Bolesław Prus - Dzieci.pdf

(1057 KB) Pobierz
Dzieci - całość
Bolesław Prus
Gebethner i Wolff, Warszawa, 1935
Pobrano z Wikiźródeł dnia 15.08.2016
DZIECI
I.
 Pan
Świrski Wincenty miał lat około siedemdziesięciu. Był
to człowiek wysoki, szczupły, zawsze wyprostowany, zapięty
na wszystkie guziki. Nosił śpiczastą napoleonkę, śpiczaste
wąsy i szpakowatą czuprynę. Mało mówił, prawie nigdy nie
śmiał się, wszystkich traktował zgóry i surowo. Za młodych lat
wojował pod Garibaldim, potem był krótko w powstaniu, a w
1870 roku służył w wolnych strzelcach francuskich, gdzie
zdobył legję honorową. Podczas wieloletniej nieobecności w
kraju jego rodzina mówiła, że podróżuje. Gdy zaś około roku
1880 wrócił do domu i opłacił należność za paszporty, bez
żadnych przeszkód objął majątek po rodzicach, a u władz
miejscowych zyskał opinję człowieka spokojnego i lojalnego.
 Coprawda,
zmienił się bardzo. Niegdyś zapalony demokrata
i rewolucjonista, w późniejszych latach znienawidził rewolucję
i demokrację, matkę, jak mówił, paryskiej komuny, na którą
patrzył własnemi oczyma. Osiadłszy w kraju, prędko wycofał
się ze wszelkich stosunków i pędził życie samotne. Wydawał
mało, dochody składał w banku, liczną służbę, przeważnie
męską, utrzymywał w rygorze wojskowym. Chłopów, z
którymi miał ciągłe procesy, uważał za urodzonych złodziei
leśnych i polnych, rzemieślników nazywał próżniakami, a
kupców szachrajami. Żydów dzielił na dwie grupy: lichwiarzy i
oszustów; wyjątek robił dla swego faktora Symchy i kupca
zbożowego Weintrauba.
 —
Tylko ci dwaj — mawiał — są cośniecoś warci, reszta —
na suchą gałąź...
 Z
rodziną prawie nie wdawał się, czasem tylko widywał
swego młodszego brata Witolda, któremu trzymał do chrztu
jedynaka, imieniem Kazimierz. Gdy w kilka lat później umarli
rodzice chłopczyny, stary dziwak został jego opiekunem,
przywiązał się do sierotki i nawet usiłował przelać w niego
swoje zasady.
 Jego
wyznanie wiary odznaczało się prostotą. Głową narodu
jest i powinna być szlachta. Chłop, mieszczanin, może być
niższym duchownym, małym urzędnikiem lub oficerkiem; ale
biskupem, rządcą prowincji, ministrem i jenerałem musi być
tylko szlachcic, bo on posiada we krwi zdolność rządzenia.
Szlachta powinna być nietylko majętna, ale rozumna,
ukształcona i dzielna; dopiero wówczas potrafi rządzić i
wychować naród.
 Państwo
polskie upadło, a cały naród mało jest wart,
dlatego, że szlachta zgałganiała. Ażeby podźwignąć naród,
trzeba odrodzić szlachtę, czyli — przypomnieć jej i nauczyć
właściwych tej klasie obowiązków. Szlachcic nie powinien
rwać się do pisania wierszy, do muzyki, medycyny, nawet do
agronomji, ale powinien uczyć się sztuki rządzenia. Powinien
służyć w administracji, sądownictwie, dyplomacji i w wojsku.
 Według
tych zasad stary dziwak wychowywał swego
synowca, o którym mówił, że musi zostać — jenerałem. Kąpał
go w chłodnej wodzie, karmił i ubierał poprostu, budził
wcześnie. Nauczył go jeździć konno, strzelać, fechtować się.
Utworzył dla niego oddział z wiejskich chłopców, którzy byli
uzbrojeni w dziecinne karabinki, ubrani w fantastyczne
mundury i musztrowali się nienajgorzej.
 Od
wczesnego wieku stryj opowiadał Kaziowi upiększone
życiorysy znakomitych wojowników, którzy niczego się nie
bali, nigdy nie upadali na duchu, największe klęski umieli
przetrwać. Teorję popierał ćwiczeniami praktycznemi; więc
wyprowadzał chłopca na spacery w czasie burzy, chodził z nim
w nocy do lasu i na cmentarz, niekiedy wysyłał tam samego.
Taki system wychowania, prowadzony bezwzględnie, mógł
zrujnować słabsze dziecko. Na szczęście Kazio był zdrów,
silny i zdolny, więc wyrobił się na niezwykłego młodzieńca.
 Z
początku stryj chciał oddać Kazia do kadetów;
zrozumiawszy jednak, że nie potrafi rozstać się z nim na długo,
zapisał go do gimnazjum w X., o kilkanaście mil oddalonem od
Świerków.
 Rodzina
Świrskich nie pochwalała zamiarów stryja odnośnie
do Kazia, a nawet jeden ze starszych członków taką miał
rozmowę z dziwacznym opiekunem:
 —
Cóż kuzyn zamyśla robić z Kaziem, bo dochodzą nas
szczególne wieści?
 —
Widzicie, co robię! — odparł stryj. — Oddaję go do
szkół...
 —
Ale z tym wojskiem, jakże to?...
 —
Gdy skończy szkoły, pójdzie na ochotnika... śpiewając
zda egzamin oficerski... potem wstąpi do akademji
wojskowej...
 —
Tere... fere!... — przerwał kuzyn. — Do akademji go nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin