Malgorzata J. Kursa - Babska misja.pdf

(943 KB) Pobierz
Małgorzata J. Kursa
Babska misja
GRASSHOPPER 2010
Oświadczam wszem i wobec gromko i dobitnie,
że wszelkie sytuacje, osoby i instytucje
występujące w tej powieści
są moim osobistym wymysłem.
Z poważaniem - autorka.
- Przestań wreszcie żreć te cholerne chipsy! - zdenerwowała się Monika, patrząc z
obrzydzeniem na swoją ukochaną przyjaciółkę. - Nie mogę już słuchać, jak ci w kłach
trzaska!
- Nie mam kłów - wymamrotała z urazą zbolała Luka. - Nie jestem wampir.
- Nie chcę ci dokładać, kochana, ale kły posiadasz jak każdy przedstawiciel rodzaju
ludzkiego - Monika, która była pielęgniarką, pozbawiła ją złudzeń. - Jak już masz doła i
musisz go zajeść, to może byś żarła coś normalnego, a nie te śmieci? Albo uczciwie się
uchlała?… Chociaż nie - wycofała się natychmiast. - Ten twój Filip to jednak za mały
powód, żeby wpadać w alkoholizm.
- Gdyby był mój, tobym tu nie siedziała ze świństwem w zębach - Luka westchnęła
rzewnie i dodała rzeczowo: - Nie mogę się uchlać, bo mam słabą głowę i potem cierpię.
Plan już wykonałam, a nie jestem w trójce murarskiej, żeby przekraczać normy. Poza tym
wolę cierpieć na jeden temat. Mogę?
- Możesz - zgodziła się Monika, spojrzała na zegarek i podskoczyła. - Matko Boska!
Spóźnię się na dyżur! - pognała do drzwi, łapiąc po drodze torebkę.
- Jasne. Dyżur - mruknęła Luka z goryczą. - Czy kogoś w tym materialistycznym świecie
obchodzi jeszcze załamany bliźni?
- Mnie obchodzi! - krzyknęła Monika z przedpokoju. - Ale po dyżurze, bo nie chcę
wylecieć z pracy! I nie waż mi się tu umierać z miłości, bo ostatnio mam przesyt
nieboszczyków! Pa!
Trzasnęły drzwi i współlokatorka wyszła. Luka została sama. Spojrzała z niechęcią w
otwarte okno, od którego płynęło do pokoju duszne powietrze upalnej czerwcowej nocy.
Wszystko się w niej zbuntowało. W taką noc w normalnym świecie dziewczyna powinna
siedzieć w przyzwoicie pachnących zaroślach z przyzwoicie zakochanym chłopakiem,
patrzeć w gwiazdy i słuchać pomruków pod tytułem: tylko ty. Pomruki winny następować
pomiędzy żarliwymi pocałunkami…
Luka z obrzydzeniem spojrzała na trzymanego w palcach chipsa o smaku zielonej cebulki
i z żalem pomyślała, że przepadło. Od tej pory te cholerne chipsy będą się jej
nierozerwalnie kojarzyły z Filipem. Monika miała rację. Powinna była żreć coś innego.
Luka miała dwadzieścia pięć lat. Była absolwentką polonistyki, która miała to szczęście,
że trafiła na grono wykładowców posługujących się poprawną polszczyzną, w związku z
czym odrzucało ją od telewizora. Jej subtelny, humanistyczny umysł nie radził
sobie z tym czymś, co płynęło z ust telewizyjnych reporterów i ojców narodu. Za to dzięki
niemu trafiła do redakcji „Echa Kraśnika”. Najpierw zdobywała zasługi, parząc
zapracowanym redaktorom hektolitry kawy, potem została korektorką, a w rzeczywistości
często bywało, że jej poprawki kończyły się pisaniem przez nią całego artykułu na nowo.
W
głębi duszy miała nadzieję, że kiedyś uda się jej podpisać któryś własnym nazwiskiem…
No, może pseudonimem, bo to nazwisko… Jak może być szczęśliwa dziewczyna, która
nazywa się Lukrecja Pędziwiatr? W porządku, nazwisko ma po ojcu. Nie jego wina,
przodków się nie 1
wybiera. Ale imię? Horror! Zawdzięczała je swojej własnej, osobistej matce, która parę
miesięcy po pośpiesznym ślubie odkryła, że nowo poślubiony małżonek preferuje
niewiasty nieskażone ciążą. Ciężko to przeżyła, wykopała niewiernego do mamusi i w
ramach psychoanalizy z pasją zaczęła czytywać książki o kobietach, które niszczyły podły
męski ród, nie odczuwając przy tym wyrzutów sumienia. Jej ulubioną lekturą była
biografia Charlotte Corday. W upojeniu mogła w tę i z powrotem czytywać scenę
zabójstwa Marata. Niestety, jakiś ograniczony umysłowo urzędnik nie zgodził się, by
polskiej dzieweczce nadano imię Charlotte, a zwykła Karolina matki nie
satysfakcjonowała. Ustąpiła w końcu na rzecz Lukrecji. Tej od Borgiów, rzecz jasna. Była
zdania, że ród ten wykazał się wielką pomysłowością, jeśli chodzi o usuwanie z tego
świata swoich wrogów. Poza tym, Lukrecja Borgia była piękna. Jej córka też miała taka
być, by tym łatwiej poniewierać wredną płcią przeciwną. Można powiedzieć, że Luka
zastosowała się do tych życzeń o tyle, że była piękna.
Nie tą cukierkową, lalkowatą urodą Pameli Anderson, ale rzucała się w oczy. Miała bujne,
łagodnie falujące włosy koloru miodu, ogromne, brązowe oczy w ciemnej oprawie,
zgrabne nogi i biust, który - choć nie przypominał modnych obecnie sztucznych buforów -
przyciągał
męskie spojrzenia. Nie kojarzyła się z wiecznie głodującą modelką pożerającą z kwikiem
szczęścia rozmaite roślinki. Przeciwnie. Każdy mężczyzna, który na nią spojrzał, dostawał
jednocześnie komunikat: będziesz się miał do czego przytulić, nie będziesz chodził
głodny, urodzę ci zdrowe dzieci. Działało przesadnie. W liceum matka musiała ją bronić
przed karesami wuefisty, który przez trzy lata trzymał się w ryzach, ale zaraz po maturze
postanowił
zmienić status dawnej uczennicy na etat żony. Luka potraktowała sprawę obojętnie. Matka
wykopała sprawcę zamieszania ze szkoły i z miasta. A kiedy córka dostała się na studia,
zostawiła jej do dyspozycji domek jednorodzinny i wyjechała do Kanady, gdzie pracowała
w prywatnym pensjonacie jako kucharka, dobrze zarabiała i mogła posyłać jedynaczce
dość, by ta nie wiedziała, co to brak pieniędzy. Do kraju nie przyjeżdżała, upewniając się
tylko, że jej jedyne dziecko nie ma zamiaru popełnić największej głupoty w życiu i wyjść
za mąż.
Luka studia skończyła z największym trudem. Nie dlatego, że wykazała się wyjątkową
tępotą, tylko z powodu płci odmiennej. Jeśli chciała uczyć się do egzaminu, uciekała z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin