Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy.pdf

(753 KB) Pobierz
Bohdan Petecki
Prosto w gwiazdy
1978
1. Nad jeziorem
Trzciny zaszumiały i pochyliły ku sobie chude, pierzaste głowy, jakby jedna
drugiej powtarzała najnowszą, pasjonującą plotkę. Pod płaskim dziobem motolotki
przycumowanej do sąsiedniego pomostu, zapluskała fala. Kajaki poruszyły się
niecierpliwie.
Dwie twarze, przed chwilą patrzące z gładkiej jak lustro wody, zmarszczyły się,
wykrzywiły, po czym zaczęły pływać jak na zepsutym telewizorze.
— Popatrz — Lidka oderwała rękę od pomostu, i wycelowała palec pionowo w dół
— tam mamy teraz po dwieście lat. Okropność. Ja nigdy nie będę stara — zakończyła
zuchwale.
Marek, zły na wiatr, za to, Ŝe zepsuł mu obraz w który wpatrywał się z zachłannym
— by nie uŜywać słowa: cielęcym — podziwem, odpowiedział bez zastanowienia:
— Tak. Ty się nie zestarzejesz…
W jego głosie brzmiała ta sama niezachwiana pewność z jaką dopiero co sama
Lidka oznajmiła światu, Ŝe zawsze zostanie młoda i będzie wyglądać tak, Ŝeby
chłopcy chcieli godzinami wpatrywać się bodaj w jej odbicie w wodzie. To znaczy
tak, jak jej zdaniem powinna wyglądać dziewczyna, kiedy ma czternaście i…
powiedzmy krótko: piętnasty rok Ŝycia. Nie popełnimy bowiem Ŝadnej niedyskrecji
stwierdzając od razu, Ŝe Lidka dobrze, a zdaniem niektórych nawet odrobinę zbyt
dobrze, zdawała sobie sprawę z własnej urody. Ta chmurka na jej promiennym
skądinąd charakterze była świetnie znana nie tylko jej rodzinie, lecz takŜe
przyjaciołom, a zwłaszcza przyjaciółkom. Innej chmurce na tymŜe charakterze
zawdzięczała swój domowy przydomek „Lidka–Nie”. Jak łatwo się domyśleć,
decydującą rolę odegrało w tym wypadku osobliwe umiłowanie słówka „nie”, od
którego nasza piękność zwykła zaczynać większość odpowiedzi na dobre rady, prośby i
propozycje rodziców, a zwłaszcza starszego brata.
Dajmy jednak spokój chmurkom, tym bardziej Ŝe niebo tego lipcowego
przedpołudnia było czyste i błękitną, jak okiem sięgnąć, a słońce praŜyło tak, Ŝe nawet
drewniany pomost parzył niby rozgrzana patelnia. Zresztą jeśliby chodziło
akurat o urodę, to powiedzmy sobie szczerze, Ŝe nie jest zbyt trudno darować szczyptę
zadowolenia z siebie osobie posiadającej puszyste, kasztanowe włosy o pięknym
złotawym połysku, wielkie orzechowe oczy pod czarnymi brwiami, zgrabny choć
troszeczkę wścibski nosek, brzoskwiniowe policzki i usta w kształcie wydłuŜonego serca.
Dodajmy do tego długie, zgrabne nogi i rzęsy jak u… Ŝyrafy. Ten ostatni
podejrzany komplement pochodził z ust samego profesora Kapicy, badacza kosmosu,
słynnego tak ze swoich osiągnięć naukowych jak i ze swego roztargnienia Nie ulegało
wątpliwości, Ŝe profesorowi znowu coś się pomyliło i patrząc w oczy Lidki
przypomniał sobie ni stąd ni zowąd, Ŝe Ŝyrafy miewają długie szyje. Nauczony
wieloletnim doświadczeniem Kapica umiał jednak z rzadką zręcznością ratować się z
opresji, w jakie wpędzało go własne roztargnienie. ToteŜ kiedy Lidka, ochłonąwszy z
wraŜenia, spytała słodko — syczącym głosem: —dlaczego jak u Ŝyrafy? — profesor
bez chwili wahania odpowiedział:
— Bo Ŝyrafy mają wyjątkowo piękne i długie rzęsy. Nie widziałaś?
Dziewczyna zagryzła usteczka i nic nie powiedziała.
— No właśnie! — ucieszył się Kapica. — To idź i zobacz…
Rzecz była raczej niewykonalna, bo po pierwsze przytoczona wyŜej rozmowa
odbywała się na Marsie, gdzie nie ma ani jednej Ŝyrafy, a po drugie trudno dokładnie
obejrzeć rzęsy stworzenia, które ma oczy na wysokości drugiego piętra. Ku
nieopisanej uciesze przysłuchującej się tej wymianie zdań rodzinki, Lidka nie pisnęła więc
słówkiem, a określenie „rzęsy jak u Ŝyrafy” weszło na stałe do repertuaru
rodzinnych porzekadeł w domu państwa Saperdów.
Odkładając na razie na bok roztargnienie profesora Kapicy i jego zdumiewający
refleks, trzeba stwierdzić, Ŝe rzęsy Lidki były naprawdę długie i piękne. Krótko mówiąc,
moŜna jej za to nie pochwalać, ale trudno się dziwić, Ŝe dziewczyna
przechwytując zachwycone spojrzenia przedstawicieli brzydszej połowy rodzaju
ludzkiego, zwykła przybierać wyraz twarzy, jakby chciała zawołać znudzonym
głosem: och, wiem wiem! Tym bardziej trudno mieć za złe Markowi, Ŝe leŜąc od
jakiejś godziny na pomoście, spędził całą tę godzinę nie odrywając oczu od
twarzyczki swojej sąsiadki. Ratując resztki męskiej dumy nie wpatrywał się jednak w
dziewczynę wprost, tylko chytrze chłonął jej odbicie w rozpościerającym się metr niŜej
lustrze wody.
— To juŜ moŜe ostatni dzień — powiedziała bez Ŝalu Lidka.
Chłopiec westchnął.
— MoŜe… — mruknął z powątpiewaniem. Natychmiast jednak poweselał.
Wakacje przebiegają jak dotąd wspaniale, a czeka ich przecieŜ cudowny lot. —
Bogdan będzie się spieszył — dodał.
— Bogdan? — dziewczyna uniosła brwi.
— Od niepamiętnych czasów mówię tacie po imieniu — oświadczył z lekką
przechwałką w głosie Marek.
— Od niepamiętnych czasów — powtórzyła Lidka tonem, jakim młody student
zwraca się do siwobrodego profesora. Chłopiec zerknął na nią, otworzył usta,
następnie zamknął je na powrót, jeszcze raz westchnął i pokornie wrócił do
poprzedniego zajęcia.
LeŜeli oboje na brzuchach, z głowami wychylonymi za krawędź pomostu. W
wodzie jest zawsze tyle ciekawych rzeczy do oglądania. W kaŜdym razie teraz i w
kaŜdym razie dla Marka. Myliłby się jednak ktoś,] kto by sądził, Ŝe Lidka wpatrywała się
zupełnie prosto w dół, a nie troszeczkę w bok, na ukos.
Powiew wiatru, który zmarszczył powierzchnię jeziora, umknął w stronę brzegu,
porosłego wysokimi sosnami. Woda wygładziła się. Chłopiec przyjął tę zmianę z
zadowoleniem. Twarzyczka odbita w wodzie znieruchomiała i nabrała wyrazu. Jego
własne oblicze złagodniało i rozjaśniło się błogim światłem.
Szczęście bywa jednak płoche. Raz gotów je zmącić byle wiaterek, kiedy indziej…
Ponad odbiciem dwóch twarzy pojawiła się trzecia Była to podłuŜna, jajowata
twarz, na której malował się sarkastyczny uśmieszek. Marek drgnął i szybko
przewrócił się na bok. Przy tym ruchu uderzył łokcie o deski pomostu i syknął.
Dopiero teraz poczuł, Ŝe deski, tak ładnie pachnące smołą i Ŝywicą, są niemiłosiernie
twarde.
— Szanowni państwo oddają się obserwacji przyrody — stwierdził dość cienki
męski głos, w którym brzmiała nutka pobłaŜliwej wyŜszości. — W pewnym wieku to
zajęcie godne pochwały…
Marek usiadł, podciągnął kolana, objął je dłońmi i utkwił ponure spojrzenie w
postaci przybyłego. Był to krępy, lecz ani nie za tęgi, ani nie za niski chłopiec o jajowatej,
jako się rzekło, głowie i gładko zaczesanych ciemnoblond włosach. Miał na sobie długie,
zielonkawe spodnie i groszkową koszulę z krótkimi rękawami Przy
czekoladowym Marku i ciemnozłotej opaleniźnie Lidki wyglądał, jakby właśnie
wrócił z półrocznej wyprawy do najgłębszej jaskini KsięŜyca. Twarz i ramiona miał
białe jak mleko.
— Właśnie postanowiliśmy — odezwała się miodowym głosem Lidka, nie
odwracając wzroku od wody — Ŝe zawsze zostaniemy młodzi. Mam zamiar i za sto
lat wyglądać tak jak teraz — dodała z dumą — a nie jak przedwcześnie postarzała
Zgłoś jeśli naruszono regulamin