszego wroga...

 

* * *

 


Rozdział 1.

Torak nie chciał, żeby to był zły omen.

Nie chciał, żeby to było cokolwiek innego. Tylko pióro sowy leżące na śniegu. Udawał więc, że go nie zauważył. To był pierwszy błąd.

Spokojnie wrócił do śladów, po których szli od świtu. Wyglądały na świeże. Ściągnął rękawiczkę i dotknął wgłębienia. Nie ma lodu na dnie. Tak, ślady są świeże.

Odwrócił się do Renn stojącej wyżej na zboczu wzgórza, postukał palcem w rękaw i uniósł dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym, a następnie pokazał w dół na brzozowy las. Jeden renifer, idzie na południe.

Renn skinęła głową, szybkim ruchem wyjęła z kołczana strzałę i założyła na cięciwę. Tak jak Toraka, ją również trudno było zauważyć, ubraną w kurtkę i spodnie ze skóry renifera o jasnym odcieniu. Twarz miała wysmarowaną popiołem z ogniska, żeby ukryć zapach. Ona też była głodna, nie miała nic w ustach od poprzedniego dnia, kiedy zjadła kawałek suszonego mięsa z dzika.

Ona jednak nie zauważyła sowiego pióra. Więc lepiej jej nic nie mówić, pomyślał. Tu popełnił drugi błąd.

Kilka kroków przed nim Wilk węszył po ścieżce w miejscu, gdzie renifer rozkopał śnieg, żeby dostać się do porostów. Uszy miał postawione, a srebrne futro zjeżone z podniecenia. Nawet jeżeli wyczuł niepewność Toraka, niczego nie okazywał. Jeszcze raz wciągnął powietrze, po czym uniósł pysk, żeby złapać trop w wypełnionym zapachami lekkim wietrze; jego bursztynowe oczy prześliznęły się po twarzy Toraka. Niedobrze pachnie.

Torak przechylił głowę. Co to znaczy? - spytał w wilczej mowie.

Wilk poruszył wąsami. Niedobry pysk.

Torak podszedł, żeby zbadać, co Wilk znalazł, i dostrzegł na gołej ziemi maleńką plamkę żółtej ropy. Wilk mówił mu, że renifer jest stary, a zęby ma spróchniałe i zepsute po wielu zimach przeżuwania twardych porostów.

Torak zmarszczył nos w krótkim, wilczym uśmiechu. Dziękuję wilczy bracie. Teraz spojrzał na Renn i zszedł w dół zboczem wzgórza tak cicho, jak pozwalały na to wysokie buty z bobrzej skóry.

Nie dość jednak cicho dla Wilka, który oskarżycielsko postawił ucho, sam unosząc się nad powierzchnią śniegu bezgłośnie jak siwy dym.

Razem poczołgali się między śpiącymi drzewami. Czarne dęby i srebrzyste brzozy lśniły od szronu. Tu i ówdzie Torak widział karmazynowy rozbłysk czerwonych jagód ostrokrzewu, głęboką zieleń nigdy niezasypiających świerków, stojących na straży uśpionych braci. Las spał. Rzeki skuł lód. Większość ptaków odleciała na południe.

Oprócz tej sowy, pomyślał Torak.

Kiedy zobaczył na wierzchu pióra ten meszek, który wycisza odgłos lotu, gdy ptak poluje, od razu wiedział, że to pióro sowy. Gdyby to była mroczna szarość leśnej sowy, nie martwiłby się, dałby po prostu pióro Renn, która używała ich do robienia strzał. To pióro było jednak naznaczone czernią i rudością, cieniem i płomieniem. Kolory mówiły Torakowi, że należało do największej i najbardziej zaciekłej ze wszystkich sów - do puchacza. Znaleźć takie pióro to zły znak!

Czarny nos Wilka marszczył się i poruszał nerwowo.

Torak natychmiast wrócił do rzeczywistości.

Przez drzewa zobaczył sylwetkę renifera obgryzającego mech z pnia. Usłyszał zgrzyt jego kopyt, zobaczył mgiełkę oddechu. Dobrze, wciąż są jeszcze pod wiatr.

Zapomniał o piórze, myślał teraz o soczystym mięsie i sycącym szpiku.

Za sobą usłyszał delikatny dźwięk napinanej przez Renn cięciwy. Sam też założył strzałę na swój łuk i wtedy zdał sobie sprawę, że stoi jej na drodze, ukląkł więc na jedno kolano - ona strzela lepiej od niego.

Renifer schował się za brzozą. Będą musieli poczekać.

Czekając, Torak zauważył jodłę pięć kroków od siebie. Rozpościerała obciążone śniegiem ramiona w taki sposób... jakby go chciała ostrzec.

Ściskając w dłoni łuk, utkwił wzrok w zwierzęciu.

Powiew wiatru wprawił w lekkie drżenie gałązki brzóz i ostatnie liście lata zaszeleściły jak wysuszone martwe dłonie.

Przełknął ślinę. Czuł, że Las chce mu coś powiedzieć.

Tuż nad jego głową poruszyła się gałąź i na ziemię spadła odrobina śnieżnego puchu. Torak spojrzał w górę. Serce podeszło mu do gardła. Puchacz. Spiczaste uszy z kępką włosków na końcach, ostre jak grot dzidy. Olbrzymie, pomarańczowe oczy niczym dwa słońca.

Torak z krzykiem stanął na równe nogi.

Renifer pomknął przed siebie.

Wilk rzucił się w pościg.

Strzała Renn przeleciała tuż obok kaptura Toraka. Puchacz rozpostarł olbrzymie skrzydła i w ciszy, nie wydając żadnego dźwięku, odleciał.

- Co ty robisz?! - krzyknęła wściekła Renn. - Tak sobie wstajesz, jak gdyby nigdy nic?! Mogłam cię zabić!

Torak nie odpowiedział. Przyglądał się sowie, wzbijającej się w niebo i krążącej w przestworzach nieulękłego błękitu południa. Przecież puchacze polują nocą, pomyślał.

Wilk wybiegł spomiędzy drzew i zatrzymał się z poślizgiem tuż obok Toraka, otrząsnął się ze śniegu i wymachiwał ogonem. Nie spodziewał się, że złapie renifera, ale podobała mu się pogoń. Wyczuwając niepewność Toraka, ocierał się o jego nogi. Torak ukląkł i zanurzył twarz w gęstej, szorstkiej sierści, wdychając jej dobrze znany zapach, przypominający słodką trawę.

- Coś nie tak? - spytała Renn.

Torak uniósł głowę.

- Oczywiście, ta sowa.

- Jaka sowa?

Zamrugał powiekami.

- Przecież musiałaś ją widzieć. Puchacz, był tak blisko, że mogłem go dotknąć.

Renn wciąż miała taką minę, jakby nie rozumiała, o co chodzi, Torak pobiegł więc w stronę wzgórza i znalazł na zboczu pióro.

- Proszę - powiedział zdyszany, wyciągając ku niej pióro.

Wilk położył uszy po sobie i zawarczał gardłowo. Renn dotknęła pióra stworzenia, które opiekowało się jej klanem.

- Co to oznacza? - spytał Torak.

- Nie wiem, ale to niedobrze. Powinniśmy wracać. Fin-Kedinn będzie wiedział, co to znaczy. Posłuchaj, Torak - spojrzała z ukosa na pióro - zostaw je tutaj.

Rzucając pióro w śnieg, pożałował, że podniósł je nieosłoniętą dłonią. Na jej wewnętrznej stronie został delikatny, szary pył; otarł ją o kurtkę, ale na skórze wciąż wyczuwał delikatny zapach zgnilizny, który przypominał mu miejsce, gdzie złożono kości członków klanu Kruka.

Wilk nagle warknął i postawił uszy.

- Co on poczuł? - spytała Renn. Nie mówiła wilczym językiem, ale dobrze znała Wilka.

Torak zmarszczył brwi.

- Nie wiem.

Wilk wciąż trzymał wysoko ogon, ale nie dawał żadnych zrozumiałych sygnałów na temat zdobyczy.

Dziwny łup, powiedział, a Torak zrozumiał, że Wilk też jest zdziwiony. Ogarnęło go dojmujące poczucie zagrożenia, więc szczeknął ostrzegawczo:

- Hau! Trzymaj się od tego z daleka!

Ale Wilk już biegł. Ścigał się z własnym cieniem, bez najmniejszego wysiłku sadząc susami po śniegu.

- Nie! - krzyknął Torak, puszczając się za nim biegiem.

- Co się stało? - zawołała Renn. - Co on powiedział?

- „Dziwny łup” - odparł Torak.

Z coraz większym niepokojem patrzył, jak Wilk biegnie wzdłuż górskiej grani, ogląda się za siebie i patrzy na nich. Widok był wspaniały - gruba, zimowa sierść w nasyconych szarościach i czerniach, lisich rudościach, puszysty ogon, zadarty w łowieckim zapale. Za mną, wilczy bracie! Dziwny łup! I już go nie było.

Biegli za nim co tchu, ale ciążyły im plecaki i śpiwory, a śnieg był głęboki, w końcu musieli więc założyć wiklinowe rakiety śnieżne, co jeszcze bardziej ich opóźniło. Kiedy dotarli na szczyt, Wilka nie było już widać.

- Zaczeka na nas - powiedziała Renn, próbując pocieszyć Toraka. Wskazała dłonią kępę osiki. - Jak tylko tam dojdziemy, zobaczysz, że wyskoczy.

Słysząc te słowa, Torak poczuł się trochę lepiej. Zaledwie wczoraj Wilk ukrył się za krzakiem jałowca, następnie wyskoczył i pchnął go w zaspę, warcząc i delikatnie gryząc, a Torak leżał, bezsilny ze śmiechu.

Dotarli do osiki. Wilk nie wyskoczył.

Torak szczeknął krótko dwa razy. Gdzie jesteś?

Żadnej odpowiedzi.

Pocieszające było to, że Wilk zostawił dobrze widoczne ślady. Polowało tu kilka klanów i wszystkie z psami, ale trudno było wziąć ślady psa za trop wilka. Pies biegnie bez celu, bo wie, że pan i tak go nakarmi, a wilk wie, że albo znajdzie zdobycz, albo będzie głodował. Chociaż Wilk wędrował z klanem Toraka i Renn przez ostatnie siedem księżyców, Torak nigdy nie dawał mu jedzenia, bo się bał, że to stępi jego instynkt i osłabi umiejętności łowieckie.

Było coraz później, a oni wciąż szli jego śladem. Trop biegł w linii prostej, a tylne łapy dotykały śniegu tam, gdzie przed chwilą dotknęły ich przednie. Skrzypienie śniegu pod wiklinowymi rakietami i szmer ich oddechów odbijały się echem w Lesie.

- Zapuściliśmy się sporo na północ - powiedziała Renn. Znajdowali się mniej więcej o jeden dzień marszu od obozu Kruka, który leżał na południowy zachód, nad Szeroką Wodą.

Torak znów szczeknął pytająco. Gdzie jesteś?

Z drzewa delikatnie opadał puch śnieżny i osiadał na jego kapturze, po czym cisza wydawała się głębsza niż przedtem.

Widząc, jak blask dogasa na jagodach ostrokrzewu, Torak zrozumiał, że dzień zmierza ku zachodowi. Już teraz jasność bladła na niebie, cienie wypełzały spod drzew. Poczuł chłód w sercu, bo wiedział, że zaczyna się zejście ku ciemności.

Klany nazywały to czasem demonów, bo właśnie zimą wielki Tur wierzga wysoko między gwiazdami i wtedy demony uciekają z Tamtego Świata i przemykają się przez Las, powodując zamieszanie i nieszczęścia. Wystarczy, żeby jeden nawiedził dolinę, a już robi się źle. Chociaż Szamani są czujni, wszystkich nie potrafią wyłapać. Demony trudno dostrzec. Nigdy nie widzi się całego, czasami kątem oka jakiś przebłysk, trudno powiedzieć, jak wyglądają, bo wciąż się zmieniają, wślizgują się śpiącym do ust i pętają swoją mocą żywe ciała. Czają się w czerwonej ciemności, wysysając odwagę i zaufanie, siejąc złośliwość i wrogość.

Torak już wiedział, że właśnie w czasie panowania demonów spełniają się złe przepowiednie. Wilk nie zawył w odpowiedzi, bo nie mógł. Bo coś mu się stało.

Przez umysł Toraka przemykały wizje jak z sennych koszmarów. A jeśli Wilk próbował zaatakować tura albo łosia? Miał dopiero dwadzieścia księżyców. Cios kopyta może zabić lekkomyślnego młodego wilka.

Może złapał się we wnyki? Torak uczył go, jak ich unikać, ale jeżeli był nieuważny? Znajdzie się w pułapce. Nie może zawyć, bo pętla dławi go za gardło.

Drzewa skrzypiały. Z gałęzi znów spadło trochę świeżego śniegu. Torak przyłożył dłonie do ust i zawył: Gdzie... jesteś?

Żadnej odpowiedzi.

Renn uśmiechnęła się do niego, ale też była zmartwiona. W jej ciemnych oczach zobaczył swój własny niepokój.

- Słońce już zachodzi - powiedziała. Torak przełknął ślinę.

- Za chwilę wzejdzie księżyc. Będzie dość jasno, by iść tropem.

Pokręciła z powątpiewaniem głową. Przeszli jeszcze kilka kroków, kiedy Renn odwróciła się, patrząc w bok.

- Torak! Tutaj!

 

* * *

 

Ten, kto złapał Wilka, posłużył się najprostszą z pułapek. Wykopał dziurę i przykrył ją cienką warstwą gałęzi przysypanych śniegiem. Wilk prędko by się stamtąd wydostał, ale w stłamszonym śniegu wokół dziury Torak znalazł strzępy powiązanej w węzełki surowej skóry.

- Sieć - powiedział z niedowierzaniem. - Mieli sieć.

- W dziurze nie ma żadnych zaostrzonych pali - zauważyła Renn. - Pewnie chcieli wziąć go żywcem.

To jest jakiś zły sen, pomyślał Torak. Obudzę się, a Wilk przybiegnie, klucząc między drzewami.

Wtedy właśnie zobaczył krew. Okropny, czerwony rozprysk na śniegu.

- Może ich ugryzł - mruknęła Renn. - Oby tak było. Mam nadzieję, że porządnie pogryzł ich po rękach!

Torak podniósł grudkę zakrwawionego śniegu. Palce mu drżały. Zmusił się, żeby odczytać pozostawiony ślad.

Wilk zbliżał się do otworu niepewnie, biegł truchtem, później szedł, pozostawiony przez niego trop zmieniał się, i widać było ślady przednich i tylnych łap jedne obok drugich. Ale mimo wszystko podchodził do dziury.

- Wilku - powiedział Torak bezgłośnie. - Czemu nie byłeś ostrożniejszy?

Wtedy uderzyła go myśl, że może to właśnie jego przyjaźń z Wilkiem sprawiła, że ten bardziej zawierzył ludziom. Może to jego wina. Patrzył na zadeptany ślad, prowadzący na północ. W odciskach łap na śniegu zaczął się tworzyć lód. Ci, którzy pojmali Wilka, mieli już nad nimi przewagę.

- Ile jest śladów? - spytała Renn, nie podchodząc bliżej, bo Torak znacznie lepiej je odczytywał.

- Dwa. Odciski stóp większego człowieka są głębsze tam, gdzie biegł.

- Więc niósł Wilka. Ale po co w ogóle go zabierać? Nikt nie skrzywdziłby Wilka. Nikt by nie śmiał.

Tak mówiło niezmienne prawo klanowe: nie wolno krzywdzić żadnego z łowców w Lesie.

- Torak - zawołała Renn, kucając za jałowcem. - Tutaj się ukryli. Ale nie potrafię rozróżnić...

- Nie ruszaj się! - zawołał ostrzegawczo Torak.

- Co takiego?

- Tutaj, tuż przy twoim bucie! Zamarła.

- Co... Czyj to ślad? Kucnął, żeby się mu przyjrzeć.

Ojciec uczył go odczytywania tropów i Torak był przekonany, że zna ślady każdego stworzenia w Lesie, ale te były przedziwne, takich jeszcze nie widział. Bardzo lekkie i małe, jakby ślady ptaka, ale to nie był ptak. Tylny odcisk przypominał małe, zakrzywione dłonie o pięciu szponach, ale nie było śladów z przodu, tylko dwa otworki, jakby stworzenie maszerowało na szczudłach.

- „Dziwny łup” - mruknął Torak pod nosem. Renn spojrzała mu w oczy.

- Przynęta. To była przynęta.

Torak wstał.

- Poszli na północ, w kierunku doliny Rękojeści Topora. Dokąd mogliby się stamtąd udać?

Wyrzuciła w górę ramiona.

- Wszędzie! Mogli skręcić na wschód, w kierunku jeziora Ostrza Topora i powędrować aż do Wysokich Gór. Albo zawrócić wprost na południe, w kierunku Puszczy. Albo na zachód, mogą być już w połowie drogi do Morza.

Głosy, idące w ich kierunku.

Przycupnęli za jarzębiną.

Renn przygotowała łuk, a Torak wyciągnął zza pasa czarny bazaltowy toporek.

Ktokolwiek to był, nie próbował ukryć swojej obecności. Torak zobaczył mężczyznę i kobietę, a za nimi dużego psa ciągnącego sanie, na których kołysał się martwy jelonek. Chłopczyk w wieku około ośmiu wiosen szedł spory kawałek przed dorosłymi, a tuż przy nim młodszy pies z jukami ze skóry jelenia podwiązanymi pod brzuchem.

Młody pies wyczuł na Toraku zapach Wilka, zaszczekał przerażony i pędem pobiegł do chłopca, który zatrzymał się jak wryty. Torak zauważył między jego brwiami tatuaż klanowy - trzy wąskie czarne owale, przypominające wrysowane na stałe zmarszczki.

Renn odetchnęła z ulgą.

- Klan Wierzby! Może coś widzieli?

- Nie! - Pociągnął ją do tyłu. - Nie wiemy, czy można im ufać!

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

- Torak, to są Wierzby! Oczywiście, że możemy im ufać.

Zanim zdołał ją powstrzymać, już biegła w kierunku dorosłych, na znak przyjaźni przyciskając do serca zaciśnięte pięści.

Zauważyli ją i wszyscy się uśmiechnęli. Kobieta wyjaśniła, że wracają do swojego klanu na zachodzie. Twarz miała poznaczoną bliznami, jej skóra wyglądała jak narośl na pniu brzozy. Od razu było widać, że jest jedną z ocalałych z choroby szalejącej zeszłego lata.

- Spotkaliście kogoś po drodze? - spytała Renn. - Szukamy...

- „My”? - spytał mężczyzna. Torak wstał.

- Przychodzicie z północy. Widzieliście kogoś? Mężczyzna przesunął wzrokiem po tatuażach klanowych Toraka i uniósł ze zdziwieniem brwi.

- W dzisiejszych czasach nie spotyka się wielu wojowników z klanu Wilka. - powiedział i zwrócił się do Renn: - Jesteś za młoda, żeby polować tak daleko od swojego obozu.

Renn uśmiechnęła się.

- Mamy oboje po trzynaście wiosen. Dostaliśmy pozwolenie od wodza klanu.

- Widzieliście kogoś? - wtrącił się Torak.

- Ja widziałem - powiedział chłopiec.

- Kogo? - zawołał Torak. - Kto to był?

Chłopiec cofnął się o krok, zaskoczony gwałtownością pytania.

- Ja... Ja poszedłem poszukać Snappera - wskazał psa, który leniwie machnął ogonem. - Lubi biegać za wiewiórkami, ale często się gubi. Wtedy ich zobaczyłem. Mieli sieć, a w sieci coś się miotało.

Więc wciąż żyje, pomyślał Torak. Zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie wbijały mu się w skórę.

- Jak wyglądali? - spytała Renn.

Chłopiec wyciągnął ramię wysoko nad głowę.

- Potężny mężczyzna. I drugi, też duży, z krzywymi nogami.

- Jakie mieli tatuaże klanowe? - spytał Torak. - Jakieś skóry ze znakami klanowymi? Cokolwiek?

Chłopiec głośno przełknął ślinę.

- Naciągnęli kaptury na oczy i nie widziałem ich twarzy.

Torak zwrócił się teraz do mężczyzny z klanu Wierzby.

- Możesz przekazać wiadomość Fin-Kedinnowi?

- Cokolwiek to jest - powiedział mężczyzna - powinieneś sam mu to powiedzieć. Wódz Kruków jest mądry i będzie wiedział, co robić.

- Nie ma na to czasu - powiedział Torak. - Powiedz mu, że ktoś zabrał Wilka. Powiedz też, że chcemy go odebrać.

 

 

Rozdział 2.

Noc przyniosła siarczysty mróz, który pobielił drzewa, a śnieg skuł białą, grubą skorupą, która chrzęściła pod nogami.

Było już po północy i Torakowi kręciło się w głowie ze zmęczenia. Zmuszał się do marszu. Trop tych, którzy pojmali Wilka, kładł się wężową linią na śniegu w świetle księżyca. Na północ, cały czas na północ.

Nagle niemal stanęło mu serce, bo wyłoniło się przed nim siedmiu Czarowników. Smukłe, powyginane kształty stanęły mu na drodze. My będziemy rządzić w Lesie, szeptali głosami zimniejszymi niż unoszony wiatrem śnieg. Drzyjcie przed nami. My jesteśmy Pożeraczami Dusz...

Czyjaś ręka dotknęła jego ramienia. Torak krzyknął.

- Co się stał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin