Arto Paasilinno - Wyjacy Mlynarz.pdf

(744 KB) Pobierz
ARTO PAASILINNA
Wyjący młynarz
Z języka fińskiego przełożyła Bożena Kojro
The original title „Ulvova Myllari”
CZĘŚĆ PIERWSZA
Wariat i jego młyn
I
Zaraz po wojnie zjawił się we wsi wysoki człowiek. Powiedział, że przybywa z Południa i
nazywa się Gunnar Huttunen. Nie rozpytywał w Urzędzie Kanalizacji o prace przy
kopaniu rowów, jak robili to zazwyczaj przybysze z południowych stron, tylko kupił stary
młyn w Suuskoski nad brzegiem Kemijoki. Ludzie uważali, że to żaden interes, bo młyn
nie był
używany od lat trzydziestych i bardzo podupadł.
Huttunen zapłacił i zamieszkał w młyńskiej izbie. Gospodarze ze wsi, a zwłaszcza
członkowie Spółdzielni Młynarskiej w Suuskoski śmiali się do rozpuku z tej transakcji.
Mówili, że - jak widać - wariaci nadal chodzą po tym świecie, chociaż sporo ich zginęło
na wojnie.
Pierwszego lata Huttunen wyremontował hebel, znajdujący się w młynie. Zamieścił
ogłoszenie w gazecie Pohjolan Sanomat, że przyjmuje drewno do produkcji gontów. I od
tej pory dachy stodół we wsi pokrywano gontami zrobionymi właśnie w Suuskoski. Były
siedem razy tańsze niż fabryczna papa. Zresztą tę nie zawsze można było dostać, bo
Niemcy spalili całą Laponię i odtąd brakowało materiałów budowlanych. Zanim jakiś
gospodarz wziął sobie jedyną pozostałą rolkę papy na wóz, musiał czasem dać w sklepie
wiejskim aż sześć kilo masła.
Trzeba przyznać, że właściciel sklepu Tervola znał się świetnie na wartości towarów.
Gunnar Huttunen miał około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, ciemne, sztywne
włosy i kanciastą głowę, pociągłą twarz o wystających kościach policzkowych, dużą
brodę, długi nos i oczy głęboko osadzone pod wysokim czołem. Chociaż uszy miał duże,
to jednak nie odstawały od czaszki, tylko przylegały do niej ściśle. Widocznie w
niemowlęctwie Gunnar był dobrze pilnowany podczas snu. Dziecko bowiem nie powinno
się samo przewracać w kołysce z boku na bok, jeśli ma choć trochę za duże uszy. Matka
musi kilka razy sama odwrócić śpiące niemowlę, bo jeśli tego nie zrobi, to jego uszy będą
z całą pewnością odstające.
Gunnar Huttunen był szczupłym i zgrabnym mężczyzną. Idąc, stawiał kroki znacznie
większe niż inni. Jego ślady na pokrytej śniegiem ziemi wyglądały jak pozostawione przez
biegnącego człowieka o przeciętnym wzroście. Zaraz z początkiem zimy wystrugał sobie
narty tak długie, że sięgały strzechy domu normalnej wysokości. Jadąc na nich, zostawiał
w zaspach ścieżkę, która zwykle była szeroka i prosta. Ślady kijka od nart wskazywały od
razu, że przejeżdżał tędy Huttunen.
Ludzie nie bardzo mogli się rozeznać, skąd Gunnar pochodzi. Niektórzy twierdzili, że
mieszkał w Ilmajoki, inni - że przybył na daleką Północ do Perapohja z okręgu Satakunta,
albo z Laitili lub Kiikoinen. Raz ktoś zapytał młynarza, czemu przeprowadził się właśnie
na Północ, a ten odparł, że na Południu spalił mu się młyn, w którym była żona.
Ubezpieczalnia nie wypłaciła mu odszkodowania za żadną ze strat.
- Młyn i żona spalili się jednocześnie - wyjaśnił Gunnar i spojrzał na pytającego dziwnie
lodowatym wzrokiem.
Podobno wyciągnął kości żony z osmolonych ruin młyna, przeniósł je na poświęconą
ziemię, a potem sprzedał działkę z budzącymi grozę szczątkami budynku, a także prawo
własności do części potoku, i wyniósł się z okolicy. Na szczęście tu, na północnych
terenach kraju, znalazł się porządny młyn i chociaż nie był jeszcze sprawny, to samo
przycinanie i heblowanie gontów wystarczyło na utrzymanie samotnego mężczyzny.
Pracownik kancelarii parafialnej ujawnił jednak fakt, że zgodnie z zapisami w księgach
kościelnych Gunnar Huttunen jest kawalerem. Jak więc mogła mu się spalić żona? Ludzie
zastanawiali się nad tym długo. Nie udało im się jednak dowiedzieć niczego na temat
przeszłości młynarza i w końcu zapomnieli o całej sprawie. Doszli do wniosku, że dawniej
na Południu baby nieraz ginęły w pożarach, czasem nawet je podpalano, a mimo to nigdy
ich nie brakowało.
W życiu Gunnara Huttunena zdarzały się od czasu do czasu dłuższe okresy przygnębienia.
Miał zwyczaj przerywać wtedy pracę i wpatrywać się daleko przed siebie w roztargnieniu.
Jego ciemne oczy pod wystającym czołem błyszczały w takich chwilach boleśnie.
Spojrzenie miał ostre i surowe, a zarazem pełne smutku. Kiedy patrzył na rozmówcę,
przenikał go wzrokiem i budził w nim niepokój. Pogawędka z przygnębionym
Huttunenem powodowała, że człowiek zaraz tracił humor i stawał się jakiś nieswój.
Na szczęście młynarz nie zawsze był ponury. Często ogarniała go wielka wesołość, tak
zupełnie bez powodu. Żartował wtedy, śmiał się i cieszył. Zdarzało się, że szalał i
podskakiwał
na długich nogach bez opamiętania, strzelał z palców, wymachiwał rękami, wyginał szyję,
gadał i kręcił się niecierpliwie. Opowiadał świetne, ale bezsensowne historie. Żartował
sobie śmiało z ludzi albo poklepywał gospodarzy po plecach i wychwalał ich bez powodu.
Niekiedy śmiał się im prosto w twarz, puszczał do nich oko i klaskał w dłonie.
W takich dobrych dla Huttunena dniach okoliczna młodzież zbierała się zazwyczaj wokół
młyna w Suuskoski, by podziwiać popisy szalejącego młynarza. Jak za dawnych czasów,
wszyscy zasiadali w izbie, prześcigali się w dowcipach i zaśmiewali się. Czuli się wręcz
szczęśliwi, siedząc tak w miłym i przyjemnym półmroku i wdychając intensywne zapachy
starego młyna. Czasami Gunnar - zwano go też Kunnarim - rozpalał na podwórku
porządne ognisko. Wrzucano tam suche gonty i pieczono w płomieniach sieje złowione w
Kemijoki.
Młynarz miał niezwykłe zdolności do naśladowania różnych zwierząt żyjących w lesie i
wymyślania zagadek. Wprawiał wtedy w ruch całe ciało, a młodzież z sąsiedztwa
rywalizowała ze sobą o to, kto pierwszy odgadnie, jakie stworzenie udaje właśnie Gunnar.
Czasami zmieniał
się w zająca, czasami w leminga lub niedźwiedzia. Niekiedy unosił długie ramiona
zupełnie jak sowa w nocy, innym razem wył jak wilk, wznoszący pysk do nieba i skarżący
się tak przejmująco, że młodzi tulili się do siebie w przestrachu.
Często Huttunen przedrzeźniał mieszkańców wsi, a widzowie natychmiast odgadywali, o
kogo chodzi. Kiedy młynarz udawał niską i okrągłą postać, co wymagało od niego dużego
wysiłku, od razu wiadomo było, że chodzi o jego sąsiada, grubego Vittavaarę.
Te letnie wieczory i noce były czymś szczególnym. Ludzie czekali na nie często
tygodniami, bo Huttunen od czasu do czasu pogrążał się w cichym przygnębieniu. W
takich chwilach żaden mieszkaniec wsi nie miał odwagi pojawić się w młynie bez
konkretnego powodu. Sprawy załatwiano szybko, nie mówiąc za wiele, ponieważ
samopoczucie młynarza odstraszało gości.
Z czasem okresy przygnębienia Gunnara zaczęły się przedłużać. Zachowywał się wtedy
opryskliwie. Zdarzało się, że krzyczał na innych, bo nerwy miał napięte jak postronki.
Niekiedy był tak posępny i zły, że nie chciał oddawać gospodarzom zamówionych przez
nich gontów i burczał gniewnie:
- Nie dam. Nie są jeszcze gotowe.
Ludzie przychodzący do młyna musieli odchodzić z pustymi rękami, chociaż przy moście
znajdował się stos porządnie ułożonych, dopiero co oheblowanych gontów.
Kiedy natomiast następował okres radości, Huttunen stawał się bardziej wesoły, niż bywał
przedtem. Robił przedstawienia, niczym utalentowany cyrkowiec. Język miał cięty jak
lśniące ostrze hebla, gestykulował płynnie i zręcznie, jego ruchy były zaskakujące i pełne
fantazji. Wtedy ludzie wpatrywali się w niego oczarowani. Jednak nawet podczas
największego uniesienia zdarzało się młynarzowi zastygnąć nagle w miejscu i wydać
przejmujący krzyk, a potem popędzić wzdłuż spróchniałej rynny wodnej za młyn, najdalej
od oczu ludzkich, za rzekę do lasu. Torował sobie wówczas drogę na oślep, a tratowana
trzcina chrzęściła i szumiała. Gdy zmęczony i zadyszany powracał po godzinie lub
półtorej do młyna, młodzi wymykali się do domu, mówiąc z lękiem, że na młynarza
znowu przyszedł zły czas.
W końcu Huttunena zaczęto uważać za wariata.
Sąsiedzi opowiadali we wsi, że niekiedy wył nocami, jakby był jakimś leśnym
drapieżnikiem. Słyszeli to zwłaszcza zimą, w bezchmurne i bardzo mroźne noce. Kunnari
wył
wtedy od wieczora aż do północy. Wiatr niósł jego pełne bólu jęki daleko do wsi, a wtedy
psy odpowiadały mu ujadaniem. Podczas takich nocy mieszkańcy wiosek położonych na
brzegu rzeki nie spali.
- Szaleniec z tego biedaka Kunnariego - twierdzili. - Nawet psiska doprowadza do szału
swoim nocnym skowytem.
- Ktoś powinien pójść i powiedzieć mu, żeby nie wył, przecież to dorosły człowiek. Nie
wypada, żeby wył jak jakiś wilk.
Nikt jednak nie odważył się rozmówić z Huttunenem. Sąsiedzi mieli nadzieję, że może
zmądrzeje i sam przestanie.
- No, z czasem można się właściwie przyzwyczaić do jego skowytu - mówili ci, którym
brakowało gontów. - To wariat, ale robi dobre gonty, no i nie jest drogi.
- Obiecał, że wyszykuje młyn. Lepiej go nie denerwować, bo się jeszcze wyprowadzi na
Południe - powiadali ci, którzy planowali siać zboże na urwisku przy brzegu Kemijoki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin