Joanna Chmielewska
ZBRODNIAW EFEKCIE
Wpadłam w furię.
Wcale nie miałam takiego zamiaru, planowałam odbycie spokojnej, rzeczowej rozmowy, bo jeszcze ciągle kołatały się we mnie resztki nadziei, że zdołam go uczłowieczyć. Idiotka. Uczłowieczyć mężczyznę!
Nie zdołałam sobie później przypomnieć, co on takiego powiedział, że nagle we mnie strzeliło. Może to było o łgarstwie? Ja nie kłamię tylko dlatego, że on mi nie zadaje żadnych pytań? Primo, to nieprawda, na pytania odpowiadał wyłącznie pytaniami, a secundo, niby co to miało znaczyć? Że gdyby spytał o cokolwiek, ja natychmiast wygłoszę jakieś piramidalne łgarstwo? Że ten taki od licznika wcale nie przyszedł do licznika, tylko po to, żeby przeseksualić się ze mną? Że wyprę się naplucia po pijanemu na jakąś babę na placu Zbawiciela? Bo ktoś prawdomówny mnie widział i doniósł...?
W życiu nie naplułam na żadną babę nigdzie i nie odwiedzałam po pijanemu placu Zbawiciela, ani żadnego innego placu, nie mówiąc już o błąkaniu się w pijanym widzie po mieście. I nigdy nie żywiłam szczególnej namiętności akurat do inkasentów, jeśli już, to raczej do kapitanów żeglugi wielkiej, chociaż z żalem należy wyznać, że żaden mnie nie chciał... nie szkodzi, na pytanie w tej kwestii odpowiem łgarstwem jak na każde inne. Gwarantowane!
Może wyprę się kapitanów...?
A może tchórzliwie ukryję fakt, że przegrałam na wyścigach wszystkie własne pieniądze, zaciągnęłam dwudniową pożyczkę od lichwiarza i teraz lecę mu oddać...?
Ale może to było w ogóle nie to, tylko coś zupełnie innego? Nigdy sobie nie zdołałam przypomnieć.
Dość, że w moim mieszkaniu rozszalała się wściekła furia i dziw, że nie sfajczyłam domu zapalonym papierosem, który pirzgnęłam pomiędzy liczne materiały łatwopalne, obecne u mnie w obfitości. Gdybym trzymała w ręku odbezpieczony granat, pirzgnęłabym granatem.
Nie zabiłam tego palanta, chociaż prawie. Wywrzeszczałam swoje. Znalazł się supermen, ucieleśniona szlachetność, bóstwo na postumencie, przed którym pokorna kapłanka miała święty ogień palić, ja zaś zapewne trochę niedbale układałam drewienka. Możliwe, że kapłanek było więcej niż jedna, nie miało to najmniejszego znaczenia, nie każda do sanktuarium bywała dopuszczana, niektóre miały prawo tylko opał donosić, żadna natomiast nie doczekała się nie tylko nagrody, ale nawet pochwały. Milczenie bóstwa oznaczało, że nie ma czego zganić.
I wszystkie żyły nadzieją. Idiotki.
Szczodrość w bóstwie nie istniała. Żądać. Wymagać. Podstępnie, nie mówiąc wyraźnie, czego władca sobie życzy, niech się sama domyśli. Z siebie nie dawać nic.
Za to symulować szaloną chęć dawania, zręcznie stwarzać i podsycać te...
renfri73