Andrzejewski Jerzy - Bramy raju.rtf

(112 KB) Pobierz
Jerzy Andrzejewski

Jerzy Andrzejewski

 

 

 

Bramy raju

 

 

Jak potężnym i powszechnym było religijne rozmarzenie, świadczy o tym owa dziwna wyprawa krzyżowa dzieci, która na kilka lat przed śmiercią Innocentego III (1213) poruszyła południowo–wschodnią Francję, a nawet niektóre niemieckie okolice. Pastuszek pewien począł głosić, że duchy niebieskie oznajmiły mu, jako grób święty może być wybawionym tylko przez niewinnych i małoletnich. Chłopcy i dziewczęta w wieku od ośmiu do szesnastu lat opuszczali swoje rodzinne miejsca, zbierali się w tłumy i dążyli ku brzegom morza. Wiele ich poginęło z utrudzenia i niedostatku, wiele także stało się łupem chciwych handlarzy, którzy wabili te dzieci do siebie, a potem je sprzedawali w niewolę”.

Fryderyk Schlosser, „Dzieje powszechne”.

 

Na czas powszechnej spowiedzi zaprzestano wszelkich pieśni, miał się właśnie ku końcowi trzeci dzień powszechnej spowiedzi i wciąż szli ogromnymi lasami kraju Vendôme, szli bez pieśni i bez dzwonienia w dzwonki, w ciasno stłoczonej gromadzie, tylko monotonny szelest paru tysięcy nóg było słychać, czasem skrzypienie wozów, które zamykały pochód dzieci wioząc te, które zasłabły z wyczerpania lub miały nogi zbyt dotkliwie poranione, aby móc iść pieszo, droga wśród starej puszczy zdawała się nie mieć początku i końca, już piąta niedziela mijała od owej przedwieczornej godziny, kiedy Jakub z Cloyes, zwany Jakubem Znalezionym, a ostatnio niekiedy Jakubem Pięknym, opuścił był swój samotny szałas ponad pastwiskami należącymi do wsi Cloyes i powiedział do czternastu pasterzy i pasterek z Cloyes: objawił mi Bóg wszechmogący, aby wobec bezdusznej ślepoty królów, książąt i rycerzy dzieci chrześcijańskie okazały łaskę i miłosierdzie dla miasta Jerozolimy, które jest w rękach pogańskich Turków, ponieważ ponad wszelkie potęgi na ziemi i na morzu ufna wiara oraz niewinność dzieci największych dzieł może dokonać, w czternaścioro wyruszyli w tę noc wiosenną pełną bicia dzwonów i płaczu opuszczanych matek, lecz teraz, gdy weszli w puszczę i od trzech dni trwał czas powszechnej spowiedzi, oczyszczającej z wszelkich grzechów i przewinień, było ich wiele ponad tysiąc, dalekie słońce obojętnie płonęło ponad obszarami cienia, wilgoci i ciszy, mocniejszym od jego dalekiego blasku był mrok potężnych pni i konarów, liści i gałęzi, o świtach, gdy światło jeszcze kruche i nieśmiałe poczynało się powoli wznosić nad obszarami zieleni i milczenia, poranne ptaki wrzeszczały w gąszczach puszczy, wrzeszczały również i wtedy, gdy zapadał zmierzch, a nocami, kiedy szli, aby nie przerywać czasu spowiedzi, więc nocami pełnymi monotonnego szelestu paru tysięcy bosych nóg biegły ku nim z ciemności żałosne kuwikania puszczyków, w ciemnościach kołysały się bezgłośnie czarne krzyże, chorągwie i feretrony, teraz miał się właśnie ku końcowi trzeci dzień powszechnej spowiedzi, stary człowiek, który od trzech dni spowiadał dzieci, był dużym i ciężkim mężczyzną w brunatnym habicie brata minoryty, na czas powszechnej spowiedzi nie Jakub, lecz on szedł na czele pochodu, szedł powoli, jak człowiek zmęczony, ciężkie i obrzęknięte stopy niezgrabnie wdeptując w ziemię, dzieci kolejno, od najmłodszych począwszy, podchodziły do niego i idąc u jego boku wyznawały swoje drobne, jeszcze niewinne grzechy, myślał: jeśli tego świata nie ocali od zagłady młodość, nic go ocalić nie zdoła, oto wszystkie nadzieje i pragnienia złożyłem w tych dzieciach zdążających do celu, który przerasta i ich, i mnie, i wszystkich ludzi na ziemi, Boże, bądź przy tych niewinnych dzieciach, ja, któremu nie jest obcy żaden grzech i który znam do ostatniego tchu wszelkie zabłąkanie, ja, który mimo mego habitu i mojej usychającej skóry, i moich starczych warg, i stóp, które są obrazą radości i harmonii, znam równie dobrze dno ciemnych przepaści, jak urojone blaski tęsknot, ja, wielki i wszechmogący Boże, nie pozwól, aby mogło się kiedykolwiek stać to, co ujrzałem w okrutnym śnie w ową noc, kiedy zapragnąłem służyć tym niewinnym dzieciom, widziałem we śnie martwą i spaloną słońcem pustynię, spójrz usłyszałem obok siebie obojętny głos oto Jerozolima spragnionych i łaknących, tu wznoszą się jej święte mury i baszty, tutaj widzisz bramy raju, ponieważ bramy raju istnieją prawdziwie tylko na martwej i spalonej słońcem pustyni, kłamiesz powiedziałem pustynia jest tylko pustynią, pustynia jest grobem spragnionych i łaknących odpowiedział ten sam obojętny głos na pustyni wznoszą się święte mury i baszty Jerozolimy i na niej, martwej i spalonej słońcem, otwierają się przed spragnionymi i łaknącymi olbrzymie bramy raju, pamiętam, chciałem jeszcze raz powiedzieć: kłamiesz, pustynia jest tylko pustynią, gdy zrozumiałem, że ów niewidzialny głos już przy mnie nie jest, ujrzałem dwóch młodziutkich chłopców idących samotnie pustynią, Boże - pomyślałem - czyżby spośród wielu tysięcy oni byli jedynymi, którzy ocaleli, Boże, spraw, aby tak nie było, i wtedy, gdy to pomyślałem, starszy, który prowadził za rękę młodszego, potknął się i upadł, idź - powiedział, ostatnim wysiłkiem podnosząc głowę - chwilę odpocznę, zaraz będzie świt, widziałem jego dłonie głęboko zanurzone w suchy piasek i jego ciemną głowę widziałem broniącą się przed śmiertelnym i ostatecznym znużeniem, idź - powiedział jeszcze raz - teraz jest jeszcze mrok, ale za chwilę będzie świt, zobaczysz Jerozolimę, wtedy ten młodszy, drobny i jasnowłosy, spytał: nie pójdziesz ze mną?, idź - powiedział tamten i widziałem, że głowa mu bezsilnie opada, już wargami dotykał piasku - idź przed siebie, prosto przed siebie, już zaczyna świtać, za chwilę zobaczysz mury i bramy Jerozolimy, idź, chwilę odpocznę i zaraz pójdę za tobą, wówczas tamten począł posłusznie iść przed siebie i po jego ruchach od razu poznałem, że jest ślepy, Boże - pomyślałem - przebudź mnie z tego snu, wciąż jeszcze nie widziałem twarzy ślepego chłopca, szedł samotny wśród martwej i spalonej słońcem pustyni, nieporadnymi rękoma macając w pustce, jakby szukał dla nich oparcia, a tamten, już martwiejącymi wargami dotykając pustynnego piasku, jeszcze zdołał powiedzieć: już świta, widzę ogromne mury i bramy Jerozolimy, złote dzięki światłu, które nie wiem, skąd się bierze, z samych murów, bram i baszt czy też ze złotego poblasku, który ponad nimi ogarnia powietrze i niebo, Boże, nie dopuść, aby mógł się kiedykolwiek sprawdzić ten okrutny sen, już byłem przebudzony, lecz jeszcze we śnie pogrążony, gdy ten oślepły, drobny i jasnowłosy, wciąż przed siebie idąc i w taki sposób dotykając dłońmi pustego powietrza, jakby dotykał prawdziwych murów, odwrócił ku mnie swoją twarz i wtedy, nie, nie wtedy, lecz zaraz po tej dręczącej nocy, gdy pełen wszystkich grzechów i bardziej niż kiedykolwiek przezwyciężenia grzechów spragniony, wyszedłem naprzeciw krucjacie dzieci i powiedziałem: dzieci moje najmilsze, wybrane przez Boga dla odnowienia nieszczęsnej ludzkości, jeśli podążacie do celu tak wielkiego, oczyśćcie się ze wszystkich swoich niewinnych grzechów, niech nastanie wśród was i u początku waszej dalekiej drogi czas powszechnej spowiedzi, wtedy tę twarz samotnego ślepca wśród martwej i spalonej słońcem pustyni ujrzałem przed sobą, i nie dopuść do tego, wielki wszechmogący Boże, była to twarz Jakuba z Cloyes, teraz miał się ku końcowi trzeci dzień powszechnej spowiedzi, ostatnie spowiadały się dzieci z Cloyes, które szły na czele pochodu, wśród nich szedł Jakub, szedł Aleksy Melissen, on jedyny nie z Cloyes pochodzący, szła Blanka - córka kołodzieja, szedł Robert - syn młynarza, szła Maud - córka kowala, myślał Jakub: słysząc każde słowo, które on leżący obok mnie w ciemnościach wypowiadał, po raz pierwszy ujrzałem ogromne mury i bramy Jerozolimy, złote dzięki światłu, które nie wiem, skąd się brało, z samych murów, bram i baszt czy ze złotego poblasku, który ponad nimi ogarniał powietrze i niebo, myślał idący obok niego Aleksy Melissen: kocham cię, choć nie wiem, czy moja miłość wynika tylko z ciebie i ze mnie, czy też zbudził ją z nieistnienia ten, który już teraz nie istnieje, powiązaniem mnie i ciebie jest ta miłość czy też odblaskiem miłości innej, tej, która pierwsze swoje słowo zdążyła tylko raz wypowiedzieć, a potem poszła w chłód i szum śmiertelnych wód, aby już nigdy nie objawić się w ciele i w słowie, nie wiem, skąd się wzięła moja miłość do ciebie, ale skądkolwiek zaczerpnęła swój początek i swoje pierwsze oczarowanie, nigdy cię kochać nie przestanę, ponieważ, jeśli istnieję, to tylko dlatego, aby, sam niekochany, potrzebę miłości całym sobą potwierdzać, myślała Blanka: niechby już nadeszła noc, podejdzie wtedy do mnie i gdy już wszyscy dokoła będą zmożeni ciężkim snem, powie półgłosem: chodź, wtedy wstanę i pójdę za nim, będziemy szli ostrożnie, żeby nikogo nie zbudzić, aż wreszcie znajdziemy się w miejscu, gdzie będzie pusto i gdzie będziemy tylko sami, będziemy się rozbierać w milczeniu, ponieważ ani mnie, ani jemu nie są potrzebne słowa, wiem, o czym on myśli, i on wie, o czym ja myślę, wejdzie we mnie brutalnie i gwałtownie, będziemy nawzajem czerpać ze swoich ciał rozkosz, myśląc wśród rozkoszy złączeni cieleśnie: ja, że nie on mi ją zadaje, on, że nie mnie ją przeznacza, myślał Robert: za parę godzin będzie ciemno, noc będzie chłodna i ziemię pokryje rosa, jeżeli przed nastaniem ciemności nie dojdziemy do żadnej wsi, będziemy nocować w puszczy, pod gołym niebem, noc będzie chłodna i Maud będzie drżała z zimna, gdyby mnie kochała, ciepłem własnego ciała chroniłbym ją przed chłodem, mogłaby w moich ramionach bezpiecznie spać, miłością nawet głód można uciszyć, myślała Maud: dobry, miłosierny Jezu, Jezu, do którego dalekiego grobu idę, wybacz mi, dobry, miłosierny Jezu, że idę do twego grobu nie dlatego, aby go wyzwolić z rąk pogańskich Turków, nie miłość do ciebie kazała mi opuścić matkę i ojca, nie miłość do ciebie każe mi iść do twego dalekiego grobu, ale inna jest miłość we mnie, miłość, która wypełnia wszystkie moje myśli i jest w całym moim ciele, idąc w chwilę potem u boku starego spowiednika mówiła: zawsze wieczorem przed zaśnięciem odmawiałam pacierz, którego nauczyła mnie matka, ale teraz, od kiedy opuściłam Cloyes i idę ze wszystkimi dziećmi z Cloyes i z innymi dziećmi z wielu innych wsi i miasteczek, teraz każdego dnia przed zaśnięciem oprócz pacierza, którego nauczyła mnie matka, odmawiam jeszcze jedną modlitwę, i to jest modlitwa tylko moja, to jest, ojcze, modlitwa mojego ciężkiego grzechu, innych grzechów równie ciężkich nie pamiętam i dlatego mogę mówić o tym jednym, najcięższym moim grzechu, tą modlitwą, którą dołączam do codziennych pacierzy, nie umniejszam mojego grzechu, ponieważ nie potrafię się go wyrzec, nie proszę również o miłosierdzie, ponieważ wiem, że mogłabym prosić o miłosierdzie tylko wówczas, gdybym potrafiła się wyrzec mego grzechu, mojej słabości, moich grzesznych pragnień, a mimo to codziennie wieczorem przed zaśnięciem odmawiam tę modlitwę, modlitwę mego grzechu, i leżąc w ciemnościach mówię nie na głos, tylko w myślach: dobry, miłosierny Jezu, Jezu, do którego dalekiego grobu idę, wybacz mi, dobry, miłosierny Jezu, że idę do twego grobu nie dlatego, aby go wyzwolić z rąk pogańskich Turków, nie miłość do ciebie kazała mi opuścić matkę i ojca, nie miłość do ciebie każe mi iść do twego dalekiego grobu, ale inna miłość jest we mnie, miłość, która wypełnia wszystkie moje myśli i jest w całym moim ciele, w moich ustach, dłoniach i oczach, jest we mnie ta moja miłość, jak gdyby była mną we wszystkim, co jest mną, to ona, ta miłość wypełniająca wszystkie moje myśli i wypełniająca mnie cieleśnie, kazała mi opuścić rodzinny dom, porzucić bez słowa pożegnania matkę i ojca, wybacz, dobry, miłosierny Jezu, że idę do twego dalekiego grobu nie z miłości do ciebie, lecz związana i wypełniona inną miłością, szła z opuszczonymi oczami, dostosowując swój drobny krok do kroków spowiednika, szedł powoli i ciężko, jakby przy każdym zetknięciu z ziemią swych bosych i obrzękniętych stóp usiłował możliwie najdokładniej przylgnąć do ziemi, stawiał obie stopy trochę niepewnie i dopiero wówczas, gdy dotykał nimi ziemi, odzyskiwał siłę, która pozwalała mu znów odrywać się od ziemi, pomyślała: jest stary i zmęczony, szła z opuszczonymi oczami, widziała bose stopy człowieka, któremu miała powierzyć swój grzech, ale widziała także swoje dłonie nieruchomo skrzyżowane na piersiach, widziała białość swojej sukni, powoli posuwającej się naprzód, przechodziły poprzez tę biel cienie bezgłośnej i nieruchomej puszczy, szła wśród tych cieni, jak gdyby była złowiona w sieć ukształtowaną z cieni i z jasności, mimo to, uwięziona przez tę sieć, szła z nią razem związana, widziała jeszcze swoje drobne stopy instynktownie usiłujące dostosować się do zmęczenia człowieka, u którego boku szła, aby wyznać mu swój najcięższy grzech, ale choć szli nikogo na wyciągnięcie ramienia nie mając w pobliżu, czuła, że tak jak cienie puszczy i poblaski niewidzialnego słońca oplątują i więżą sztywną biel jej sukni, tak i jej ciało oplątuje i więzi niewidoczny i milczący tłum, wiedziała, że tuż poza nią, idącą na czele pochodu, kołyszą się wśród cieni puszczy i poblasków niewidzialnego słońca czarne krzyże, chorągwie i wielokolorowe feretrony, a pod nimi płynie, jak ogromny oddech, ciasno stłoczone mrowie jasnych i ciemnych dziecięcych głów, słyszała poza sobą monotonny szelest paru tysięcy bosych stóp wciąż mimo znużenia posuwających się naprzód i naprzód, szła z niezmiennie opuszczonymi oczami i tyle w tym dobrowolnym ograniczeniu widząc, i tyle w ciszy, która ogarniała tę porę przedwieczorną, słysząc, widziała jeszcze wydłużone cienie idących najbliżej, cienie, które dzięki ich różnorodnym cechom potrafiła nazwać po imieniu, oto cień strojnej i bogatej sukni Blanki, lekko kołyszący się cień purpurowego płaszcza należącego do Aleksego Melissena, nieco z boku smukły cień Roberta, dopiero po chwili dojrzała pomiędzy tymi trzema cieniami delikatny cień Jakuba, pod dłońmi skrzyżowanymi na piersiach poczuła przyśpieszone pulsowanie serca, pomyślała: wybacz, dobry, miłosierny Jezu, że idę do twego dalekiego grobu nie z miłości do ciebie, lecz związana i wypełniona miłością inną, zasypiasz, moje dziecko, po tej modlitwie?, tak, ojcze powiedziała - po tej modlitwie zasypiam, myślała: ze wszystkich godzin dnia i nocy najbardziej lubił przedwieczorną, szałas, który sobie wzniósł na skraju puszczy, górował nad łąkami, więc stojąc przed nim mógł widzieć całe pastwisko, nieraz pragnęłam zobaczyć nasze pastwisko jego oczami, oczami, które są czyste, nie znajduję dla ich czystości dość wiernego porównania, są czyste, kiedy wśród szmaragdowej doliny poczynały się kłaść pierwsze cienie, a niebo nasycało się fioletem i ciszą, w trawach ćwierkały świerszcze i ptaki w gęstwinie dębów nawoływały się przed snem, wówczas, nie mogąc widzieć tego wszystkiego jego oczami, widziałam swymi: stał przed szałasem, w górze, z ręką na biodrze, blask słońca schodził z niego powoli, lecz on cierpliwie czekał, aż ostatnia smuga światła zagaśnie u jego stóp, i wtedy, gdy ostatnia smuga światła gasła u jego stóp, podnosił do ust dłonie i rzucał przed siebie w rozległą przestrzeń i w ciszę gardłowy okrzyk - idąc wciąż z opuszczonymi oczami wypełniała płaski cień ruchem dłoni podnoszących się do ust, a ciszę cienia wypełniała gardłowym okrzykiem wznoszącym się tryumfalnie wśród szmaragdowej doliny nasycanej pierwszymi cieniami nocy - na ten dźwięk ze wszystkich stron pastwiska zrywali się pasterze i podobnie pokrzykując swymi jeszcze dziecinnymi głosami poczynali spędzać rozproszone krowy, kończył się dzień, wszyscy wracali do wsi, wszyscy odchodzili, tylko on zostawał w swoim szałasie, a kiedy stało się tak jednego wieczora, iż zszedł, cień, który wciąż towarzyszył jej swoim milczeniem, ponieważ szła z niezmiennie opuszczonymi oczami, cień podobnie jak ona uwięziony w sieci ukształtowanej z cieni puszczy i z poblasków niewidzialnego słońca, wypełnił się nagle nieomal dotykalną cielesnością: jest drobny i niewiele ode mnie wyższy, zawsze w płóciennej, krótkiej do kolan tunice, z nagimi nogami i obnażoną szyją, ma brunatne włosy o złocistym połysku, lekko się wijące nad wysokim czołem, kocham jego uśmiech, który nie jest uśmiechem, ale jak gdyby nieśmiałą zapowiedzią uśmiechu, jego uśmiech otwiera przede mną niebo, całym sobą otwiera niebo, zawsze mogłam się do niego modlić jak do nieba, więc gdy cień, który jej towarzyszył, wypełnił się nagle dotykalną nieomal cielesnością, ujrzała go pobladłym ową czystą i natchnioną bladością, która wydaje się odbiciem szczególnej jasności wewnętrznej, ujrzała go schodzącego ze wzgórza, które wznosiło się ponad pastwiskami, na skraju puszczy, niezrozumiale obecnego wśród oniemiałych ze zdumienia pasterzy, wtedy powiedział: objawił mi Bóg wszechmogący, aby wobec bezdusznej ślepoty królów, książąt i rycerzy dzieci chrześcijańskie okazały łaskę i miłosierdzie dla miasta Jerozolimy… powiedział spowiednik: wydaje mi się, moje dziecko, że i teraz, gdy masz otworzyć serce przed Bogiem, więcej myślisz o swojej miłości niż o tym, że rozmawiasz z Bogiem, cień Jakuba zmienił nagle kształt, podniósł teraz głowę - pomyślała - i spojrzał na niebo, nigdy nie zobaczę nieba jego oczami, nigdy nie będę wiedziała, co on swymi oczami widzi, powiedziała cicho: tak, ojcze, to jest prawda, teraz, gdy mam otworzyć serce przed Bogiem, też więcej myślę o mojej miłości niż o tym, że mam otworzyć serce przed Bogiem, kochasz swój grzech?, kocham Jakuba z Cloyes, ojcze, a on?, kocham go, ojcze, więc nie umiem rozpoznawać jego myśli, odkąd sięgam pamięcią, wychowywał się razem ze mną i z moją siostrą w domu mego ojca, ale widocznie zawsze, odkąd sięgam pamięcią, musiałam go kochać, ponieważ nigdy nie potrafiłam rozpoznawać jego myśli, nie wiem, co myśli, nie znam jego myśli, ale wiem, że mnie nigdy nie pokocha w inny sposób, niż się kocha przybraną siostrę, tego dnia, kiedy po raz pierwszy wyszedł z szałasu, ponieważ przez trzy dni nie opuszczał go i nie odpowiadał na nasze prośby i wezwania, więc tego wieczora, kiedy opuścił szałas i zszedł pomiędzy nas, i powiedział: objawił mi Bóg wszechmogący, aby wobec bezdusznej ślepoty królów, rycerzy i książąt dzieci chrześcijańskie okazały łaskę i miłosierdzie dla miasta Jerozolimy, które jest w rękach pogańskich Turków, ponieważ ponad wszelkie potęgi na ziemi i na morzu ufna wiara oraz niewinność dzieci największych dzieł może dokonać, i potem, kiedy wśród śmiertelnego milczenia powiedział: zmiłujcie się nad Ziemią Świętą i samotnym grobem Jezusa, wtedy zrozumiałam, że mnie nigdy nie pokocha, ponieważ Bóg powołał go do wielkich rzeczy i on im oddał swoje serce, nigdy zatem nie wyznałaś mu swojej miłości?, kiedy jestem, ojcze, sama, potrafię prowadzić z nim długie, poufne i nawet zuchwałe rozmowy, potrafię przemawiać do niego najpiękniejszymi słowami, ale gdy jestem przy nim, opuszcza mnie odwaga i wszystkie myśli i uczucia, które pragnęłabym mu wyjawić, zamierają we mnie w trwożliwym milczeniu, nigdy mu nie powiedziałam, że go kocham, i nigdy mu tego nie powiem, ponieważ zrozumiałam, że Bóg go powołał do wielkich rzeczy, większych niż moja miłość, moja miłość należy tylko do mnie, to jest tylko moja miłość, a on, wybrany przez Boga dla wielkich celów, należy do wszystkich dzieci, które usłuchały jego wezwania i już za nim idą lub pójdą za nim jutro, Bóg słowami Jakuba i poprzez niego objawił nam wszystko, co mamy robić, jeszcze tej samej nocy ruszyliśmy w drogę, aby uwolnić miasto Jerozolimę z rąk pogańskich Turków, wyruszyliśmy nocą wśród bicia dzwonów i płaczu naszych matek, w otwartych na roścież oborach ryczały krowy, ponieważ spędziwszy je z pastwiska zapomnieliśmy o wieczornym udoju, i wtedy, gdy do nas opuszczających rodzinne domy, zgromadzonych dokoła Jakuba i gotowych do dalekiej drogi, drogi pełnej tajemnic i nieznanych niebezpieczeństw, drogi, ojcze, u której niepojętego końca wyrastały jak we śnie ogromne mury i bramy Jerozolimy z grobem najsamotniejszym ze wszystkich grobów na ziemi, ponieważ poddany został przemocy i niewoli, wtedy, ojcze, gdy biły nam bardzo mocno serca, ponieważ tylko przyspieszonym i trochę trwożnym biciem serc mogliśmy mówić o dalekiej i nieznanej drodze, która otworzyła się przed nami tej nieoczekiwanej nocy, wtedy wśród ciemności, bicia dzwonów, płaczu naszych matek i ryku krów cierpiących z nadmiaru mleka Jakub rozkazał nam rozejść się do swoich domów, aby każdy z nas po raz ostatni wydoił krowy powierzone jego opiece, dopiero po tym ostatnim udoju ruszyliśmy w drogę i tej nocy po raz pierwszy zwróciłam się do dobroci i miłosierdzia Jezusa z modlitwą, aby mi wybaczył, że opuściłam rodzinny dom, matkę i ojca nie z miłości do niego, lecz związana i wypełniona miłością inną, szła wciąż z opuszczonymi oczami i wydało się jej, że bose i obrzęknięte stopy idącego obok starego człowieka stąpają z coraz większym wysiłkiem, dłużej niż dotychczas i jak gdyby poszukiwały koniecznej ulgi nieruchomiejąc przy zetknięciu z ziemią, powiedział głosem, który również wydał się jej bardzo zmęczonym: moje dziecko, moje biedne zagubione dziecko, wierzysz, że wam, niedoświadczonym, a za jedyną broń posiadającym swoją niewinną młodość, uda się osiągnąć to, czego w ostatnich latach nie zdołali osiągnąć najpotężniejsi tego świata, królowie, książęta i rycerze? wierzysz, że istotnie zdołacie wyzwolić pohańbiony grób Chrystusa z rąk pogan?, wierzę, ojcze - powiedziała nie podnosząc głosu, ale z akcentem jasnej pewności - wierzę, że Jakub doprowadzi nas do dalekiej Jerozolimy i jednego dnia, nie wiem, kiedy ten dzień nastanie, może za miesiąc, a może za rok, ale na pewno nastanie taki dzień, gdy otworzą się przed nami bramy Jerozolimy i my wejdziemy tymi bramami, aby już na zawsze wyzwolić grób Jezusa od przemocy i niewoli pogańskiej, wierzę, ojcze, że taki dzień nastanie, choć nie wiem, czy to będzie za miesiąc, czy za rok, stary człowiek zatrzymał się na moment, pomyślał: spraw, miłosierny Boże, aby nigdy się nie spełnił mój okrutny sen, jest stary i zmęczony - pomyślała - nie starczyłoby mu sił, aby dojść razem z nami do Jerozolimy, tylko my dzięki Jakubowi wejdziemy jednego dnia w bramy Jerozolimy, teraz powinien mnie pobłogosławić, ponieważ nie powinien mnie pozostawić z moją miłością jak z grzechem śmiertelnym, nie moja miłość jest grzechem, lecz to, że jej tylko potrafię służyć, a nie tej miłości większej, której służy Jakub, jeżeli mnie pobłogosławi i rozgrzeszy, wówczas pozostanę z moją miłością, ale nie w grzechu śmiertelnym, poczuła się oczyszczona tą chwilą rozgrzeszenia, chwilą, która się jeszcze nie stała, ale miała się stać za chwilę, pomyślała przeniknięta nagle ogromnym wzruszeniem: kiedy nadejdzie ten daleki dzień i otworzą się przed nami bramy Jerozolimy, otworzą się lekko i bezgłośnie, ponieważ będzie nas tysiąc tysięcy, wszystkie dzwony będą bić wówczas, gdy staniemy u grobu Jezusa na zawsze uwolnionego od przemocy i niewoli, on podejdzie do mnie, weźmie w swoją rękę moją dłoń i powie: tobie, najmilsza Maud, zawdzięczam, że dzieci z Cloyes wysłuchały mnie i poszły za mną, ty pierwsza uwierzyłaś mi i przy mnie stanęłaś, ty byłaś przez cały czas za mną i teraz, gdy się już spełniło to, co mi Bóg powierzył, mogę ci, Maud, powiedzieć: kocham cię, Maud, zawsze cię kochałem, najpierw kochałem cię jak siostrę, ale od dawna kocham cię tak, jak mężczyzna kocha kobietę, kocham cię, Maud, i tylko ciebie kocham, najmilsza moja Maud, promyczku mój, ptaszku mój, oczy jej napełniły się łzami i już nie widziała ani bosych, obrzękniętych stóp spowiednika, ani cieni i poblasków płynących bezgłośnie dokoła, ani nawet własnych stóp i raczej wyczuła, niż ujrzała ruch dużej i ciężkiej ręki kreślącej nad jej głową znak krzyża, rozgrzeszam cię z twoich grzechów, moje dziecko powiedział zmęczonym głosem - i nie daję ci żadnej pokuty, ponieważ wydaje mi się, według mego rozeznania w sprawach ludzkich, iż twoja miłość stała się dla ciebie dostateczną pokutą, niech Bóg wszechmogący ulituje się nad tobą i pozwoli, aby Chrystus, do którego grobu idziesz, zajął w twoim sercu pierwsze miejsce, w imię ojca i syna, i ducha świętego, amen, pochyliła się, wciąż z oczyma pełnymi łez, aby ucałować rękę starego człowieka, była to duża i spracowana dłoń pokryta zgrubiałą, szorstką i twardą skórą, całując tę zgrubiałą, szorstką i twardą rękę pomyślała: gdy odejdzie, pozostanę sama z moją miłością, i podczas kiedy on, już obcy i daleki, szedł dalej przed siebie, z trudem dotykając bosymi stopami ziemi, ona stała samotna, już oderwana od tamtego człowieka i jeszcze nie ogarnięta cieniami, które poczynały się stawać żywymi ludźmi, pomyślała: weźmie mnie za rękę i wówczas, już nie widząc cieni, lecz czując się otoczona żywymi ciałami, pomyślała: to się nigdy nie stanie, nigdy mnie nie pokocha, zobaczyła, że równym i spokojnym krokiem przechodzi obok Robert, zobaczyła jego silne ramiona i ciemne, krótkie włosy, cały był spokojem, pewnością i zaufaniem, nigdy go nie pokocham - pomyślała prawie z żalem i w tym momencie przypomniał się jej niedawny wieczór, kiedy nadaremnie prosiła Jakuba, aby przyszedł do Cloyes, ponieważ tej nocy miała być zabawa z okazji ślubu jej siostry Agnieszki, stali przed szałasem, z pastwiska dobiegały pokrzykiwania pasterzy spędzających krowy z pastwiska, kukułka zakukała w głębi puszczy, powiedziałam cicho: myślałam, że choć trochę mnie lubisz, uśmiechnął się i powiedział: lubię cię, z dołu dobiegł głos Roberta, zawołał: Maud, Robert cię woła - powiedział Jakub, zawołałam: och, Jakubie, dlaczego jesteś inny od wszystkich?, patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, co chciałam powiedzieć, zawsze zamyślony i daleki, powiedziałam: nie lubisz ludzi?, lubię - powiedział, ale ich unikasz, dlaczego?, teraz nie patrzył na mnie, patrzył gdzieś w bok, powiedział: nie wiem, nie nudzisz się zawsze sam? - spytałam, zaprzeczył lekkim ruchem głowy, i nie bywa ci smutno?, czasem - powiedział wciąż spoglądając w bok, Robert znów zawołał: Maud, czeka na ciebie - powiedział, wtedy pomyślałam: nigdy mnie nie pokocha, i przestraszona, że mogę się rozpłakać, odwróciłam się i szybko poczęłam biec, Robert czekał na skraju pastwiska, minęłam go biegnąc i wtedy się dopiero zatrzymałam, gdy mnie dogonił i chwycił za rękę, szliśmy w milczeniu nie patrząc na siebie, powiedział: Maud, chciałam rękę cofnąć, lecz mocniej ją przytrzymał, kocham cię, Maud - powiedział - i nigdy cię kochać nie przestanę, szedł spokojnym krokiem, silny i skupiony, cały był spokojem i to, co mówił, też było spokojem i pewnością, miał ciepłą, mocną rękę, przy nim mogłabym się czuć bezpiecznie, powiedziałam szeptem, aby swoje słowa uczynić mniej dotkliwymi: nie mogę cię kochać, Robercie, chwilę milczał, potem powiedział: wiem, ale ja cię kocham i będę czekać tak długo, aż i ty mnie pokochasz, wtedy zatrzymałam się z sopelkiem lodu w sercu, nie - zawołałam - nigdy go kochać nie przestanę, już ostatnie krowy zeszły z pastwiska, głosy pasterzy rozbrzmiewały coraz dalej, tu była cisza i pustka, byliśmy sami, nie mógł nie poczuć, że moja ręka drży, chodź - powiedział - robi się chłodno, teraz szedł przed nią nie dalej niż o pięć, sześć kroków, widziała jego mocną sylwetkę tchnącą spokojem i zaufaniem, widziała jego nagie ramiona i ciemne, krótkie włosy, szedł swoim zwykłym, równym i spokojnym krokiem, nie czuł zmęczenia, ponieważ czujność, która go wypełniała, nie pozostawiała w nim miejsca na zmęczenie, widział przed sobą, gdy szedł teraz u boku starego spowiednika, nikogo przed sobą nie mając, tylko ów leśny szlak, który był ich wspólną drogą, szlak porośnięty trawą i biegnący pomiędzy ogromnymi murami puszczy, dopiero teraz, gdy po raz pierwszy, od kiedy opuścili Cloyes, szedł samotnie na czele pochodu i nikt mu nie przesłaniał drogi, którą mieli przebyć, zdał sobie sprawę z mnogości dni i nocy, które w swoim obojętnym przemijaniu, i natychmiast, ledwie to pomyślał, pojął, że i dnie, i noce, które będą odmierzać ich nie kończącą się drogę, nie będą nieść ze sobą cierpliwej obojętności, natomiast w upałach, kiedy niebo będzie płonąć nad nimi, pozbawionymi skrawka cienia, w ciężkich upałach, w burzach i w ulewach wirujących gwałtownie ponad obnażonymi przestrzeniami, w uporczywych deszczach i we wszystkim innym, co mogą nieść ze sobą ziemia i niebo dni i nocy, będą ich owe dnie i noce, nie dające się ogarnąć w swojej mnogości, ścigać i dręczyć, niekiedy tylko obdarowując przychylną łaskawością, aby po krótkich godzinach ulgi i bezpieczeństwa znów wtrącać w otchłań żywiołów, pomyślał o Maud, o jej delikatnych stopach i dłoniach, nie są kruche - pomyślał - ale i nie są nazbyt silne i odporne na trudy, pomyślał o jej dziewczęcych ramionach, które wydawały się i zbyt delikatne, i zbyt słabe, aby zostać bezbronnie wydane na spiekoty, burze i deszcze, jeszcze raz pomyślał o małych, dziewczęcych stopach Maud stąpających po kamieniach i piaskach, po ziemi bezpłodnej i twardej, spieczonej słonecznym żarem, po czym wszystkie te myśli nagle w sobie uciszając począł mówić: mój ojciec, Filip z Cloyes, jest młynarzem, nasz młyn jest stary, mocny i bardzo piękny, takiego młyna nie ma w całej okolicy, mój pradziadek był młynarzem, mój dziadek był młynarzem, ojciec jest młynarzem i ja także miałem nim być, mam już piętnaście lat i jestem jedynym synem mego ojca, ponieważ wszyscy moi starsi bracia nie żyją, zawsze myślałem, że do końca życia będę pracować przy moim młynie i kiedyś po latach zajmie moje miejsce mój syn, ale oto przyszedł dzień, kiedy musiałem opuścić mego ojca, chociaż jest stary i już potrzebuje mojej pomocy, nigdy nie chciałem być złym synem, a jednak stałem się nim, z miłości do dziewczyny, która ma na imię Maud i jest córką kowala Szymona z Cloyes, uczyniłem, ojcze, to, co uczyniłem, ale nie mogłem uczynić inaczej, ponieważ ponad wszystko na świecie kocham Maud, kocham ją, chociaż ona mnie nie kocha, ona jest krucha i delikatna, ma drobne, delikatne stopy, już teraz, choć zaledwie piąty tydzień jesteśmy w drodze, widzę w jej oczach zmęczenie, kto by ją chronił przed nazbyt ciężkimi trudami, kto by nad nią czuwał, gdyby mnie przy niej nie było? nie mogłem, ojcze, uczynić inaczej i nie chcąc tego musiałem memu ojcu sprawić ciężki ból moim odejściem, zrozumiałem wtedy, że cieniem każdej miłości jest cierpienie, nie można nie kochać, ale jeśli się kocha, miłość rozszczepia się na miłość i cierpienie, gdy widziałem mego ojca po raz ostatni w tę noc, kiedy opuszczaliśmy naszą rodzinną wieś, nie czynił mi żadnych wyrzutów, nie usiłował zatrzymać siłą, stał przygarbiony i z pochyloną głową we drzwiach naszego młyna, ja stałem o krok przed nim, nic nie mówiliśmy, ale on już o wszystkim wiedział, biły wszystkie dzwony w naszym kościele, staliśmy długą chwilę przy sobie, tak blisko, iż zdawało mi się, że słyszę bicie jego starego i zmęczonego serca, aż nagle podniósł głowę, położył mi rękę na ramieniu i powiedział niegłośno, ale i niezupełnie cicho: Robercie, tylko to jedno słowo powiedział, ale ja wiedziałem, że w tym jednym słowie chciał powiedzieć wszystko, zdjąłem więc jego dłoń z ramienia, pocałowałem ją i powiedziałem: muszę iść, ojcze, i odszedłem w noc pełną ciemności i bicia dzwonów, które biją u nas w ten sposób tylko na pogrzeby albo wesela, a teraz biły, nie wiem, czy na pogrzeb, czy na wesele, biły z powodu czegoś, co się jeszcze w naszej wsi nigdy nie stało i chyba się nie stało nigdzie na świecie, a czego ja, choć się temu z miłości do Maud poddałem, nie mogłem zrozumieć, myślę, ojcze, że wtedy, w tę noc, kiedy opuszczaliśmy naszą rodzinną wieś i nasze domy, i naszych ojców i matki, nikt z nas tego nie rozumiał, może oprócz jednej Maud, nie rozumieliśmy, co się stało Jakubowi, gdy przez trzy dni nie opuszczał swego szałasu i z nikim z nas nie chciał rozmawiać, nikogo do szałasu nie chciał wpuścić, zawsze był trochę inny od nas, był nie tylko piękniejszy od wszystkich chłopców, ale także inny, mój ojciec mówił, że dlatego, że był sierotą i chociaż się między nami od samego początku wychowywał, nikt nie wiedział, kim byli jego rodzice, stary dzwonniczy, który jeszcze żyje, znalazł go jednego dnia przed piętnastoma laty podrzuconego w koszyku na stopniach kościoła, ochrzczono go wtedy i dano mu imię Jakub, bo był akurat dzień świętego Jakuba, kowal Szymon, ojciec Maud, wziął go wtedy do siebie na wychowanie, odkąd sięgam pamięcią, zawsze pamiętam, że Jakub był inny od nas wszystkich, nazywano go Jakubem Znalezionym, nigdy nie lubił wspólnych zabaw, wolał być sam, a jeśli się z nami bawił, to w taki sposób, jakby był pomiędzy nami i był jednocześnie gdzie indziej, mimo to wszyscy kochaliśmy go, bo był bardzo piękny i kiedy się uśmiechał tym swoim trochę nieśmiałym, a trochę kuszącym uśmiechem albo kiedy mówił urzekając nas łagodnym i melodyjnym brzmieniem swego głosu, nie mogliśmy go nie kochać, od roku był przywódcą wszystkich pasterzy z Cloyes, ale ostatnio coraz mniej był z nami, nigdy nie wracał z nami na noc do wsi, wybudował sobie szałas na skraju puszczy, wysoko ponad naszymi pięknymi pastwiskami, w tym szałasie spędzał noce, ale musiał się chyba udawać na spoczynek bardzo późno, ponieważ bardzo często wielu z nas widziało, że jeszcze po północy żarzyło się przed jego szałasem samotne ognisko, nawet niedawno, kiedy w naszej wsi była wielka zabawa, bo było wesele Agnieszki, starszej siostry Maud, Jakub nie przyszedł do nas i dlatego nic nie rozumieliśmy, kiedy po tych trzech dniach, kiedy nikogo nie chciał widzieć i z nikim nie chciał rozmawiać, wyszedł nagle pod wieczór z tego swego dobrowolnego więzienia, zobaczyliśmy go takim, jakim widzieliśmy go zawsze, gdy pod zachód słońca nadchodziła pora spędzania krów z pastwiska, stał przed szałasem wyprostowany, z ręką na biodrze, blask słońca schodził z niego powoli, a on czekał, aż ostatnia smuga zagaśnie u jego stóp, lecz gdy zawsze w tym momencie podnosił do ust dłonie, aby wyrzucić przed siebie gardłowy okrzyk, znak dla nas, że mamy rozpocząć zganianie krów z pastwiska, tego wieczora nie podniósł dłoni do ust, nie usłyszeliśmy jego głosu, powoli począł schodzić łagodnym zboczem ku nam stojącym w dole, dobrze pamiętam, że był bardzo blady, wiedziałem, że coś się stanie, ale nie wiedziałem, co się stać może, nikt z nas nie myślał, że już nadeszła pora spędzania krów z pastwiska, staliśmy w milczeniu i to trwało bardzo długo, zanim do nas doszedł, ponieważ im był bliżej, tym wolniej szedł i wydawał się coraz bardziej blady, jakby wszystka krew odpłynęła mu z policzków, wreszcie wśród zupełnej ciszy znalazł się pomiędzy nami, już wiedzieliśmy, że chce coś powiedzieć, stłoczyliśmy się dokoła niego, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek słyszał taką ciszę, jaka była wtedy, i w tej ciszy i wcale na nas nie patrząc począł mówić, wiesz już na pewno, ojcze, co wtedy powiedział, jego słowa wciąż krążą w nas i poza nami, znamy je na pamięć, każdy z nas mógłby je powtórzyć zbudzony gwałtownie z najgłębszego snu, ale chociaż je znamy na pamięć, nie wiem, czy je rozumiemy, ponieważ one nas przerastają o to wszystko, czego zrozumieć nie możemy, ale wtedy, gdy je wśród nas i dla nas, czternastu pasterzy i pasterek z Cloyes, wypowiadał, rozumieliśmy je jeszcze mniej niż teraz, kiedy te słowa przekształciły się w drogę ciągnącą się przed nami i w daleki cel, którego nie potrafimy sobie wyobrazić, ale który stał się naszym celem i gdzieś w nieznanym kraju i pod nieznanym niebem zarysowuje się naszym oczom bramami i murami nieznanego miasta, wtedy, gdy pobladły i nie patrząc na nas, stłoczonych dokoła, mówił o bezdusznej ślepocie królów, książąt i rycerzy i nas, bo przecież tylko myśmy go słuchali, wzywał, abyśmy okazali łaskę i miłosierdzie dla miasta Jerozolimy, które jest w rękach pogańskich Turków, i jeszcze powiedziawszy, że Bóg wszechmogący nas wybrał, ponieważ ponad wszelkie potęgi na ziemi i na morzu ufna wiara oraz niewinność dzieci największych dzieł może dokonać, gdy umilkł to wszystko niepojęte i niezrozumiałe powiedziawszy, a potem bardzo cicho, głosem, w którym było już tylko zmęczenie i błagalna prośba, powiedział: zmiłujcie się nad Ziemią Świętą i samotnym grobem Jezusa, kiedy to wszystko już się stało i znów stała się cisza taka sama, jaka była, gdy stanął pomiędzy nami, myślałem, ojcze, i mógłbym przysiąc, że to samo co ja myśleli wszyscy, myślałem: biedny, nieszczęsny Jakub, oszalał w swojej samotności, zabiła go pycha, gdyby to było w mojej mocy, dałbym sobie rękę uciąć, aby móc odwrócić to, co się stało, wiedziałem, że po raz drugi Jakub nie może powtórzyć swego wezwania, ponieważ było to wezwanie, które można złożyć tylko raz jeden i tylko zwycięstwo odnosząc lub ostateczną klęskę, wiedziałem, że poniósł klęskę i za chwilę zaczniemy się rozchodzić w milczeniu, jego pozostawiając jego samotności i obłędowi, już chciałem podejść do Jakuba, aby powiedzieć: odprowadzę cię do szałasu, powinieneś się położyć, jesteś chory, gdy nagle poczułem na ramieniu dotknięcie lekkiej dłoni, to była Maud, która stała przez cały czas za mną, teraz tym ruchem dłoni zmusiła mnie, że się ku niej odwróciłem, ale nie patrząc na mnie, jakby mnie wcale nie widziała, przeszła obok, podeszła do Jakuba, stała przy nim chwilę bez słowa i nieruchoma, chciałem zawołać: Maud, nie rób tego, lecz nim zdążyłem to uczynić, ona odwróciła się ku nam, wzięła w swoją dłoń rękę Jakuba i równie pobladła jak on, ale piękniejsza niż kiedykolwiek, z twarzą, która wydawała się w tej chwili twarzą świętej, i z oczami wypełnionymi światłem, którego i blask, i głębia wydawały się nieziemskimi, zaczęła mówić, nie pamiętam ani jednego słowa z tego, co mówiła, myślę, że ona sama i Jakub, i wszyscy inni także tego nie pamiętają, nikt tych słów nigdy nie powtarzał, a jednak to one, zapomniane przez wszystkich i nawet przez nią samą, sprawiły, że idziemy teraz tą drogą, one, te jej zapomniane obecnie słowa, były jak kamień rzucony do wody, sam ginący w głębi, lecz pozostawiający po sobie ruch fal, to Maud dokonała cudu, którego nie potrafił zdziałać Jakub, ona dlatego, że przy nim stanęła i zaczęła mówić, wydźwignęła go z klęski i jego szaleństwo przemieniła w posłannictwo, słabość w siłę, teraz nikt już tego nie pamięta, ale ja pamiętam, ponieważ przeżyłem w ciągu tych kilku chwil więcej niż przez całe dotychczasowe życie i jeśli można powiedzieć, że się widzi nieznaną przyszłość, to ja ją wówczas zobaczyłem i chociaż były we mnie tylko ciemność i rozpacz, żadnej wiary i nadziei, tylko ciemność i rozpacz, ponieważ w tej godzinie i moja miłość do Maud była jedynie ciemnością i rozpaczą, podszedłem do nich, gdy Maud skończyła mówić, stanąłem przy nich, przy Jakubie i Maud, i było nas już troje, a za chwilę, która była krótsza od najkrótszej chwili, byli przy nas wszyscy, opowiadali później niektórzy, iż widzieli w tym momencie ogromną błyskawicę rozcinającą swym potężnym blaskiem pogodne niebo, inni poczuli, że ziemia zadrżała pod ich stopami, już mrok zapadał, gdy śpiewając wracaliśmy do Cloyes, Jakub szedł pierwszy, szedłem obok Maud i wciąż były we mnie tylko ciemność i rozpacz, nie wyznałem ci jeszcze, ojcze, że Maud, którą kocham, kocha Jakuba, ale on jej miłości nie odwzajemnia, potem, gdy wciąż śpiewając wchodziliśmy pomiędzy pierwsze chaty, noc się nagle dokoła stała i w naszym kościele poczęły bić dzwony, umilkł, a ponieważ stary człowiek w brunatnym habicie też się nie odzywał, więc szli w milczeniu, stary człowiek ciężko wdeptując w ziemię swoje duże, obrzęknięte stopy, Robert u jego boku spokojny i skupiony, oszczędny w ruchach, jak gdyby świadomie ograniczał swoje siły, przygotowując w ten sposób i ciało, i umysł do sprawnego wypełniania wszystkich przyszłych trudów i obowiązków, pomyślał: za godzinę będzie ciemno, noc będzie chłodna i ziemię pokryje rosa, jeżeli przed nastaniem ciemności nie dojdziemy do żadnej wsi, będziemy nocować w puszczy, noc będzie chłodna i Maud będzie drżała z zimna, gdyby mnie kochała, ciepłem własnego ciała chroniłbym ją przed chłodem, mogłaby w moich ramionach bezpiecznie spać, miłością nawet głód można uciszyć, mój synu - powiedział stary człowiek i umilkł, jakby zagubił potrzebne mu słowa, znów szli w milczeniu, pomyślał niespodziewanie dla samego siebie: nie umiałbym teraz mówić tak, jak mówiłem wtedy, miałbym teraz do ofiarowania i mniej, i więcej, to była ta piękna przedwiosenna i księżycowa noc, kiedy cała wieś się bawiła, ponieważ odbywało się wesele siostry Maud, Agnieszki, duża polana nie opodal naszego młyna pełna była tańczących, kilku wędrownych muzykantów przygrywało do tańca na lutniach i bębenkach, ale Maud nie chciała tańczyć, wciąż się jeszcze łudziła, że Jakub przyjdzie, staliśmy z dala od tańczących, w cieniu młodziutkich tarnin, mówiłem: gdybym był bogaty, zebrałbym wielu znakomitych rycerzy i zdobyłbym dla ciebie potężny zamek, miałabyś najpiękniejsze suknie i klejnoty, a truwerzy układaliby pieśni o sławie twojej urody i dobroci, dojrzałem nagle na jej twarzy ożywienie, serce mocniej mi zabiło, ale zaraz zrozumiałem swoją omyłkę, Maud nie patrzyła na mnie, patrzyła na chłopca, który przeciskał się pomiędzy tańczącymi i z drobnej postawy i z jasnych włosów wydawał się podobny do Jakuba, ale gdy odwrócił w naszą stronę głowę, natychmiast przestał być Jakubem, Maud przygasła i po chwili cicho powiedziała: nie jestem dobra, chciałem zaprzeczyć, gdy Blanka przebiegając koło nas swym wyzywającym, tanecznym krokiem, musiała nas dojrzeć, chociaż staliśmy w cieniu tarnin, nagle się zatrzymała, o, to wy - zawołała swym niskim, gardłowym głosem - czemu nie tańczycie?, podeszła do nas zarumieniona, świadoma swojej urody, chodź, zatańczymy powiedziała do mnie, a gdy milczałem, roześmiała się: nie chcesz? jakiż z ciebie niedołęga, Robercie, wszyscy wiedzą, że ona się bez pamięci kocha w Jakubie, a ty za nią łazisz jak cień, gdybyś był mężczyzną, jestem nim - powiedziałem - i dlatego nie uderzę cię, znów się roześmiała i powiedziała do Maud: wiesz, głupia gąsko, co teraz zrobię? mam ochotę na twego ślicznego Jakuba, a jeżeli mam na coś ochotę, to zawsze to osiągam, baw się wesoło, Maud, mój synu - powiedział stary człowiek - jestem oto o tyle lat od ciebie starszy, iż mógłbyś być moim synem, jeśli nie wnukiem, myślałem słuchając cię: daj mi, Boże, dość siły i mądrości i dość wiary, nadziei i miłości, abym potrafił pomóc temu chłopcu, ojcze mój - powiedział cicho Robert - chcę wierzyć, że dojdziemy do dalekiej Jerozolimy, ponieważ chcę być silny, mój synu - powiedział stary człowiek - twoja wiara, i umilkł, bowiem pomyślał: z nieszczęść, z cierpień i z zagubienia rodzi się pragnienie wiary, z tych samych zatrutych źródeł kształtuje się wiara, nie dopuść, Boże, aby miał się kiedykolwiek spełnić mój okrutny sen i aby martwa i słońcem spalona pustynia miała się stać kresem drogi tych dzieci, tych jeszcze nie zbudzonych do życia i dlatego niewinnych i tych, którzy już zaznali pierwszych udręk, wiara - powiedział - wielkich rzeczy może dokonać, góry może przenieść, wiem - powiedział Robert - dlatego chcę wierzyć, że wejdziemy któregoś dnia w bramy Jerozolimy, wtedy tamten począł odmawiać formułę rozgrzeszenia, po czym zwrócił się ku idącemu obok całym swym dużym i ciężkim ciałem, podniósł spracowaną dłoń do błogosławieństwa i kiedy kreślił nad głową chłopca znak krzyża, spojrzenia ich spotkały się na moment, musiał dużo cierpieć - pomyślał Robert, wielu jeszcze dozna cierpień - pomyślał stary człowiek, po czym Robert zatrzymał się, a tamten szedł dalej samotny i w plecach pochylony, teraz ty - usłyszał Robert za sobą głos Aleksego Melissena, minęła go Blanka, szła ku spowiednikowi krokiem nieśpiesznym, za to natarczywie wyzywającym, tu, na tym leśnym trakcie, obca i szczególnie natarczywie wyzywająca, miała na sobie suknię z ciężkiego jasnozielonego jedwabiu, gęsto przetykaną złotymi nićmi, na niej purpurowy bliaut bez rękawów, szeroki u dołu, smugi cieni i słonecznych poblasków migotały na purpurze jej wierzchniej szaty i na włosach swobodnie opadających na purpurę szaty, poruszała się w tym bogactwie materii i barw swobodnie, jakby się urodziła w przepychu, lecz również i wyzywająco, ponieważ miała to we krwi, myślała zbliżając się ku samotnie i już tylko o krok przed nią idącemu człowiekowi: chciałabym, żeby już była noc, nienawidzę go, ale nie wtedy, kiedy mi to robi, ponieważ robi to lepiej niż wszyscy inni, z którymi się kładłam, wchodzi we mnie gwałtownie, ale potem przebywa we mnie długo, akurat tak długo, jak to jest moją i jego potrzebą, nic nie mówi, wiem, że gdy we mnie wchodzi, myśli nie o mnie, lecz o kim innym, i nie mnie, lecz kogo innego chciałby trzymać w ramionach, ale ja, gdy we mnie wchodzi, i także później przez cały czas również myślę nie o nim, lecz o kim innym, wiemy to oboje i dlatego możemy to robić ze sobą tak długo, a potem możemy się nienawidzić i znów, gdy zapadnie noc, zdzierać z siebie ubrania i przebywać ze sobą bez wzajemnej miłości, za to niewolniczo spętani wspólną miłością, słucham cię, moje dziecko - powiedział stary człowiek, przyjrzała się uważnie jego dużym, obrzękniętym stopom, potem odsunąwszy się cokolwiek na bok, przemknęła spojrzeniem po grubym i szorstkim suknie brunatnego habitu, szedł nie patrząc na nią, z dłońmi wsuniętymi w rękawy habitu i z głową trochę ku ziemi pochyloną, o czym mam mówić temu staremu dziadydze? - pomyślała - jest stary, brudny i śmierdzi jak stary cap, ujrzała siebie biegnącą pastwiskiem, które było jasne od poświaty księżyca, o tym mu opowiem - uśmiechnęła się przekornie - ale milczała i widziała siebie biegnącą pastwiskiem, zagrodził jej sobą drogę, gdy dobiegała do brzozowego zagajnika, zjawił się przed nią tak niespodziewanie, iż gdyby nie biały i rosły andaluzyjczyk, którego w chwilę potem dostrzegła uwiązanego nie opodal do drzewa, mogłaby przypuścić, że śni lub dotknięta została złudzeniami czarów, nigdy go przedtem nie widziała, lecz gdy zrozumiała, że nie śni i nie znajduje się we władaniu czarów, natychmiast odzyskała pewność siebie, był ciemnowłosy, o smagłej i pochmurnej twarzy, szeroki w ramionach i silnej budowy, miał na sobie krótką srebrzystą tunikę, obcisłe nogawice z zielonego płótna, skórzane ciżmy, krótki mieczyk u pasa, przepędził cię - powiedział, w pierwszym odruchu zranionej miłości własnej zawołała: nie!, potem już spokojnie spytała: skąd wiesz?, uśmiechnął się pogardliwie i powtórzył swoim niskim, lekko schrypniętym głosem: przepędził cię, nie mogła nie spytać: znasz dziewczynę, z którą śpi?, nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej natarczywie, jest piękniejsza ode mnie? - spytała, a gdy wciąż milczał, powiedziała patrząc mu wprost w ciemne, pochmurne oczy: potrafisz tak zrobić, żebym przestała o nim myśleć?, wtedy wziął ją za rękę, ścisnął jej dłoń tak mocno, iż krótko krzyknęła, pociągnął ją głębiej w cień, zobaczyła rozłożony na trawie purpurowy płaszcz, rozbierz się - powiedział, wiedziała, że to uczyni, lecz spytała: kim jesteś?, rozbierz się - powtórzył, leżałam naga na purpurowym płaszczu, nigdy jeszcze nie leżałam na materii równie przyjemnej w dotyku, słyszałam, że się rozbiera, ale robił to nie śpiesząc się, słyszałam szelest rzucanych na ziemię ubrań, miałam oczy otwarte i kiedy wszedł bosymi nogami na płaszcz i stanął nade mną, zobaczyłam go w całej jego nagości, ale wówczas jeszcze nie wiedziałam, że i swoje ciało, i swoją męskość pragnie ofiarować nie mnie, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin