Słowo_o_Kisielu - J_Waldorff.pdf

(264 KB) Pobierz
Jerzy Waldorff
Słowo o Kisielu
Stefan Kisielewski zmarł 27 wrze​nia 1991 r. w Warszawie, w kilka miesięcy po swej żonie Li˝
dii. I chwała Bogu, że nie doczekał gwałtownego rozkładu naszego organizmu państwowego, jaki
zaczšł się tuż po uroczystym pogrzebie Kisiela, trwa dotšd i nie wiadomo, czym się skończy.
Współczesny Kantowi filozof niemiecki Ernest Moritz Arndt, piszšc o Polakach, dziwił się:
“Dlaczego Bóg stworzył narody, które wiecznie sš niepełnoletnie?”
Ja się nie dziwię, nie wstydzę, że do narodu polskiego należę, a tylko współczuję mu, przepatru˝
jšc wstecz jego losy - państwa o najgorszym w Europie położeniu geopolitycznym, otoczonego krę˝
giem wrogów potężnych i podstępnych w chytrym a zgodnym współdziałaniu na naszš zgubę. Zaczšć
wypadnie od korekty przyjętej w historii daty zlikwidowania polskiej suwerenno​ci, wymazania na
bardzo długo Polski z mapy Europy.
Przyjmuje się w tym względzie rok 1795, wywiezienia ostatniego króla naszego w kibitce, pod
obstawš jegrów carycy Katarzyny, na zesłanie do Grodna, gdzie na wię​niu politycznym wymuszono
podpisanie abdykacji. Tyle w teorii, w praktyce za​ Państwo Polskie utraciło niepodległo​ć roku 1696
- ​mierci ostatniego swego władcy suwerennego Jana III Sobieskiego, co zbiegło się (różnica
niewielu
lat) z doj​ciem do samodzierżawia Piotra I, cara Rosji nazwanego Wielkim, i klęskš armii szwedzkiej
Karola XI pod Połtawš w roku 1709. Wynikiem ubocznym tej przegranej było wygnanie z Polski
ostatniego legalnie obranego króla, Stanisława Leszczyńskiego, po czym - na rozkaz cara - krajem
w sposób kontrolowany jęli “rzšdzić” sascy Wettyni - August II Mocny, po nim August III i to był
prawdziwy “finis Poloniae”, a nie teatralny okrzyk wydany jakoby przez Ko​ciuszkę z rannej piersi,
po
klęsce maciejowickiej.
Nadszedł wiek XIX, wiek kształtowania się różnymi trudnymi skokami i sposobami demokracji
tudzież parlamentaryzmu w zachodniej Europie. O wiele wcze​niej te sprawy ujęły w swoje dłonie
spokojnie bogacšce się kupiectwo i czuwajšce nad utrwalaniem mšdrych tradycji ziemiaństwo w
Ang˝
lii. Tak formowane życie nie zostawało bez wpływu nawet na tamtejszš muzykę.
Wielka Brytania wy˝
bitnych kompozytorów miała wprawdzie tylko dwóch: Purcella (XVII w.) i nam rówie​nego Benia˝
mina Brittena, z konieczno​ci adoptujšc niejako wielkich Niemców - Haendla i Jana Christiana Bacha
(stšd zwanego “londyńskim”, choć rodził się w Lipsku z Jana Sebastiana).
Ubóstwo talentów twórczych zastępowano przecież muzykowaniem, zwłaszcza kameralnym,
tak modnym i godnym szacunku, że w XVII wieku pewien londyński handlarz węglem zdobył sobie
renomę do tyla wybitnego kameralisty, że wysocy arystokraci ubiegali się o zaszczyt grania w
zespole
kwartetowym prowadzonym przez węglarza.
Co tymczasem działo się w Warszawie, w której stan wojenny ogłoszony w 1862 roku trwał -
z rozmaitym nasileniem - aż do roku 1915! Po mieszkaniach prywatnych zbierano się nie gwoli
muzy˝
ki, lecz konspiracji. Zamiast muzyki - raczej poezja: zakazane wiersze patriotyczne, przede
wszystkim
Mickiewicza, ale także pomniejszych rymotwórców narodowych. Działanie na przekór wszelkiej
wła˝
dzy tak głęboko weszło w krew i obyczaje narodu, że kiedy - doprawdy cudem boskim! - odzyskali​˝
my niepodległo​ć i uwielbiany poczštkowo przez społeczeństwo Naczelnik, Józef Piłsudski, chciał
wprowadzić w ojczy​nie demokrację opartš na władzy Parlamentu, zbieranina posłów i senatorów
wzięła się natychmiast do działań tak niebezpiecznie rozsadzajšcych kraj anarchiš, że Marszałekw
ma˝
ju 1926 r. musiał sięgnšć po dyktaturę.
Wtedy ogromnie się na to sierdzono, ali​ci z perspektywy czasu widać, że gdyby nie owa dykta˝
tura, cieszyliby​my się niepodległo​ciš pewno kilka lat, a nie blisko dwadzie​cia. Dzięki tym dwu˝
dziestu wolnym latom międzywojnia rozdarty zaborami naród polski umiał
zjednoczyć się w cało​ć
tak twardš i ​wiadomš swego miejsca w Europie, że mimo wszystkich morderczych wysiłków hitle˝
ryzmu, stalinizmu sowieckiego, a pó​niej jeszcze własnego - kolejne blisko półwiecze niewoli
potrafi˝
li​my wytrzymać nie załamani, pod jednoczšcym hasłem “Solidarno​ci”.
Niestety! Duchy osiemnastowiecznych warchołów jęły wkrótce - jedne za drugimi -
wstawać
z przeklętych mogił, aby znów wpędzić kraj w nieuleczalnš (oby to było złe proroctwo!) anarchię.
Likwidację komunizmu i cenzury, osłabienie armii i policji zaczęły wykorzystywać różne spod naj˝
ciemniejszych gwiazd “oszołomy”, żeby mšcić w polskich mózgach i namawiać masy do czynów
kwa˝
lifikujšcych się jako zdrada stanu. Ali​ci tym razem nie stało indywidualno​ci równie potężnej jak
Marszałek, żeby warchołów rozegnać i ujšć władzę w mocne ręce.
Znalazł się więc i taki, co mógł bezkarnie stawić sobie za cel opluwanie czołowych obywateli
Państwa, m.in. piszšc o Stefanie Kisielewskim, że był marnym literatem, kiepskim felietonistš i mało
co wartym kompozytorem. Z drugiej jednak strony, kiedy syn mego zmarłego przyjaciela - Jerzy Ki˝
sielewski zwrócił się do mnie z pro​bš o napisanie wstępu do nowego wydania ksišżki ojca “Gwiaz˝
dozbiór muzyczny”, zorientowałem się ze wzruszeniem, że mam w ręku jej egzemplarz zaiste
niezwy˝
kły, bo przysłany Kisielowi z więzienia w Białołęce, gdzie jeszcze w sierpniu 1982 siedzieli interno˝
wani w zwišzku ze stanem wojennym.
Na stronie tytułowej trzy różne pieczęcie “Solidarno​ci” z nadrukiem “Białołęka”, na odwrocie
za​ krótki tekst: “Kisielowi, który jak zwykle podtrzymuje nas na duchu, który wbrew swemu wro˝
dzonemu pesymizmowi jest optymistš - Internowani w Białołęce, 28 sierpnia, w zmniejszonym skła˝
dzie, bo po wywózce” - i tu złożono 15 podpisów.
Jakiż więc był naprawdę Stefan Kisielewski? Ile znaczył od roku 1945 aż do swojej ​mierci?…
Jego ksišżka o kilkunastu kompozytorach miała dotšd cztery wydania, między 1956
i 1982 r. To szy˝
kowano jako pište, choć wcale nie stanowiła szczytowego osišgnięcia pióra Kisiela. Ot… Napisany
z potrzebnym balastem wiedzy, jeden z kilku jego podręczników muzycznych, przeznaczonych dla
ra˝
czej wyrobionego czytelnika. Zresztš nie we wszystkim mógłbym autorowi przyklasnšć. Sšdzę - na
ten przykład że grubo przecenił warto​ci muzyczne bliskiego sercom naszym Moniuszki, nie docenił
za to potęgi oceanu muzyki Ryszarda Wagnera (jakkolwiek w pisanych własnš rękš tekstach do niej
Wagner był niewštpliwie okazem pozbawionego umiaru grafomana).
Miła przecie lektura, rekomendacji nie wymaga. Stawiałem więc sobie cel ważniejszy. Opisanie
Kisiela z najbliższej odległo​ci, boć zmarł ledwo parę lat temu, więc do dzi​
mam w oczach każdš
zmarszczkę na jego twarzy Dyla Sowizdrzała, w lekko drwišcy sposób u​miechniętego nieprzerwanie;
widzę jego bladš cerę, bladoniebieskie oczy pod rudawymi włosami nad wysokim czołem. Nie tyle
chodził, ile żwawo podrygiwał na płaskich stopach, które z czasem opancerzył
specjalnie zamówio˝
nymi ortopedycznymi butami. Był szczupły, z wiekiem lekko przygarbiony, a kiedy​my się spotykali
dosyć rzadko, chociaż dzieliła nas odległo​ć jednej tylko ulicy, nie witał się ze mnš, lecz od razu za˝
czynał mówić tak, jak gdyby od połowy zdania, które przerwał przed chwilš. O
żadnš tam elegancję
niedbał ani trochę! Wszystko na nim było jako​ poprzekręcane, choć schludne, o co dbała Lidia. Idšc,
ręce trzymał w kieszeniach albo może tylko miał je zwisajšce. W każdym razie nie pamiętam, żeby
nimi machał do taktu kroków. Raczej w dyskusji gestykulował dłońmi gwoli podkre​lenia tego, co
mówił.
Zaczšłem od tak szczegółowego przedstawienia jego zewnętrzno​ci, bo im dalej od czyjej​
​mierci, tym snadniej my​l fasonuje postaci wspominanych osób, jak żeby to były figury ugniatane
z wosku przez mijajšcy czas. Sam łapię się na tym coraz wstydliwiej, imem bardziej leciwy, że moja
pamięć trwała i opierajšca się dotšd sklerozie, zaczyna kłamać, przeinaczać nawet fakty i wypowiedzi
zmarłych przyjaciół.
Cóż dopiero z monografami z drugiej ręki! W ich relacjach sławni ludzie obrastajš coraz grub˝
szš warstwš legend, nie zawsze ładnych, jak bywa zielony mech na twardo-burej korze wiekowych
drzew, ale też się zdarza, iż ta warstwa nie​wiadomych przekłamań podobniejsza jest do obmierzłych
liszai, które nie dajš się odkleić od rdzenia prawdy, jak te, co skaziły chyba na zawsze życiorys
Stanis˝
ława Brzozowskiego, pobożne wysiłki za​ Władysława Mickiewicza, aby zniszczyć wszystkie doku˝
menty, jakie mogłyby przyćmić niebiańskš biel, nieskazitelnš aurę otaczajšcš postać jego wielkiego
ojca Adama, także nie uchroniły jej przed w​cibstwem Boya Żeleńskiego, który po wieku z górš od
spro​nych wydarzeń, odkrył Adamowš kochankę, przechernš Xawerę Dejbel.
Zresztš wszystko w porzšdku: pó​ni komentatorzy też muszš z czego​ żyć, łowišc z przeszło​˝
ci smakowite sensacje.
Wracajmy do Stefana Kisielewskiego! Jego skłonno​ć do pióra miała poniekšd charakter obciš˝
żenia dziedzicznego, po ojcu i stryju, pochodzšcych z Rzeszowa.
Ojciec Zygmunt (1882-1942) za młodu pepeesowiec, pó​niej legionista, co ruszył
​ladami Pił˝
sudskiego, był autorem kilku tomów prozy, długoletnim wiceprezesem Zwišzku Zawodowego
Litera˝
tów Polskich, a w dodatku od roku 1928 do 1939 redaktorem działu literackiego Polskiego Radia, co
dało mu w 1938 Złoty Wawrzyn, przyznany przez Akademię Literatury. A zmarł na serce u lekarza,
do którego poszedł zbadać się, bo tego okupacyjnego dnia poczuł się jako​
szczególnie ​le.
Stryjem Stefana był słynny pisarz młodopolski, Jan August Kisielewski, współzałożyciel w Kra˝
kowie i pierwszy konferansjer “Zielonego Balonika”, a nieco wcze​niej Muza Literatury wpu​ciła go
Zgłoś jeśli naruszono regulamin