Karen Robards - Poscig.pdf

(772 KB) Pobierz
Robards Karen
Pościg
Czy Jessica stała się ofiarą wypadku samochodowego, czy… celem dla płatnych
morderców?
Wypadek samochodowy, w którym ginie Annette Cooper, żona prezydenta USA, a z
którego cało
wychodzi jedynie młoda prawniczka Jessica Ford, staje się początkiem koszmaru.
Szef Jessiki, John Davenport, telefonuje do niej pewnej nocy i prosi o zabranie z
hotelowego baru
Annette Cooper. Kilka dni później Davenport popełnia samobójstwo, a jego wieloletnią
sekretarkę
śmiertelnie potrąca samochód. Do tego zajmujący się sprawą Annette Cooper tajniak,
Mark Ryan, jest
pewien, że Jess nie mówi mu o wszystkim.
Przypadkowo wplątana w życie Pierwszej Damy Jessica wkrótce orientuje się, że
wszystkie osoby
mające związek ze sprawą umierają w niewyjaśnionych okolicznościach. Kobieta jest
pewna, że
wypadek samochodowy, od którego wszystko się zaczęło, nie był przypadkiem. Mark i
Jess muszą
połączyć siły, by wyjaśnić tę sprawę, a to pozwoli im się poznać bliżej…
Rozdział 1
Jessica Ford przechodziła właśnie przez przyćmione, szklane drzwi hotelowego baru, gdy
zadzwonił
telefon.
- Czy prezydentowa tam jest? Widzisz ją? - W miniaturowej słuchawce Jess wyraźnie
słyszała zniecierpliwiony, podniesiony męski głos. Tym razem stary pijak, John
Davenport, był tak zdenerwowany, że nawet udało mu się wyraźnie wymawiać każde
słowo.
- Tak jest - odpowiedziała, poprawiając słuchawkę przy uchu.
Lokal wypełniał rozentuzjazmowany tłum miłośników koszykówki, śledzących mecz na
wielkim ekranie. Przy jednym ze stolików, w nieco spokojniejszym miejscu, siedziała
żona prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kobieta ubrana była w czarny sportowy dres z
białymi lampasami na spodniach i białe trampki. Na oczy nasuniętą miała czapeczkę,
która zasłaniała powszechnie znane, krótko przycięte blond włosy. Gdy Jessica wchodziła
do baru, prezydentowa wprawnym ruchem wychylała akurat kieliszek jakiegoś złotawego
płynu. Jess szybko zdała sobie sprawę z tego, jak niewiele potrzeba, aby wybuchł skandal.
Oto w samym środku sobotniej nocy żona prezydenta popija sobie drinki w podrzędnym
hotelu, położonym zaledwie kilka ulic od oficjalnej rezydencji, i udaje, że ona to nie
ona. Jakby tego było mało, jeszcze ten dres, bejsbolówka i stojący tuż przy jej stoliku
fikus.
- Całe szczęście - odetchnął Davenport. - Powiedz jej, że… - Wybuch radości
zgromadzonych kibiców skutecznie zagłuszył jego słowa. Choć niezadowolona z
nieoczekiwanie przydzielonej jej roli niańki, Jessica twardo szła w kierunku wypatrzonego
stolika. Serce waliło jej jak młotem.
- Powtórz! Nic nie słyszę! - zawołała, gdy tylko tłum nieco przycichł.
- Niech to szlag! - zaklął Jack, mrucząc jeszcze coś pod nosem. - Musisz ją stamtąd
wyprowadzić.
- Rozumiem - odpowiedziała, unikając sformułowania „zrobię, co będę mogła”. Nie
chciała usłyszeć reprymendy szefa, który zwykł w takich chwilach przypominać, że płaci
za działanie, a nie za chęci.
Musiała więc teraz radzić sobie sama.
A swoją drogą, gdzie podziewa się ochrona, zastanawiała się, nie widząc w otoczeniu
nikogo w charakterystycznym czarnym garniturze. Davenport twierdził, że prezydentowa
będzie sama i rzeczywiście, jak zawsze, miał rację.
- Dobry wieczór pani Cooper - szeptem zagaiła Jessica, zwracając uwagę na to, by żaden z
siedzących w pobliżu gości niczego nie usłyszał. Nikt jednak nie zwracał uwagi na
siedzącą z boku samotną kobietę.
W każdej chwili sytuacja mogła się jednak zmienić, dlatego Jessica musiała działać. Jej
słowa pozostały bez echa. Prezydentowa tępym wzrokiem gapiła się w pusty kieliszek. A
może udawała, że nie słyszy powitania.
- Proszę pani, jestem tu z polecenia pana Davenporta.
- Jess spróbowała jeszcze raz.
Siedząca podniosła wzrok.
- Kim pani jest? - spytała zdenerwowana.
- Nazywam się Ford. Przysłał mnie pan Davenport.
- Jess odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
W surowym spojrzeniu podkrążonych dziś i zaczerwienionych niebieskich oczu, które
znała z telewizyjnych wiadomości i kolorowych czasopism, dostrzegła wyraz ostrożności.
Prezydentowa była nieumalowana, miała opuchniętą i bladą twarz. Bez wątpienia
niedawno płakała. Jessica wiedziała, że pani Cooper bardzo często kłóci się z mężem,
Davidem. Pamiętała też, co mówił Davenport - w takich chwilach po prostu należy wziąć
prezydentową za rękę, przytakiwać wszystkiemu, co mówi, i cierpliwie czekać, aż się
uspokoi.
Teraz za wszelką cenę musi ją jakoś do siebie przekonać. Cóż za niecodzienna sytuacja!
Nie wiadomo dlaczego prezydentowa znajduje się w środku nocy w przepełnionym
kibicami hotelowym barze.
Choć na razie nikt jej nie rozpoznał, Jessica bez trudu mogła sobie wyobrazić, co by się
stało, gdyby wpadli tu żądni sensacji dziennikarze. Nagłówki jutrzejszych gazet z
pewnością ogłaszałyby wielkimi literami: PREZYDENTOWA POTAJEMNIE
ZNIKNĘŁA Z BIAŁEGO DOMU.
Jessica wiedziała, że musi się jej udać. Inaczej mogłaby stracić pracę, a jej przełożony z
pewnością dostałby szału. A cóż dopiero działoby się na świecie! We wszystkich
programach informacyjnych i gazetach pokazywano by fotografię ubranej w dres i
zapłakanej prezydentowej. Trudno przewidzieć polityczne i personalne konsekwencje
takich publikacji, ale głowa Jess z pewnością spadłaby jako pierwsza.
Poczucie ogromnej odpowiedzialności i zdenerwowanie spowodowały, że dłonie Jess
dosłownie lepiły się od potu. Na wszelki wypadek splotła je razem i powtarzała w duchu:
Nie załamuj się, dodając sobie odwagi.
- Nie znam pani. Niech przyjdzie tu John - powiedziała wreszcie prezydentowa, co
oznaczało, że Jessica nie wzbudziła w niej zaufania.
Annette Cooper wyraźnie była zdenerwowana, bo bezwiednie bębniła paznokciami w blat
stołu.
Wreszcie sięgnęła po leżący obok pustego kieliszka telefon.
Z Johnem przyjaźniła się od dawna, poza tym był jej prawnikiem, reprezentował jej
interesy. Jessica także skończyła prawo i od roku pracowała w nieprzyzwoicie bogatej i
najbardziej wpływowej kancelarii Davenport, Kelly i Bascomb, obsługującej
kongresmenów. I choć była jednym z pracowników tej znakomitej firmy, miała nieodparte
wrażenie, że jej podstawowym obowiązkiem było wyłącznie wykonywanie poleceń szefa
typu: „Skacz!”. I liczyło się tylko to, jak wysoko zdoła skoczyć. Kiedy była na drugim
roku w George Mason School of Law, Davenport zatrudnił ją na pół
etatu. O czymś takim marzą wszyscy studiujący wieczorowo i pragnący po ukończeniu
szkoły zmienić zawód oraz ciężko harujący studenci bez grosza przy duszy, obciążeni
spłatą kredytów zaciągniętych na edukację. Więc i ona takiej okazji nie mogła
zaprzepaścić. Dobrze rozwijająca się kariera to szansa dla całej jej rodziny. Gotowa była
tyrać po sto godzin tygodniowo, pracować nawet z palantami z najlepszych uczelni w
kraju,’ a jeśli będzie trzeba, wytężyć wszystkie siły, dokształcić się i przyłożyć do pracy
najlepiej, jak zdoła. Dotychczas wszystko się dobrze układało. Po studiach przeszła na
cały etat i przygotowała już kilka ważnych spraw dla Davenporta. Na razie w pocie czoła
zdobywała doświadczenie, lecz bardzo chciała to zmienić.
Poznała też osobiście Annette Cooper, która parę razy zjawiła się w ich kancelarii.
Podczas tych wizyt Jessica przynosiła potrzebne dokumenty. Teraz jednak prezydentowa
jej nie poznała. Dzwoniła, obrzucając Jessicę podejrzliwym wzrokiem.
Jessica także na nią patrzyła, poruszona zmianami, jakie zaszły w wyglądzie kobiety. I
wtedy nagle jakby
spojrzała na siebie jej oczami: dwudziestoośmiolatka, wyglądająca jednak na
zdecydowanie młodszą, około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu, szczupła figura,
mały biust, kruczoczarne włosy przycięte na wysokości podbródka i byle jak zaczesane za
uszy, wyraźnie zarysowana dolna szczęka, łagodne rysy, twarz w kolorze kości słoniowej,
pospiesznie nałożony makijaż, który nie zdołał ukryć nielicznych piegów, piwne oczy,
szkła kontaktowe… Ubrana w ulubiony czarny kostium i bawełnianą bluzkę tego samego
koloru, sfatygowane czarne trampki zamiast butów na wysokim obcasie; jej siostra Grace,
z którą mieszkała, bez pytania wzięła czarne szpilki, a pozostałe buty rozrzuciła bez ładu
po wspólnej garderobie.
- Czy to prawda, że wysłałeś po mnie to coś? - ostro rzuciła prezydentowa. Davenport
musiał coś odpowiedzieć, bo po chwili pani Cooper ponownie obrzuciła Jessicę
nieprzyjaznym spojrzeniem. -
Jesteś tego pewien? Przecież to nieszczęście ma ledwie piętnaście lat.
Jessica musiała zignorować wszystko, co usłyszała, i udawać, że nic się nie stało.
Przesunęła się jedynie tak, aby stanąć pomiędzy panią Cooper a parą siedzącą przy
najbliższym stoliku. Na szczęście było tak głośno, że goście hotelowego baru nie mogli
słyszeć treści rozmowy.
To jasne, że nie spodobała się prezydentowej.
- Na pewno nie z tym dzieckiem, które stoi obok mnie. Czy jasno się wyraziłam? Masz
przyjechać tu osobiście.
Bez względu na to, czy plotki o małżeńskich kłótniach państwa Cooper były prawdziwe,
czy nie, siedząca przy stoliku kobieta wyraźnie znajdowała się na skraju załamania
nerwowego. Zdradzał to zarówno podniesiony ton głosu, jak i nerwowe trzepotanie
powiekami, a także wielki rumieniec na twarzy.
Jess rozejrzała się dookoła.
Davenport bardzo na mnie liczy, mówiła do siebie. Tak przynajmniej zapewniał podczas
rozmowy telefonicznej; zadzwonił, przerywając jej oglądanie babskiego filmu na kanale
Lifetime i zmuszając do wstania z łóżka. Nie miała wyjścia, bo powiedział, że już wysłał
po nią samochód. I to, że bełkotał, wyraźnie wstawiony, nie miało żadnego znaczenia.
Davenport usprawiedliwiał się, że nie może sam zająć się panią Cooper, bo jest w odległej
części miasta i nie dotarłby wcześniej niż za godzinę.
„Musisz więc poradzić sobie sama”, przekonywał.
Za to Jessica znajdowała się mniej więcej dziesięć minut drogi od baru, w którym
wylądowała pani Cooper.
Pospiesznie się ubierając, tłumaczyła sobie, że nie ma tego złego… Przynajmniej pozna
bliżej prezydentową. Nadarzała się też okazja wejść w krąg jej najbliższego otoczenia.
Nikt z nowych pracowników kancelarii z pewnością nie przepuściłby takiej szansy. To
mogło oznaczać szybki awans i wiele innych miłych niespodzianek: coraz bardziej
odpowiedzialne zadania, prestiż i naturalnie większe pieniądze. No tak, właściwie to
wszystko wiązało się z pieniędzmi. Typowe.
Podczas tamtej rozmowy telefonicznej Davenport nalegał, aby Jessica pojechała po panią
Cooper, podkreślał, że to sytuacja awaryjna i wciąż przypominał, że chodzi przecież o
żonę prezydenta.
Widok zapłakanej twarzy pani Cooper przerwał te wspomnienia. Po policzkach kobiety
Zgłoś jeśli naruszono regulamin