Tajemnica zielonej pieczęci - Hanna Ożogowska.pdf

(2558 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ I
KANAPA, PRZED KTÓRĄ DRŻY CAŁA SZKOŁA. STEFAN
ULEPSZA ORTOGRAFIĘ.
OBIETNICA ZA OBIETNICĘ. GUZY ŚWIADCZĄ O TALENCIE
O pierwszej w południe, kiedy dzień przewracał się na drugi
bok, w klasie V A robiło się gorąco. Okna po tej stronie
budynku wychodziły na zachód, ale wysokie, letnie słońce do
niewytrzymania rozgrzewało biegnącą pod szkołą ulicę, żelazne
sztachety, latarnie, a nawet wysokie, zaglądające na trzecie
piętro topole, które przez czerwiec ciągle jeszcze nie chciały się
poddać ulicznym kurzom i cieszyły oczy świeżą zielenią.
Ta zieleń ciemna i spokojna w godzinach rannych, kiedy
słońce zaglądało do klas położonych po drugiej stronie
korytarza, teraz nie pozwalała skupić się nad książką czy
zeszytem.
Duże i gładkie liście topoli, nasycone słonecznym blaskiem,
drgały przy najlżejszym powiewie wiatru. Przywodziły na myśl
drobno pofałdowaną, życzliwą bosym nogom powierzchnię
strumienia, miękką łąkę, miły cień drzewa na polnej miedzy —
wszystko, co było tak bardzo inne od kredy, atramentu i
papieru, wszystko, czego oczekiwali w tej chwili z
niecierpliwością naciągniętą do ostatnich granic uczniowie
klasy V A w jednej ze szkół na przedmieściu Łodzi.
Odbywała się ostatnia lekcja w tym roku szkolnym. Młoda
nauczycielka, a jednocześnie wychowawczyni tej klasy, Zofia
Ostrowska, nazywana przez uczniów „Gramatyką" — kończyła
rozdawać zeszyty z wypracowaniem. I ona rzucała tęskne
spojrzenia chylącym się pod wiatrem wierzchołkom topoli.
Nauczyciele też lubią wakacje.
Już tylko trzy zeszyty. Już tylko dwa. I ostatni.
— Żórawiec! W twoim wypracowaniu jest sporo zdrowego
sensu, mogłoby ono otrzymać nawet niezły stopień. Cóż, kiedy
ortografia — poniżej klasy pierwszej. Za taką ilość błędów nie
można postawić więcej niż dwójkę.
Przy pierwszych słowach nauczycielki Stefan Żórawiec
powstał. Lekko pochylony szedł między ławkami. Jasną,
falującą czuprynę odgarnął ręką do tyłu, a zielonkawe oczy
błysnęły hardo. Odebrał z rąk nauczycielki zeszyt, ukłonił się
niedbale i wracał na swoje miejsce.
Wiele par oczu spojrzało w jego stronę. Chłopiec zdawał sobie
z tego sprawę.
Hamowana złość kazała mu zagryźć dolną wargę. Siadając w
ławce, rzucił półgłosem:
— Nie szkodzi. Wszyscy wielcy ludzie pisali okropnie.
Głowy uczniów z niepokojem zwróciły się w stronę
nauczycielki: słyszała? Słyszała.
Na twarzy jej odbiła się przykrość. Ciemne, prawie zrastające
się brwi drgnęły. Klasa, w oczekiwaniu na „hecę", zapomniała o
zielonych topolach.
Nauczycielka ze spokojem, który nie przyszedł jej łatwo,
rzuciła w stronę krnąbrnego ucznia:
— Na przykład?
Stefan Żórawiec milczał.
— Na przykład? — powtórzyła wychowawczyni. — Skoro tak
twierdzisz, to chyba umiesz wymienić tych sławnych.
Stefan wstał niechętnie.
— No, chociażby... Napoleon. Widziałem jego podpis. Pisał
jak kura pazurem.
— Widziałeś chyba fotografię jego podpisu - poprawiła
nauczycielka. — Pisał rzeczywiście niewyraźnie. Ale błędów nie
robił. Ja nie za kaligrafię postawiłam ci dwójkę, tylko za błędy,
za mnóstwo błędów — powtórzyła z naciskiem pani Ostrowska.
— A Karol Wielki? — upierał się Stefan. — Ten w ogóle nie
umiał pisać. Zaledwie swoje imię. A do tej pory trzeba się o nim
uczyć.
— Ha! — rozłożyła ręce nauczycielka, a w głosie jej
zadźwięczała wyraźna drwina. — Skoro tą drogą chcesz dojść
do wielkości, to ci współczuję. Ten sposób wydaje mi się bardzo
przestarzały i... już nieskuteczny.
W klasie ktoś parsknął śmiechem. Stefan zaczerwienił się.
Nauczycielka zwróciła się do całej klasy:
— Przypominam jeszcze raz: jutro o dziewiątej zakończenie
roku i rozdanie świadectw.
Rozległ się dzwonek. Ledwo umilkł, dorzuciła:
— Oto i ostatni dzwonek w tym roku szkolnym.
Zamknęła dziennik i, schodząc z katedry, głęboko odetchnęła.
— Ale pani ciężko wzdycha — odezwał się obłudnie Franek
Gawroński.
Zmierzająca do drzwi wychowawczyni przystanęła. Spojrzała
na Franka, potem na Stefana.
— A czy mnie z wami było lekko? — powiedziała bez
uśmiechu i szybko wyszła z klasy.
Cała klasa, tak jak wstała na pożegnanie wychowawczyni,
skamieniała na chwilę.
Ale tylko na chwilę. Ledwo drzwi trzasnęły, nieprzyjemny
nastrój wyładował się na osobie Żórawca.
— To wstyd! To wstyd! — krzyżowały się okrzyki z różnych
stron klasy.
— Tak się nauczycielce odpowiada?
— Harcerz!
— Inna toby mu dwóję na świadectwo wlepiła!
— Ja wam mówię, że Gramatyka jeszcze wcale nie taka
najgorsza.
— Ale jej Stefan odpłacił!
— Napoleona zgrywa!
— Ty, Żórawiec! Napoleon na koniu jeździł, nie na bykach!...
Ostatnie powiedzenie wywołało ogólną wesołość.
Stefan stał blady, aż drobne piegi na nosie wystąpiły
wyraźniej. Twarz wykrzywiła mu wściekłość. Smukły,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin