Łukasz Orbitowski - Pan Śnieg i Pan Wiatr.pdf
(
132 KB
)
Pobierz
Łukasz Orbitowski
Pan Śnieg i Pan Wiatr
Przyjdą do ciebie po szklanym dywanie
Gdy na niebie jątrzy się lodowa gwiazda
Pierwszy obły, pijany, a drugi jak drzazga
Pan Śnieg w fartuchu i pan Wiatr w turbanie
Pierwszy wejdzie przez komin i siądzie na ogniu
Wyświszczy przez zęby piosenkę zimową
Tej nocy nie padnie ani jedno słowo
Weźmiesz z lodu różaniec i zaczniesz się modlić
Potem pan Wiatr wpadnie, zawsze niespokojny
Zabębni obcasem i porwie do tańca
Wytrąci bezradne paciorki różańca
Ten pan Wiatr w chodakach, w szarą chmurę strojny
Choćbyś wypił tyle co
w
porcie załoga
Zatańczysz się, zachuchasz, mój mały kolego
Wiatr i śnieg poniosą ku złowrogim brzegom
Pan Śnieg i Pan Wiatr, pan Śmierć i pani Trwoga
Harry W. Kean
I
– Zimno jak w dupie u pingwina – powiedział do
siebie pan Buczek i nastawił wodę na jajka. Spieszył się.
Oparł dłonie nad kuchenką i patrzył. Woda drżała.
Podkręcił kurek i ogień wspiął się na rdzawy garnek.
Woda zmarszczyła się, pęcherzyki, jak plankton wzleciały
ku górze. Pan Buczek gryzł wargę i zaklinał taflę. Woda
zawrzała i pan Buczek zanurzył w niej trzy jajka. Jedno
natychmiast pękło, smuga białka zawirowała. Gdy pan
Buczek miał trzynaście lat, onanizował się w wannie.
Białko coś mu przypominało.
Odsunął się i oparł o ścianę. Nie palił od trzech lat i
gdyby mógł, nie rzuciłby, dla takich chwil. Pogładził
aparat na krtani i pomyślał, że najważniejsze, to nie
żałować w życiu niczego. Papieros pali się tak długo, jak
gotują się jajka, a Pan Buczek nie miał zegarka. Próbował
liczyć do tysiąca, ale zgubił się przed drugą setką.
Podszedł do okna, dotknął szyby – drżała pod
naporem wiatru. Kraków wyglądał jak brudny obraz.
Patrzył na złe, najeżone antenami dachy kamienic, na
gołębie, jakby nakreślone w pośpiechu tępym ołówkiem, i
niskie niebo, szary bigos chmur, śniegu i ptaków.
Śnieżyca zawróciła. Wiatr z impetem naparł na szybę.
Zatrzeszczały balkonowe drzwi. Pan Buczek wrócił do
kuchenki.
Zgasił ogień i zalał garnek zimną wodą. Wziął się za
obieranie jajek. Nie mógł opanować drżenia rąk, długie,
brudne paznokcie wbijały się w białko. Pan Buczek miał
dłonie czerwone i twarde jak grzbiet raka. Nerwowo
kruszył skorupki. Skończył, włożył jajka do słoika i zalał
denaturatem. Pustą butelkę cisnął pod ścianę. Odwrócił
się i patrzył w okno, drżąc z zimna, aż podniósł płaszcz z
materaca, otulił się nim i czekał, wpatrzony w klekoczące
drzwi.
Tydzień temu wiatr wybił szybę i pan Buczek obudził
się w środku zamieci. Zatkał ubytek tekturą najlepiej, jak
umiał, ale od tego dnia zimno zagościło w domu. Zimno i
ciemność, bo pan Buczek nie płacił za prąd od marca
zeszłego roku, gdy przyszło pierwsze ocieplenie. Zdążył
polubić wieczorną ciemność, ale do zimna nie mógł się
przyzwyczaić. Martwiły go drzwi balkonowe. Buczek
miał wrażenie, że zaraz pękną na dwoje jak brzuch, z
którego wychodzi potwór. I potwór przyjdzie, śnieżna
zjawa, przed którą nie ucieknie. Podszedł do drzwi i oparł
się o nie. Drżał razem z nimi.
Patrzył na słoik. Denaturat jaśniał, skorupki nasiąkały
zimnym fioletem. Pan Buczek czekał. Po spękanych
dłoniach leniwie sunął pot. Wraz z ciemnieniem jajek,
zimno, rozszalały śnieg, drżące drzwi, traciły na
znaczeniu. Pan Buczek wyrzucił jajka i podniósł słoik do
ust. Bladoniebieski płyn spłynął w jego gardło jak świeży
strumień w podziemną toń.
II
Wierzba i Siwy palili blanta na klatce schodowej. Co
chwila parskali śmiechem, aż Siwy zaczął kaszleć. Jego
ogromną czaszkę pokrywały żyły i pryszcze. Zdawało się,
że opięta czapeczka zaraz wystrzeli w górę jak korek od
szampana.
– W piątek robię imprę. Będą cipki, będzie blant –
mówił dalej Wierzba – wybieraj, co chcesz, stary.
Możesz, wiesz, przekładańca, blant, cipka, znów blant...
– Idzie Blaszak – przerwał Siwy.
– Gdzie.
– Popierdala chodnikiem, jakby wiedział, że go
widzimy, skurwiel. Trąćmy Błaszaka.
– Trąciliśmy w zeszłym tygodniu. Pamiętasz, jak
świszczał przez jebany śnieg? Dajmy spokój. Blaszak ma
dość.
– Masz co robić?
Wierzba zarechotał.
– Chodźmy.
Wyszli z bramy na trzeszczący śnieg. Osiedle
wyglądało niczym kadr z filmu – płaskie, celuloidowe
niebo wisiało nad rzędami martwych bloków. I wszędzie
biało. Wierzba i Siwy przyspieszyli, chcąc odciąć panu
Buczkowi drogę do domu. Dopadli go przy samej klatce.
Pan Buczek szedł opatulony po nos, ze szmacianymi
siatkami w zmarzniętych dłoniach. Siwy klepnął go w
plecy. Pan Buczek zakołysał się, zgarbił i odwrócił głowę.
Zza kołnierza płaszcza Siwy i Wierzba widzieli szparki
bezradnych oczu.
– Cześć Blaszak – mruknął Wierzba.
Pan Buczek schylił głowę i próbował odejść, ale
Siwy chwycił go za ramię i pociągnął. Stary uderzył o
szeroki tors Wierzby.
– Co mi tu śmierdziela rzucasz – prychnął Wierzba z
udawaną złością. Szybkim ruchem ręki posłał pana
Buczka w śnieg. Pan Buczek rozkraczył się, bezradny jak
dziecko.
– Dajcie spokój – wyświszczał metalicznym głosem.
Aparat w krtani oddzielał sylaby. Wierzba i Siwy
parsknęli śmiechem.
– Nie będziesz mi śmieciu mówił, co mam robić –
Siwy zamierzył się, ale Wierzba chwycił go za rękę.
– Daj mu szansę.
Wierzba uklęknął przed panem Buczkiem.
– Cuchniesz stary, wiesz? Śmierdzisz jak stara dupa.
Ale dzisiaj jest kurwiu twój dzień. Mów do nas. Mów, a
może cię puścimy. Może dzisiaj będziesz miał szczęście.
– Co mam mówić? – jęknął pan Buczek.
– Zła odpowiedź.
Pan Buczek poleciał w śnieg. Podniósł się ciężko,
stanął na maślanych nogach. Uderzenie Wierzby
rozkrwawiło mu wargę, szeroka smuga krwi spływała na
płaszcz po siwej brodzie. Pan Buczek otarł czoło,
popatrzył na Siwego i Wierzbę ze smutkiem i zaczął
mówić. Opowiadał historię kolegi, o tym, jak byli młodzi,
chodzili na ryby i pili w każdy piątek w domku za
Krakowem, nad samą Wisłą. Wisła była jeszcze czysta, w
letnie popołudnia można było zobaczyć chłopców
kąpiących się pod Wawelem. Pan Buczek pływał z
kolegą, aż pewnego dnia wypili za dużo i kolega poszedł
na dno, a pan Buczek był zbyt pijany, by mu pomóc. Taką
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Łukasz Orbitowski - Tylko Maks. Historia z dreszczykiem.mobi
(371 KB)
Łukasz Orbitowski - Rękopis znaleziony w gardle.epub
(875 KB)
Łukasz Orbitowski - Angelus.epub
(22 KB)
Łukasz Orbitowski - Angelus.pdf
(109 KB)
Łukasz Orbitowski - Ballada o Czerwonym Tomku.epub
(64 KB)
Inne foldery tego chomika:
Łukasz Drozda
Łukasz Grass
Łukasz Henel
Łukasz Jarosz
Łukasz Kotkowski
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin