Agnieszka Hałas - Wiara, Nadzieja, Miłość.pdf

(324 KB) Pobierz
WIARA, NADZIEJA,
MIŁOŚĆ
AGNIESZKA HAŁAS
Okręt spełnionych snów
I fala burząca chęć
Nadzieja widm, niespełnionych mar
Horyzont marzeń - kres wędrówki tej
Brutalny tak, że nie wiem
Jak wstać
(Ankh, „Miłość utracona”)
Ostateczne rzeczy człowieka: Śmierć. Sąd Boży. Niebo albo piekło.
(Katechizm Kościoła katolickiego)
1. Buntownicy i wyroki
Erin przestała w końcu płakać, bo ileż można. Wytarła nos, wyrzuciła mokre
chusteczki do śmieci i poszła do łazienki, żeby się doprowadzić do porządku.
Była wysoką, zgrabną kobietą o rudych jak ogień włosach. Lata tańca wyrzeźbiły
jej ciało. Nawet teraz nie garbiła się, nie powłóczyła nogami, lecz poruszała się z
gracją modelki na wybiegu. Masz w sobie coś z pantery, żartował swego czasu jej mąż,
chodzisz, jakbyś polowała.
Żeby to szlag, Jeremy, dlaczego cię tu teraz nie ma? Czemu właśnie tak wyszło?
Nie byli idealnym małżeństwem, ale jakoś sobie radzili, w sumie nie było źle. Aż
pewnego dnia on zginął w wypadku samochodowym. Pstryk, tak po prostu.
Odkręciła kran i przez chwilę bezmyślnie patrzyła, jak przezroczysty strumień znika
w ciemnym otworze na dnie umywalki. Gdyby Jeremy żył, wiele rzeczy wyglądałoby
inaczej. Może miałaby teraz motywację, żeby się szarpać. Albo gdyby były dzieci…
Ale nie miała nikogo - dzięki czemu wybieranie prostych rozwiązań przychodziło o
niebo łatwiej.
Obmyła twarz zimną wodą, żeby pozbyć się śladów łez, wytarła czystym
ręcznikiem. Rozpuściła swoją ognistą burzę i starannie uczesała się na nowo. Po
namyśle nałożyła nieco fluidu na sińce pod oczami. Tusz na rzęsy, błyszczyk na usta.
Więcej nie potrzebowała, zawsze malowała się bardzo oszczędnie.
Ucałowała swoje odbicie w lustrze i wyjęła z szafki opakowanie żyletek.
Wychodząc z łazienki na moment zgięła się wpół, przeszyta bólem.
Mieszkanie było wysprzątane do granic sterylności. Gwoli formy -jeszcze tego
brakowało, żeby ci, którzy się tu zjawią jutro, zastali nieporządek.
Na telewizorze leżał plik kartek. Wyniki badań, do których nie było sensu po raz
kolejny zaglądać, wszystko już znała na pamięć. Guz lewej n6rki wielkości grejpfruta,
zajęte pobliskie węzły chłonne. Scyntygrafia uwidoczniła przerzuty do kręgosłupa i
kości biodrowej. Tuż po świętach położyliby ją na oddział. Operacja, potem
naświetlania i cytostatyki, żeby kupić - no właśnie, ile? Dodatkowych parę miesięcy,
może rok? Ale jaki sens, do cholery. Po chemioterapii osłabnie, jej piękne włosy
wypadną… I nigdy już nie będzie mogła tańczyć.
W pokoju pomroczniało, ale postanowiła nie zapalać światła. Za oknem zapadał
fioletowy zmierzch. Na werandach, ogrodzeniach i krzewach migotały dekoracje z
kolorowych lampek. U sąsiadów z naprzeciwka w oknie salonu pyszniła się okazała
choinka.
Wesołych pieprzonych Świąt, ludzie. Merry fucking Christmas.
Erin Dale usiadła wygodnie w fotelu. Wyjęła z opakowania jedną nowiutką żyletkę
i głęboko, starannie przecięła żyły na nadgarstkach obu rąk.
Chmury zasłaniały niebo nad lasem, dzień był chłodny, ale nie deszczowy. Drzewa,
przedwczoraj pyszniące się wszystkimi odcieniami czerwieni i złota, wczoraj już nie
miały liści, zaś dzisiaj pojawiły się na nich nabrzmiewające młode pączki. W lesie co
kilka dni zmieniały się pory roku. Na przemian następowały po sobie: wiosna, lato,
jesień.
Nigdy zima. , Człowiek, któremu ofiarowano to miejsce, nie lubił zimy i nie
tęsknił za nią.
Na dnie głębokiego, zarośniętego leszczyną wąwozu szemrał strumień. Na jego
brzegach kwitły zawilce i przylaszczki, a sucha trawa zaczynała się zazieleniać. Śpie-
wały ptaki.
Na jednym z omszałych głazów wystających z wody siedział pogrążony w lekturze
mężczyzna. Ubrany w dżinsy, wiatrówkę i kraciastą koszulę, szczupły, o siwiejących,
krótko ostrzyżonych włosach, wyglądał tak zwyczajnie, jak to tylko możliwe. Po
prostu ktoś, kto w niedzielę wybrał się z książką do lasu.
Nagle, chociaż dzień był bezwietrzny, rozległ się przeciągły świst. Na zboczu
wąwozu zmaterializował się anioł w niebieskiej szacie, o skrzydłach tak białych, że
wydawały się emanować światłem. Przypominał typem urody postacie z obrazów
Botticellego. Na jasnych puklach miał wieniec z polnych kwiatów.
Człowiek odłożył książkę, schował okulary do kieszeni koszuli i wstał, by złożyć
nieco niezgrabny ukłon.
- Niech będzie pochwalone imię Pana – wypowiedział zwyczajową formułę
powitania. - Z czym przybywasz, Menarielu?
- Erin nie żyje - oznajmił anioł. Jego chłodny, melodyjny głos przywodził na
myśl chińskie dzwonki. - Zmarła wczoraj wieczorem.
Twarz mężczyzny rozjaśniła się nadzieją.
- Więc wkrótce będę mógł się z nią zobaczyć! Prawda?
Po długiej jak wieczność chwili - przeczące potrząśnięcie głową.
- Przykro mi, Jeremy, ale mam dla ciebie bardzo smutną wiadomość. Twoja
żona nie zjawi się tu. Wysłano ją na dół.
Wydawało się, że cień pod drzewami na dźwięk tych słów zgęstniał, a strumyk
szumi odrobinę ciszej.
- Czym zawiniła? - spytał po przeciągającym się milczeniu Jeremy.
- Odebrała sobie życie.
Mężczyzna zrobił ruch, jakby chciał się przeżegnać, ale zamiast tego ukrył twarz w
dłoniach. Gdy po chwili ją odsłonił, miał mokre oczy. Jednakże jego ton brzmiał teraz
zupełnie inaczej. Zawzięcie, gorzko.
- Panie… dlaczego tak? Przecież musiała mieć powód… Czy ktoś się
zastanowił, czemu to zrobiła? Czy sprawiedliwy sędzia wziął pod uwagę motywy?!
- Nie kwestionuje się Jego wyroków! - upomniał go Menariel.
- Daruj sobie, dobrze? Daruj sobie komentarze!
- Jeremy, rozumiem, jakie to dla ciebie trudne – głos wysłannika niebios
złagodniał. - Jeśli chcesz, zostanę, żeby się z tobą pomodlić.
- Nie. Proszę, zostaw mnie. Chcę być sam. Skinąwszy ze zrozumieniem głową,
anioł rozpłynął się w powietrzu.
* * *
Do rzeczywistości przywrócił ją ból. Czy raczej brutalnie wyrwał z przyjaznej
czerni. Nie ograniczał się do jakiegoś konkretnego miejsca, lecz obejmował całe ciało.
Miała wrażenie, że ranią ją tysiące igieł.
- Wraca do siebie - przemówił ochrypły kobiecy głos. - Ciut za wcześnie,
psiakrew. No nic. Podaj mi nożyczki, Heimo.
Ciach - odgłos przecinania tkaniny. Erin poczuła, że silne ręce ujmują ją i
przewracają na bok. Potem gwałtowne szarpnięcie…
NIEEEE!
Odniosła wrażenie, że jest żywcem obdzierana ze skóry. Wrzasnęła, a raczej chciała
wrzasnąć, bo z jej gardła wydobyło się coś bardziej przypominającego skrzek.
- Cicho, nie panikuj - zachrypnięta kobieta lekko klepnęła ją w policzek. -
Zdejmuję ci tylko bandaże.
- Ppppetra, m-może by tak od… od… odmo… - przemówił, jąkając się, drugi,
chłopięcy głos.
- Nie będziemy odmaczać. Ciotka zakazała marnować wodę. Przytrzymaj ją, dobra?
Zajmę się teraz nogami. Tylko trzymaj mocno, żeby mi zębów nie wybiła!
Ujęto ją mocno za kostki. Niepotrzebnie; i tak nie miałaby siły kopać. Znowu
męka odrywania przyschniętej warstwy, potem pieczenie odsłoniętej powierzchni…
Erin pomału zaczynała pojmować, co się stało. Zdejmowano jej opatrunki. Dużo
opatrunków.
Wypadek?… Nic nie pamiętała! Była poraniona czy może poparzona? Boże, ale
dlaczego robiono z nią cokolwiek bez znieczulenia?
Usiłowała otworzyć oczy i nie mogła, powieki były zacementowane wydzieliną.
Próbowała poprosić, żeby coś z tym zrobiono, ale z gardła wyrywały się jedynie jęki.
W końcu puszczono jej nogi. Czuła, jak otwarte rany obsychają w zetknięciu z
powietrzem. Jak mogli tak postępować, dostanie zakażenia, przecież powietrze nie
jest jałowe… Zaraz, gdzieś czytała, że poparzonych ludzi pakuje się do specjalnych
kąpieli, żeby złuszczyć martwą tkankę… Ale jak to się miało do uwagi o oszczędzaniu
wody? Co to w ogóle za szpital, w którym brakuje wody?! Jej spanikowany mózg nie
potrafił myśleć trzeźwo.
- Popatrz no, nie ruszyli twarzy. Ciekawe czemu. Ładna jest, nie da się ukryć, ale
czy widziałeś kiedyś, żeby to robiło jakąś różnicę katom, Heimo? No właśnie.
Przecierano jej powieki watką umoczoną w czymś zimnym. Po chwili mogła już
otworzyć oczy. Z początku widziała wszystko jak przez mgłę, lecz stopniowo kontury
świata wyostrzyły się. Bezpośrednio nad jej głową z haka wbitego w sufit zwisała
staroświecka miedziana lampa naftowa, zaś nad posłaniem pochylały się dwie
postacie.
- Zbudziłaś się? Słyszysz nas? Halo! Słyszysz?
- Sły-słyszy, Petra. Gło-gło-głowę daję. Ppppoznąję po o-o-oczach.
Pierwszy głos należał do sędziwej karlicy przyodzianej w lekarski fartuch, niegdyś
biały, teraz pożółkły i pełen dziur. Na głowie miała równie zniszczony czepek, spod
którego wymykały się pozlepiane siwe włosy.
Jąkała dla odmiany okazał się pryszczatym nastolatkiem. Nosił okulary grube jak
denka od butelek, ślinił się i ogólnie sprawiał wrażenie lekko upośledzonego umy-
słowo.
Boże, nie. Mam halucynacje. Zamknęła oczy, ale gdy je znowu otworzyła, postacie
były tam nadal. Jąkała trzymał naręcze bandaży, karlica zaś - butelkę i rolkę gazy.
- Muszę cię całą przemyć i pozawijać na nowo - wyjaśniła autorytatywnie. - Ci
rzeźnicy z dołu nie umieją opatrywać. Tylko łańcuchy i rozżarzone żelaza im
w głowie.
Erin próbowała wykręcić szyję na tyle, żeby obejrzeć swoje ciało. W końcu zdołała
zweryfikować wcześniejsze domysły. Nie była poparzona… Z jej rąk i nóg zdarto
szerokie pasy skóry.
- Kto mi to zrobił? Dlaczego?! - wybuchnęła tak gwałtownie, że sama się
zdziwiła. - Gdzie ja jestem? Czy to szpital? Chcę rozmawiać z lekarzem!
- L-leż spo-spo-spokojnie. - Heimo niezgrabnie pogłaskał ją po głowie. -
Wszy-wszystkim się za-za-zaj-miemy. Grze-grzeczna dzie-dzie-dziewczynka.
- Zostaw mnie! Chcę rozmawiać z lekarzem! - Przerażenie wzmogło siły Erin
na tyle, że prawie zdołała się podnieść. Karlica cmoknęła gniewnie.
- Uspokój się, głupia! Bo ci zrobię coś takiego, że dopiero poznasz, co znaczy
prawdziwy ból. Trzymaj ją mocno, Heimo.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin