HEATHER GUDENKAUF - CIĘŻAR MILCZENIA.pdf

(1048 KB) Pobierz
HEATHER GUDENKAUF
Ciężar
milczenia
PROLOG
ANTONIA
Louis i ja dostrzegamy ciebie prawie jednocześnie. Wśród ewodii. Ciężki, duszący za-
pach tych drzew, bardzo słodki, zawsze będzie przypominał mi ten dzień. Widzę, jak coś różo-
wego przemyka przez zieleń. Twoja koszulka nocna, cienka letnia koszulka, którą nałożyłaś
wczoraj wieczorem. Kamień spada mi z serca, cała drżę. Twoich podrapanych nóg prawie nie
dostrzegam, ani kolan w błocie, ani łańcuszka w zaciśniętych palcach. Wyciągam ręce, szczę-
śliwa, że znów będę mogła przytulić cię do serca. Objąć z całej siły, oprzeć policzek na twoich
przepoconych włoskach.
Postanowiłem, że już nigdy więcej nie będę modlić się w kółko tylko o jedno: „Proszę,
żeby Calli mówiła". Koniec z tym bezgłośnym błaganiem, tym jęczeniem w duchu - proszę,
choć jedno słowo.
Teraz będę tylko dziękować, że Calli jest.
Jesteś.
Jesteś, ale mijasz mnie i stajesz przed Louisem.
Mądre dziecko, myślę. Widzi mundur, dlatego podchodzi do niego. Louis nachyla się nad
tobą, ja zachłannie wpatruję się w twoją twarz. W twoje wargi, które zaczynają się poruszać,
LR
wyraźnie składają się do wypowiedzenia słów. Słowo zostaje wyartykułowane. Ulatuje z ust
bez żadnego wysiłku. W głosie, tak długo nie używanym, nie ma śladu niepewności. Jest jasny,
dźwięczny... kiedy ty po długich trzech latach wypowiadasz swoje pierwsze słowo...
Potem trafiasz wreszcie w moje ramiona. Płaczę, dając ujście najrozmaitszym emocjom.
Przede wszystkim ulga, niewyobrażalna, i tak samo wielka wdzięczność, że los zechciał mi
ciebie oddać. Radość jednak miesza się ze smutkiem, gdy widzę poszarzałą twarz ojca Petry.
Nie rozumiem, dlaczego wybrałaś akurat to słowo. Ale to nie ma żadnego znaczenia.
Najważniejsze, że w końcu przemówiłaś.
CALLI
Calli poruszyła się niespokojnie w swoim łóżku. Gorąco, nie ma czym oddychać. Prze-
ścieradło i białą narzutę z szenili skopała z siebie wiele godzin temu, różowa koszulka nocna
podwinęła się do pasa. Sierpniowy poranek w stanie Iowa był duszny, parny, a przez otwarte
okno zabezpieczone siatką nie przedostawał się nawet najlżejszy podmuch wiatru. Tylko
mleczna poświata księżyca sączyła się przez siatkę, malując na podłodze jasną plamę, taką
księżycową latarnię, która swoim mdłym światłem rozpraszała mrok pokoju.
Na dole ktoś chodzi. Tato. Dziś wybiera się na ryby. To jego kroki, mocne, zdecydowa-
ne, inne niż lekkie, szybkie kroki mamy i trochę niepewny chód Bena. Tak, to tato... Calli usia-
dła wśród skłębionej pościeli i pluszowych zwierzątek. Mocno ścisnęła nogi, starając się zwal-
czyć w sobie gwałtowną potrzebę pójścia do łazienki. Niestety, w domu była tylko jedna ła-
zienka. Wyłożona różowymi kafelkami, nieduża, prawie połowę jej powierzchni zajmowała
obdrapana biała wanna na wykrzywionych nóżkach. Żeby dostać się do łazienki, trzeba było
zejść po skrzypiących schodach i przejść koło kuchni. A w kuchni był tato i popijając kawę,
wkładał do specjalnej skrzynki różne rzeczy do wędkowania.
Calli absolutnie nie miała ochoty z nim się spotkać. Dlatego postanowiła odczekać.
Usiadła trochę inaczej, ścisnęła nogi jeszcze mocniej i starając się zignorować pełny pęcherz,
pomyślała sobie o czymś innym. O szkole. Nowy rok szkolny tuż, tuż, a Calli Clark jest już
uczennicą drugiej klasy. Na stole leżał cały stos nowych przyborów szkolnych. Kredki ołów-
kowe, jeszcze długie, nie zatemperowane, obok kredki świecowe. Sześćdziesiąt dziewięć. W
wyprawce szkolnej dla drugoklasistów wymieniono co prawda pudełko z dwudziestoma czte-
rema kredkami, mama jednak orzekła, że to absolutnie nie wystarczy. Obok kredek leżało jesz-
cze kilka cienkich skoroszytów, różowe gumki do wycierania, oczywiście pachnące, oraz czte-
LR
ry notesy na spirali, każdy notes w innym kolorze.
Dla Calli szkoła zawsze była taką mieszanką przyjemności z przykrością. Kochała za-
pach szkoły, zapach kurzu na starych książkach i zapach kredy. Kochała szelest suchych liści
pod nowymi bucikami, kiedy szła na przystanek, gdzie zatrzymywał się szkolny autobus. Ko-
chała swoje nauczycielki, wszystkie. Ale wiedziała też, że pewnego dnia w szkolnej sali konfe-
rencyjnej zebrali się dorośli - dyrektor szkoły, psychologowie, logopedzi, pedagodzy, w tym też
tacy od nauczania specjalnego, doradcy szkolni i pracownicy socjalni - i wspólnie zastanawiali
się nad nią, nad Calli Clark. Dokładniej - dlaczego Calli nie mówi. Calli wiedziała, że dorośli
ten fakt tłumaczą na różny sposób. Zaburzenia w rozwoju umysłowym. Autyzm. Albo - odmo-
wa mówienia. Mutyzm wybiórczy. Przecież dziewczynka jest bardzo inteligentna. Z czytaniem
radzi sobie po prostu świetnie, czyta książki dla dzieci starszych od niej o kilka lat.
Panna Monroe, nauczycielka z zerówki - ładna, delikatna osoba z prostymi brązowymi
włosami, wyglądająca jak członkini jakiegoś klubu dla pań, a tak naprawdę wulkan energii o
tubalnym głosie - była przekonana, że Calli jest po prostu nieśmiała. Dlatego dorośli, zebrani w
sali konferencyjnej, zaczęli zastanawiać się nad Calli dopiero w grudniu. Prawdopodobnie na-
zwisko Clark w ogóle nie trafiłoby na wokandę, gdyby pielęgniarka szkolna, pani White, kiedy
wręczała Calli czystą parę skarpet, figi i spodnie dresowe, nie uświadomiła sobie, że robi to już
po raz drugi w tym tygodniu.
- Calli, dlaczego nie powiedziałaś pani nauczycielce, że musisz iść do łazienki? - spytała
pani White cichym, łagodnym głosem.
Calli milczała, jak zawsze. Tylko patrzyła szeroko otwartymi oczami w nieruchomej
twarzy. Pani White wysłała Calli do łazienki, żeby umyła się i przebrała, a sama zaczęła prze-
glądać swój zeszyt, w którym starannym, okrągłym pismem notowała wizytę każdego dziecka
w pokoju pielęgniarki szkolnej. Kiedy i dlaczego. Ból gardła, ból brzucha, użądlenie pszczoły.
Nazwisko Calli od dwudziestego dziewiątego sierpnia, czyli pierwszego dnia nauki, wymie-
nione było dziewięć razy. Za każdym razem była przy nim literka m - moczenie się.
W związku z tym pani White postanowiła skonsultować się z nauczycielką, panną Mon-
roe, która przyprowadziła do niej Calli.
- Michelle, w tym roku Calli zsiusiała się dziewięć razy. Czy ona nie chodzi do łazienki,
kiedy wysyłasz tam pozostałe dzieci?
- Nie wiem - odparła panna Monroe. Jej tubalny głos zadudnił tuż pod drzwiami łazienki,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin