Krystyna Boglar - Brent.pdf
(
596 KB
)
Pobierz
KRYSTYNA BOGLAR
Brent
NASZA KSIĘGARNIA • WARSZAWA 1987
© Copyright by Ins Warszawa 1987
.„, . ■ Masza Księgarnia” tytut Wydawniczy J
OKŁADKĘ PROJEKTOWAŁA TERESA JASKIERNY
Redaktor Wiesława Skład
Redaktor techniczny Janma Saechowska
Korektorzy Grażyna Majewska, Andrzej Masse
W. В
- Nazwisko?
- Brent.
- Imię?
- Paweł.
- Ile masz lat?
Znowu to samo. Który to już raz? Nie pamięta. Najważniejsze
wydostać się stąd. Być wolnym, wrócić do zielonej ciszy, która wcale
ciszą nie była, bo warkot zapuszczanych silników, łoskot startujących
i lądujących maszyn raz po raz wstrząsał powietrzem i ziemią. Ale
tam był sam. No, powiedzmy, prawie sam. Otaczał go mur zielonych
chaszczy i rozłożyste gałęzie starych jabłoni i gruszy. Przestał słyszeć,
co do niego mówi ta kobieta za biurkiem, na którym nie było marnego
świstka papieru. Nic. Tylko dwie dłonie o wąskich splecionych
palcach. Na jednym z nich złote kółko obrączki. „Czy ona też? -
pomyślał sennie. - Czy ona też ma dzieci?” Oczy kleiły się. Powieki
opadały, choć za wszelką cenę starał się widzieć i słyszeć wszystko.
Nie, nie interesowały go słowa. Te znał. Zawsze tu przemawiano do
niego tak samo. Jeżeli chciał słyszeć, to tylko te dźwięki, które mogły
ofiarować wolność: otwieranie drzwi, kroki, skrzypienie służbowych
butów. „Dlaczego te mundurowe buty zawsze skrzypią tak samo?”
Kobieta za biurkiem umilkła. Paweł zamrugał powiekami. Sprężył się.
„Jeśli wyjdzie z pokoju, pryskam!” - pomyślał gorączkowo. Nie
podnosił głowy, nie chciał, by dostrzegła tę gotowość w jego wzroku.
Kobieta wstała.
© Copyright by Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia” Warszawa
1987
OKŁADKĘ PROJEKTOWAŁA TERESA JASKIERNY
Redaktor Wiesława Skład
Redaktor techniczny Janina Ściechowska
Korektorzy Grażyna Majewska, Andrzej Masse
U?. is\u
- Nazwisko?
- Brent.
- Imię?
- Paweł.
- Ile masz lat?
Znowu to samo. Który to już raz? Nie pamięta. Najważniejsze
wydostać się stąd. Być wolnym, wrócić do zielonej ciszy, która wcale
ciszą nie była, bo warkot zapuszczanych silników, łoskot startujących
i lądujących maszyn raz po raz wstrząsał powietrzem i ziemią. Ale
tam był sam. No, powiedzmy, prawie sam. Otaczał go mur zielonych
chaszczy i rozłożyste gałęzie starych jabłoni i gruszy. Przestał słyszeć,
co do niego mówi ta kobieta za biurkiem, na którym nie było marnego
świstka papieru. Nic. Tylko dwie dłonie o wąskich splecionych
palcach. Na jednym z nich złote kółko obrączki. „Czy ona też? —
pomyślał sennie. - Czy ona też ma dzieci?” Oczy kleiły się. Powieki
opadały, choć za wszelką cenę starał się widzieć i słyszeć wszystko.
Nie, nie interesowały go słowa. Te znał. Zawsze tu przemawiano do
niego tak samo. Jeżeli chciał słyszeć, to tylko te dźwięki, które mogły
ofiarować wolność: otwieranie drzwi, kroki, skrzypienie służbowych
butów. „Dlaczego te mundurowe buty zawsze skrzypią tak samo?”
Kobieta za biurkiem umilkła. Paweł zamrugał powiekami. Sprężył się.
„Jeśli wyjdzie z pokoju, pryskam!” - pomyślał gorączkowo. Nie
podnosił głowy, nie chciał, by dostrzegła tę gotowość w jego wzroku.
Kobieta wstała.
3
- Przemyśl to wszystko, Paweł - powiedziała dziwnie zmęczonym
głosem. - Jesteś inteligentnym chłopcem.
Paweł nawet nie wzruszył ramionami. I tego się oduczył. Żadnych
zbytecznych słów czy gestów. Tak jest najlepiej. Nie wiedzą, co
czujesz, co myślisz. A o to chodzi.
Nie usłyszał odgłosu zamykanych drzwi i to wytrąciło go z
równowagi. Po minucie, która była długa jak cała wieczność, odwrócił
się. Zrobił to wolno, ostrożnie i jakby od niechcenia. „A może mnie
obserwuje?” Ani w pokoju o zakratowanym oknie, ani na korytarzu
połyskującym mdłym światłem górnych żarówek nie było żywej
duszy.
- Teraz!
Paweł nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to półgłosem. Nie
zerwał się jednak, nie pobiegł. Na to był zbyt sprytny i doświadczony.
Wiedział, że hałas zwabi natychmiast mundurowego. Albo i paru.
Stale się tu kręcą, przyjeżdżają, odjeżdżają biało-niebieskimi
samochodami.
Obrócił się wolniutko, chwilę czekał. Potem cicho, na palcach -
rozlatujące się tenisówki pozwalały poruszać się bezszelestnie -
zbliżył się do drzwi. Nikogo. Przed sobą do pokonania miał ciągnący
się wzdłuż całego budynku wąski korytarz, pomalowany
oliwkowoszarą olejną farbą. Tylko że po obu stronach tego korytarza
były drzwi, które w każdej chwili mogły się otworzyć. Mógł ktoś
wyjść. Ktoś, kto miał prawo, ba, obowiązek go zatrzymać. A wtedy?
Wolał nie myśleć. Alę decyzję podjął i nie mógł się cofnąć. Szedł
wolno, choć te powolne kroki powodowały przyspieszone bicie serca.
Mijając kolejne drzwi opatrzone numerem i różnymi tabliczkami,
żałował, że nie ma również oczu z tyłu głowy.
4
Spocony, z przygryzioną do krwi dolną wargą, dotarł do końca
korytarza. Teraz czekało go najtrudniejsze: pchnąć oszklone
wahadłowe skrzydła tak delikatnie, by nie huknęły metalem
obramowania o ścianę. To też miał zakodowane w mózgu. Pamiętał te
cholerne drzwi równie dobrze, jak poprzednie przesłuchania. No,
udało się. Paweł aż się zdziwił, ale nie miał czasu, by nad tym
rozmyślać. Był teraz wystawiony jak dzika kaczka na strzał. Po
prawej gładka ściana z odłupanym płatem tynku, na którym ktoś
wysmarował ołówkiem mało czytelny napis: „Zafajdany los”, po
lewej oszklona dyżurka. Powinien w niej tkwić dniem i nocą stolik z
kulawą nogą, plątanina jakichś kabli czy drutów, skrzynka z kluczami
na ścianie i człowiek. Nie, nieczłowiek: funkcjonariusz. Zmieniali się
często i nie należeli do zbyt rozmownych.
„Więcej szczęścia niż rozumu! — przypomniało mu się powiedzonko
starego Ruszczyka. - Ale się zdziwi, jak mu opowiem! - pomyślał
przemykając na czworakach pod oświetlonym okienkiem dyżurki. I
zaraz wyprostował się. -Nie opowiem! Nie ma już komu!”
W innym momencie Paweł byłby się wzruszył. Ale nie teraz i nie tu.
Obraz starego Ruszczyka zniknął jak zdmuchnięty. Przed chłopcem
ostatnia przeszkoda: zamknięte na klucz drzwi wyjściowe. Bo za tymi
drzwiami już tylko noc i ulica. Wspaniała, słabo oświetlona, za to
pełna starych drzew o grubych szorstkich pniach. Cudowna ulica dla
tych, którzy muszą szybko rozpłynąć się w mroku.
Paweł wyciągnął rękę, by sprawdzić, czy klucz nie tkwi w zamku. W
ciemnościach taki szczegół mógł dostrzec tylko kot. Albo sowa.
Gdzieś na drugim końcu korytarza przeciąg
5
zatrzasnął otwarte okno. Huknęło jak z moździerza. Paweł zastygł w
bezruchu. Dawniej w takiej sytuacji byłby jedną kupką strachu, ale nie
dziś. Pamiętał, mózg pracował jasno i precyzyjnie, że tu są dwa
stopnie prowadzące w dół. Raz już się o nie potknął. Dziś mu tego
zrobić nie wolno. Już! Ręka maca zamek. Klucza nie ma. „Co teraz? -
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Krystyna Boglar - Brent.epub
(138 KB)
Krystyna Boglar - Brent.pdf
(596 KB)
Krystyna Boglar - Calkiem przyzwoite pieklo.epub
(201 KB)
Krystyna Boglar - Calkiem przyzwoite pieklo.pdf
(814 KB)
Krystyna Boglar - Dalej sa tylko smoki.epub
(139 KB)
Inne foldery tego chomika:
K. Kaźmierczak
K.A. Tucker
K.L. Slater
Kai Strittmatter
Kaja Platowska
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin