Andrzej K. Barcz. - Madonna z Piaskowej Gory.pdf

(878 KB) Pobierz
Powieść co miesiąc - 087 - Powieść co miesiąc
Ewa wzywa 07… Ewa wzywa 07… Ewa wzywa 07…
Andrzej Krzysztof Barcz
Madonna z Piaskowej Góry
ISKRY Warszawa 1976
Było gorąco. W autobusie panowała atmosfera nie do wytrzymania. Paweł siedział obok
kierowcy; przedzielała ich tylko maska silnika, wyłożona zieloną ceratą, dodatkowo
ogrzewającego
wnętrze. Słońce zniżało się powoli do horyzontu. Paweł był od rana w drodze i teraz
zasypiał prawie
ze zmęczenia. Kierowca pogwizdywał z uporem jedną melodyjkę. Wreszcie ukazał się
drogowskaz.:
Piaskowa Góra - 3 km. Jechali drogą wysadzoną starymi topolami.
Kiedy samochód skręcał w prawo, z lewej strony można było zobaczyć miasteczko z
górującą
nad nim wieżą dzwonnicy kościelnej. Pekaes wtaczał się wolno w uliczki, które - jak we
wszystkich
starych osadach - wiodły pod górę, gdzie, jak się można było spodziewać, znajdował się
rynek.
Autobus zatrzymał się. Paweł z ulgą wysiadł, taszcząc dużą płócienną torbę. Za nim
wychodzili
inni i wsiadali nowi pasażerowie. Zapalił papierosa rozglądając się ciekawie.
Piaskowa Góra liczyła tylko cztery tysiące mieszkańców, Rynek był zlepkiem różnych
stylów,
królowały jednak, wyższe od innych, solidne sześciany współczesnych budynków,
kokietując
czerwoną cegłą.
Podszedł do kiosku chcąc kupić na zapas paczkę Klubowych. Grupka młodych ludzi
okupujących jedyny na rynku skwerek leniwie rozstąpiła się przed nim, przyglądając mu
się z
zainteresowaniem. Kioskarka, starsza kobieta, także spojrzała z uwagą na młodego,
brodatego
mężczyznę; był nowy w tym miasteczku i jak każdy nowy musiał zebrać swoją porcję
spojrzeń i
komentarzy.
W końcu uliczki biegnącej od rynku w dół zauważył ogromny gotycki kościół - cel swojej
podróży. Ulica ta, o nazwie „Kościelna”, nie miała więcej jak dwieście metrów. Stały na
niej
pokrzywione parterowe domki, a prawie naprzeciw siebie - dwa konkurujące ze sobą
zakłady
stolarskie z sugestywnie wymalowanymi trumnami.
Zbliżając się do kościoła pomyślał, że rację mieli koledzy opowiadający o jego pięknie.
Stary
obiekt sakralny robił rzeczywiście duże wrażenie, zwłaszcza stojąca obok dzwonnica,
najstarsza z
całego kompleksu.
Ładny drewniany dom nie opodal był na pewno plebanią. Paweł wszedł, usłyszawszy w
odpowiedzi na swoje pukanie spokojne „proszę”.
W dużej jasnej izbie siedział starszy ksiądz, który uprzejmie podniósł się na jego
powitanie.
- Dzień dobry. Nazywam się Paweł Wert. Jestem konserwatorem i, jak to było
uzgodnione,
przyjechałem dokończyć pracy nad polichromią.
- Ach tak, bardzo się cieszę. - Ksiądz wyciągnął do niego rękę. - Proszę siadać, na pewno
jest
pan zmęczony. Zaraz zjemy podwieczorek i napijemy się kawy.
Paweł z ulgą oddychał chłodnym powietrzem przesyconym zapachem macierzanki. Po
chwili
kobieta w szarym fartuchu nakryła do stołu. Na białym obrusie pojawiły się sery, miód i
konfitury.
Proboszcz jadł mało. Paweł natomiast, wygłodzony podróżą, pochłaniał wszystko z
apetytem. Nie
mówili nic. Dopiero przy kawie, kiedy przeszli na werandę wychodzącą na wspaniale
utrzymany
ogród, ksiądz zapytał:
- Pan, jak sądzę, słyszał o tragedii swojego poprzednika?
Nazywa to tragedią. To dobrze - pomyślał Paweł sadowiąc się wygodnie w wiklinowym
fotelu.
- Tak, coś dotarło do mnie. Ale nie znam bliższych szczegółów - odpowiedział.
Ksiądz był wyraźnie zadowolony.
- Wie pan, myślałem, że nikt już tutaj nie przyjedzie. Ludzie boją się obejmować
stanowiska, na
których zdarzyła się jakaś tragedia.
- Byłem w lipcu na urlopie. Zaraz po przyjeździe zostałem przysłany tutaj. Dlatego wiem
o
wszystkim jedynie z relacji szefa.
Proboszcz sięgnął po konfitury. Dopiero po dłuższej ciszy powiedział:
- No tak. Ja bardzo lubiłem Branieckiego.
- Długo tu pracował?
- Przyjechał trzy miesiące temu. Był pracowity, dużo zrobił. Tu kościół duży, zabytków
sporo,
wszystkie skatalogowane. A on nagle z taką rewelacją…
- Był fanatykiem swojego zawodu.
- Zbyt krótko go znałem, żeby go określić mianem fanatyka. Ale był sumienny jak każdy
prawdziwy fachowiec.
Paweł zauważył podsłuchującą gospodynię i właśnie zastanawiał się, czy jest to szczegół
znaczący, czy tylko przyczynek do obyczajowości małego miasteczka. Z zamyślenia
wyrwał go głos
księdza:
- Odkrył figurkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Ustawiliśmy ją na ołtarzu głównym.
- A gdzie znajdowała się dotychczas?
- Trzymaliśmy ją jak większość rzeczy w skrzyniach, a Braniecki dopatrzył się w niej aż
XII lub
początków XIII wieku.
- Byłby to zabytek dużej klasy.
- Właśnie - byłby, ale zniknął. Braniecki twierdził, że było to dzieło szkoły
południowofrancuskiej. Świetna robota snycerska, dużej klasy zabytek.
Paweł nie był pewien, czy podziw w głosie proboszcza był rzeczywiście wywołany tym
niezwykłym odkryciem, czy smakiem konfitur.
- Ucieszyłem się bardzo, zawiadomiłem kurię, a on swoje władze. Miała się zebrać
komisja
rzeczoznawców. Ale wtedy go zamordowano, a figurka zniknęła.
Pawła nie tyle interesowała treść zdań wypowiadanych przez księdza, co jego osobisty
stosunek
do tej sprawy.
- Czy figurka była chroniona?
- Właśnie. Ostatnio trzymał ją w domu. Była to lekkomyślność, ale był bardzo
przywiązany do
swojego odkrycia. Być może uważał, że przy nim figurka będzie bezpieczniejsza.
- Tak, była to lekkomyślność.
- Złodziej próbował ją może po cichu wykraść w nocy, Braniecki obudził się i dalej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin