T. A. Barron - Merlin 02 - Siedem piesni.pdf

(909 KB) Pobierz
MERLIN
KSIĘGA 2
SIEDEM PIEŚNI
The Seven Songs of Merlin
T. A. BARRON
Przełożył
Patryk Gołębiowski
Książkę tę dedykuję
CURRIE
która śpiewa swoje życie,
jakby było wersem z siódmej Pieśni
i dwuletniemu
ROSSOWI
któ r ego wzrokiem jest serce
OD AUTORA
Czasami, tuż przed świtem, nie śpię i nasłuchuję. Szumiących na wietrze gałęzi topoli.
Cichego pohukiwania wielkiego puchacza. I, z rzadka, szepczącego do mnie głosu
Merlina.
Zanim w ogóle udało mi się go dosłyszeć - a co dopiero na tyle wyraźnie, żeby zrozumieć
opowieść o jego nieznanej młodości - musiałem się nieco poduczyć. I wielu rzeczy
oduczyć.
Przede wszystkim musiałem się nauczyć słuchać z uwagą, nie tylko wykorzystując zmysł
słuchu. Czarodziej ten umie bowiem zaskakiwać.
Merlin. Nieznane lata, pierwszy tom cyklu, ujawniał niesamowite wydarzenia, które
wpłynęły na jego życie. Dlaczego o tych latach nie wspomina kanon opowieści o Merlinie
i dlaczego wychodzą one na światło dzienne dopiero teraz, wiele wieków później?
Odpowiedź
może mieć związek z wielkimi zmianami - którym towarzyszył ogromny ból - jakich
doświadczył wówczas Merlin. Jednak lata te okazały się wyjątkowo ważne dla kogoś, kto
pewnego dnia został mentorem króla Artura.
Historia nieznanych lat Merlina zaczyna się, kiedy jako chłopiec trafia on półżywy na
urwiste wybrzeże Walii. Morze zabrało mu wszystko, co miał. Nie mając pojęcia, że
pewnego dnia zostanie najpotężniejszym czarodziejem wszech czasów, leżał dręczony
przez cienie przeszłości, której nie potrafił sobie przypomnieć.
Stracił bowiem pamięć. Dom. I imię.
Aby poczuć koszmar, a zarazem nadzieję, które przyniósł ze sobą tamten dzień,
posłuchajmy, jak ujął to wtedy sam Merlin:
Kiedy zamykam oczy i oddycham w rytm wzburzonego morza, nadal pamiętam ten odległy
dzień. Surowy, zimny i bez życia. Było w nim tak mało nadziei jak powietrza w moich
płucach.
Od tamtego dnia widziałem wiele innych, więcej, niż mam siłę zliczyć. Jednak tamten
dzień lśni tak jaskrawo jak sam Galator, tak jaskrawo jak dzień, w którym odnalazłem
swoje imię, albo dzień, kiedy pierwszy raz kołysałem dziecię o imieniu Artur. Być może
pamiętam ten dzień tak dobrze, gdyż ból, niby blizna na mojej duszy, nie chce zniknąć. A
może dlatego, że wyznaczył on zarówno początek, jak i koniec: początek moich nieznanych
lat.
Teraz czas na dalszy ciąg historii młodego Merlina. Choć zgłębił tajemnicę Tańca
Olbrzymów, czeka go jeszcze mroczna seria zagadek. Nie wiadomo, czy uda mu się
rozwikłać je na czas. Wyzwanie jest wielkie. Choć Merlin odnalazł w sobie ukryte moce,
daleko mu do panowania nad nimi. Choć zapoznał się z mądrością druidów, Greków i
Celtów, dopiero zaczyna ją rozumieć. I choć odkrył swoje imię i zapowiedź swojego
przeznaczenia, nie odgadł wszystkich sekretów swojej osobowości.
Krótko mówiąc, nie rozumie jeszcze, co to znaczy być czarodziejem.
Jeżeli młody Merlin chce odnaleźć w sobie czarodzieja, to, mimo iż stracił już dużo, musi
stracić coś jeszcze. Jednak po drodze być może coś w zamian zyska. Być może w końcu
pozna prawdę o swojej przyjaciółce Rhii. Może uchwyci różnicę między wzrokiem a
wglądem. Być może nawet, ku swojemu rozczarowaniu, dowie się, iż ma zarówno jasną,
jak i mroczną stronę, oraz przekona się, tym razem z radością, że posiada rzekomo
wykluczające się nawzajem cechy: młodość i dojrzałość, męskość i kobiecość,
śmiertelność i wieczność.
Legendarni bohaterowie niekiedy pokonują trzy poziomy: osobowości, świata i Zaświata.
Najpierw muszą odkryć ścieżki swojej duszy. Następnie muszą zatriumfować nad
wrogami istot ziemskich. I na koniec muszą stawić czoło niebezpieczeństwom i
różnorodności świata duchów. W pewnym sensie Merlin narusza ten klasyczny układ,
gdyż usiłuje wybrać się do Zaświata już w tej książce, czyli w zaledwie drugim tomie
cyklu. Ale Merlin, jak widzieliśmy, nie zawsze radzi sobie z przestrzeganiem zasad. Tak
naprawdę w tej książce, podobnie jak w pozostałych, Merlin będzie zgłębiał wszystkie
trzy poziomy naraz.
Jednak to Zaświat, domena duchów, będzie kluczowy dla jego zadania. Tajemnicze
miejsce, gdzie nieczęsto goszczą śmiertelnicy, pełne niebezpieczeństw, choć zarazem
inspirujące. Jeżeli Merlinowi uda się opanować Siedem Pieśni Magii, pokonać te same
siły, które zgubiły jego dziadka, i odkryć tajemnicę Studni do Zaświata, być może dotrze
do krainy duchów. I wtedy będzie go czekało spotkanie z enigmatycznym Dagdą i
zdradzieckim Rhitą Gawrem… jak również tym, w co przemienił się jego wierny
przyjaciel Kłopot.
A w trakcie wyprawy może dowie się czegoś więcej. Jak napisał kiedyś W. B. Yeats,
ludzkość od zawsze szuka wspólnej płaszczyzny z porządkiem kosmosu, by „scalić
postrzeganie ducha, boga i piękna natury”. Dlatego młody Merlin, który pierwszy raz
doświadczył ożywczej mocy na gałęziach miotanego burzą drzewa, będzie poszukiwał
takiego właśnie zjednoczenia na swojej krętej ścieżce ku magii.
Ta część podróży Merlina zaczyna się w miejscu, gdzie poprzednia się skończyła, na
legendarnej wyspie Fincayrze. Celtowie wierzyli, że to podmorska wyspa, przystanek
między światem ludzi a Zaświatem. Grecy nazywali ją omphalós. Ale najlepiej opisała
Fincayrę matka Merlina, która nazwała ją po prostu pograniczem - czymś pomiędzy. Na
podobieństwo mgły, która nie jest ani wodą, ani powietrzem, Fincayry nie da się nazwać
ani krainą śmiertelników, ani istot wiecznych. To coś z pogranicza.
Merlin jest również kimś z pogranicza. Nie jest w pełni człowiekiem, ale nie jest również
bogiem. Nie jest stary, ale nie jest naprawdę młody. Carl Jung uznałby go za intrygującą
postać, gdyż mityczne moce Merlina mają swoje źródło zarówno w warstwie świadomej,
jak i w podświadomości, podobnie jego mądrość wypływa tak z natury, jak i kultury.
To nie przypadek, że większość dawnych opowieści o Merlinie przypisuje mu świętą
matkę i demonicznego ojca, będących metaforami jasnej i mrocznej strony każdego z nas.
A największa mądrość Merlina nie wypływa z faktu eliminacji bądź wyzbycia się ciemnej
strony, lecz jej wchłonięcia, pogodzenia się z jej istnieniem. W ostatecznym rozrachunku
to właśnie świadomość słabości człowieka, jak również jego potencjału czyni z Merlina
mentora godnego króla Artura.
Podtrzymuję wdzięczność wobec osób, które wymieniłem w przedmowie do pierwszego
tomu, zwłaszcza mojej żony i najlepszej przyjaciółki Currie, jak i mojej redaktor o
bezgranicznej mądrości, Patricii Lee Gauch. Ponadto chciałbym podziękować Lloydowi
Alexandrowi, którego dzieła nadal nas inspirują; Susan Cullinan, która rozumie mądrość
humoru; i Sashy, naszemu łagodnemu labradorowi, który często grzeje mi stopy, kiedy
piszę.
Merlin znów szepcze. Wsłuchajmy się z rozwagą. Gdyż czarodziej ten, jak wiadomo, ma
w zanadrzu niejedną niespodziankę.
T. A. B.
Wyrwano mnie z ciała.
Stałem się duchem i poznałem…
tajemnice przyrody,
ptasiego lotu,
gwiezdnych wędrówek
i rybich skoków.
Merlin,
cytowany w XII-wiecznym dziele
Vita Merlini Geoffreya z Monmouth
PROLOG
Jak szybko upłynęły wieki… Dużo szybciej, niż fruwał dzielny sokół, który niósł mnie
kiedyś na swoim grzbiecie. Znacznie szybciej, niż leciała strzała bólu, która utkwiła mi w
sercu w dniu, kiedy straciłem matkę.
Ciągle mam przed oczami Wielką Radę Fincayry zbierającą się w kręgu stojących
kamieni, jedynej pozostałości po zniszczonym przez Taniec Olbrzymów potężnym zamku.
Wielka Rada nie zbierała się tu już od wielu wieków; i wiele wieków minie, zanim zbierze
się ponownie. Delegaci mieli do rozwiązania kilka trudnych kwestii, w tym jak ukarać
obalonego monarchę i czy wybrać jego następcę. Ale najważniejsza kwestia dotyczyła
tego, co zrobić z magicznymi Skarbami Fincayry, zwłaszcza z Harfą Kwitnienia.
Nigdy nie zapomnę, jak rozpoczęło się to spotkanie. Ani też, choćbym bardzo chciał, nigdy
nie zapomnę, jak się skończyło.
Kamienny krąg stał dumnie na szczycie niczym zgromadzenie cieni mroczniejszych od
samej nocy.
Nocnej ciszy nie zakłócał żaden odgłos. Nietoperz poszybował ku ruinom, potem skręcił i
odleciał, jakby się przestraszył, że Spowity Zamek wzniesie się ponownie. Jednak po jego
wieżach i murach został tylko krąg kamieni cichych jak nieodwiedzane groby.
Powoli zaczęło nad nimi migotać dziwne światło. Nie był to blask słońca, któremu do
wzejścia brakowało jeszcze kilku godzin, lecz gwiazd. Stopniowo stawały się one coraz
jaskrawsze. Wydawało się, że się zbliżały, napierały na krąg, przyglądały mu się tysiącami
tysięcy rozpalonych oczu.
Żółta jak masło ćma o szerokich skrzydłach wylądowała na jednym z głazów.
Dołączył do niej bladoniebieski ptak, a potem stary puchacz z brakami w upierzeniu. Para
faunów o nogach i kopytach kozłów i twarzach chłopców wbiegła rozbrykana na polanę
wewnątrz kręgu. Za nimi przybyły chodzące drzewa, jesiony, dęby, głogi i sosny,
zalewając szczyt wzgórza niczym ciemnozielona fala.
Do kręgu wkroczyło siedmioro zdumionych mężczyzn i kobiet z Fincayry w towarzystwie
grupy krasnoludów o rudych brodach, czarnego wierzchowca, kilku kruków, pary nimf
wodnych ochlapujących się hałaśliwie w zbiorniku pod jednym z głazów, cętkowanej
jaszczurki, papug, pawi, jednorożca, którego sierść lśniła tak samo jak jego róg, rodziny
zielonych żuków, która przyniosła ze sobą liść do siedzenia, łani z jelonkiem, wielkiego
ślimaka i feniksa, który przypatrywał się zgromadzeniu bez choćby jednego mrugnięcia.
Kiedy przybywali kolejni delegaci, jeden z Fincayran, kudłaty poeta o wysokim czole i
ciemnych, uważnych oczach, stał i obserwował rozwój sytuacji. W pewnej chwili
podszedł
do przewróconej kolumny i usiadł obok rumianej dziewczynki w ubraniu ze splecionych
pnączy. Po jej drugiej stronie siedział chłopiec z krzywą laską, który wyglądał na więcej
niż swoje trzynaście lat. Jego oczy, czarniejsze niż węgiel, wydawały się dziwnie odległe.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin