Imperium wilków - Grange Jean-Christophe.rtf

(2197 KB) Pobierz
04_Imperium wilk?w

               

 



              Jean-Christophe Grangé

 


               

 

               

 

              IMPERIUM WILKÓW

 


               

 

               

 

              Tytuł oryginalny: L’empire des loups

 

               

 

              Tłumacz: Sławomir Kowalski

 

               

 

              [Wydawnictwo Albatros, 2005]

 



              Część 1

 

               

              1.

 

              - Czerwony.

              Anna Heymes czuła się coraz bardziej nieswojo. Badania nie wiązały się podobno z żadnym niebezpieczeństwem, ale myśl o tym, że w tej właśnie chwili ktoś czyta w jej umyśle, napawała ją głębokim niepokojem.

              - Niebieski.

              Leżała na metalowym stole, pośrodku sali pogrążonej w półmroku, z głową wsuniętą do centralnego otworu okrągłej, białej maszyny. Tuż nad jej twarzą umocowano ukośnie lusterko, na którym wyświetlały się kolorowe kwadraty. Miała po prostu głośno mówić, jakie kolory widzi.

              - Żółty.

              Przez igłę kroplówki sączył się powoli do jej ramienia jakiś płyn. Doktor Eric Ackermann wyjaśnił jej pokrótce, że jest to rozcieńczony kontrast, pozwalający lokalizować przepływy krwi w jej mózgu.

              Pojawiły się kolejne kolory. Zielony. Pomarańczowy. Różowy… Potem lustro zgasło.

              Anna leżała bez ruchu, z ramionami ułożonymi wzdłuż tułowia jak w sarkofagu. Z lewej strony widziała wodnistą poświatę blasku, docierającego ze szklanej kabiny, w której znajdowali się Eric Ackermann i Laurent, jej mąż. Wyobrażała sobie, jak obaj siedzą przed ekranami kontrolnymi i przyglądają się działaniu jej neuronów. Czuła się śledzona, obrabowana, niemal zgwałcona w najintymniejszej sferze osobowości.

              W słuchawce rozległ się głos Ackermanna:

              - Bardzo dobrze, Anno. Teraz kwadraty będą się poruszać. Twoim zadaniem jest po prostu określić kierunek ich ruchu; za każdym razem możesz użyć jednego tylko słowa: prawo, lewo, góra, dół.

              Figury geometryczne zaczęły się przesuwać, tworząc pstrą i płynną mozaikę, przywodzącą na myśl ławice maleńkich rybek. Powiedziała do mikrofonu:

              - Prawo.

              Kwadraciki skierowały się ku górnej krawędzi lustra.

              - Góra.

              Test trwał kilka minut. Mówiła powolnym, monotonnym głosem, popadała w stan otępienia. Odczucie ciepła potęgowało odrętwienie, zaczęła ogarniać ją senność.

              - Doskonale - powiedział Ackermann. - Teraz usłyszysz tę samą historię, opowiedzianą na kilka różnych sposobów. Słuchaj każdej wersji bardzo uważnie.

              - Co mam mówić?

              - Ani słowa. Po prostu słuchaj.

              Po kilku sekundach w słuchawkach rozległ się kobiecy głos. Przemawiał w jakimś obcym języku, może bliskowschodnim lub azjatyckim.

              Chwila ciszy. Teraz po francusku, ale bez zachowania składni, czasowniki w bezokoliczniku, nieodpowiednie rodzajniki, brak łączeń międzywyrazowych…

              Anna próbowała zrozumieć coś z tego bełkotu, ale oto rozpoczynała się kolejna wersja. Pośrodku zdań pojawiały się słowa nie mające ze sobą żadnego związku. Co to wszystko miało znaczyć? Nagle przestrzeń pomiędzy jej skroniami wypełniła się ciszą, pogrążając ją tym głębiej w ciemnościach panujących wewnątrz urządzenia.

              Po chwili znów rozległ się głos lekarza:

              - Kolejny test. Usłyszysz nazwy krajów, podawaj nazwy stolic każdego z nich.

              Zanim Anna zdążyła przytaknąć, w słuchawkach rozległ się głos:

              - Szwecja. Odpowiedziała bez namysłu:

              - Sztokholm.

              - Wenezuela.

              - Caracas.

              - Nowa Zelandia.

              - Auckland. Nie: Wellington.

              - Senegal.

              - Dakar.

              Nazwy stolic przychodziły naturalnie, bez wysiłku. Odpowiadała odruchowo, ale zarazem cieszyła się, że idzie jej to tak łatwo; jej pamięć mimo wszystko działała całkiem sprawnie. Ciekawe, co Ackermann i Laurent widzieli na ekranach? Jakie obszary mózgu aktywowały się podczas tego badania?

              - Ostatni test - oznajmił neurolog. - Zobaczysz twarze, masz powiedzieć, do kogo należą, jak najszybciej.

              Kiedyś przeczytała w jakiejś książce, że prosty znak - słowo, gest, przedmiot - może uruchomić mechanizm fobii; psychiatrzy nazywają to bodźcem lękowym. W jej przypadku samo słowo „twarz” było takim sygnałem i wystarczało, by poczuła się nieswojo. Zaczęło jej być duszno, rozbolał ją brzuch, zesztywniała i poczuła palące dławienie w gardle…

              Na zwierciadle pojawił się czarno-biały portret kobiety. Jasne loki, kapryśnie wydęte wargi, pieprzyk nad ustami. Łatwe:

              - Marilyn Monroe.

              Fotografia ustąpiła miejsca rycinie. Mroczne spojrzenie, kwadratowa szczęka, trefione włosy.

              - Beethoven.

              Twarz okrągła i gładka jak cukierek, nacięcia dwojga skośnych oczu.

              - Mao Tse-Tung.

              Zdumiewało ją, że rozpoznaje twarze z taką łatwością. Michael Jackson, Gioconda, Albert Einstein… Pojawiali się jak lśniące obrazy magicznej latarni. Odpowiadała bez wahania, lęk zaczął ustępować.

              Nagle jednak pojawił się portret, wobec którego była bezradna; mężczyzna około czterdziestu lat, o dość młodym jeszcze wyglądzie i nieco wyłupiastych oczach. Jasne włosy i brwi dodatkowo wzmagały wrażenie młodzieńczej nieporadności.

              Przenikliwy strach przeszył ją jak elektryczny wstrząs, niemal fizyczny ból. Te rysy budziły jakieś skojarzenia, lecz nie wiązało się z nimi żadne nazwisko ani konkretne wspomnienie. Czarna dziura w pamięci. Gdzie mogła widzieć tę twarz? Jakiś aktor? Piosenkarz? Przygodny znajomy? Portret znikł i pojawiła się podłużna twarz mężczyzny w okrągłych okularach. Z trudem wykrztusiła:

              - John Lennon.

              Teraz pojawił się Che Guevara, ale Anna krzyknęła:

              - Eric, zaczekaj.

              Kolejna twarz, autoportret van Gogha, lśniący od barw. Anna pochwyciła dłonią mikrofon:

              - Eric, proszę!

              Obraz nie znikł tak prędko jak poprzednie. Anna czuła ciepły odblask kolorów na skórze.

              - O co chodzi? - spytał Ackermann po chwili milczenia.

              - Kim był ten człowiek, którego nie rozpoznałam?

              Nie odpowiedział. Na lusterku pojawiły się oczy Davida Bowie. Uniosła głowę i spytała głośniej:

              - Eric, zadałam ci pytanie. Kto to był?

              Obraz zgasł. Przez sekundę jej oczy przyzwyczajały się do ciemności, a potem zobaczyła w pochylonym prostokącie swe odbicie: bladą i kościstą twarz martwej kobiety.

              - To był Laurent, Anno. Laurent Heymes, twój mąż.

              2.

 

              - Od jak dawna zdarzają, ci się te zaniki pamięci?

              Anna nie odpowiedziała. Dochodziła dwunasta, badania trwały całe przedpołudnie. Prześwietlenia, skanery, rezonans magnetyczny, w końcu badania w tym cylindrycznym urządzeniu. Czuła się pusta, wyczerpana, zagubiona. Wystrój gabinetu nie poprawiał jej samopoczucia: podłużny pokój bez okna, zbyt jasno oświetlony, zarzucony segregatorami, leżącymi na metalowych półkach i na podłodze. Obrazki wiszące na ścianach przedstawiały odsłonięte mózgi, ogolone głowy pokryte wypunktowanymi liniami, jakby przygotowane do rozcięcia. Tylko tego brakowało…

              - Od jak dawna, Anno? - powtórzył Eric Ackermann.

              - Od ponad miesiąca.

              - Dokładniej. Pamiętasz, kiedy to się zdarzyło po raz pierwszy?

              Jasne, że pamiętała. Jak mogłaby o tym zapomnieć?

              - Czwartego lutego. Rano. Wychodziłam z łazienki i w korytarzu spotkałam Laurenta. Szedł właśnie do pracy. Uśmiechnął się do mnie. To był wstrząs, nie wiedziałam, z kim mam do czynienia.

              - W ogóle?

              - Przez moment. Potem wszystko mi się w głowie ułożyło.

              - Opisz dokładnie, co czułaś w tamtej chwili.

              Wzruszyła ramionami, okrytymi czarnym szalem o złotawym połysku.

              - To takie dziwne, ulotne odczucie. Takie, jakby to zdarzyło się już kiedyś wcześniej. Niepokój trwał przez mgnienie oka (strzeliła palcami), potem wszystko wróciło do normy.

              - Co wtedy pomyślałaś?

              - Że jestem przemęczona.

              Ackermann zapisał coś w notesie, leżącym na stole.

              - Opowiedziałaś o tym Laurentowi?

              - Nie. Wydawało mi się, że to nic poważnego.

              - A drugi raz?

              - Po tygodniu. Kilkakrotnie.

              - Za każdym razem chodziło o Laurenta?

              - Tak, zawsze.

              - Ale w końcu go rozpoznawałaś?

              - Tak. Tylko że w miarę upływu czasu zdawało mi się… nie wiem, trwało to jakby coraz dłużej.

              - Wtedy mu opowiedziałaś?

              - Nie.

              - Dlaczego?

              Skrzyżowała nogi i ułożyła szczupłe dłonie na spódnicy z ciemnego jedwabiu niby dwa ptaki o bladych piórach.

              - Pomyślałam, że to tylko pogorszy sprawę. A poza tym…

              Neurolog popatrzył na nią, jego rude włosy odbijały się w lśniącej oprawce okularów.

              - A poza tym?

              - Niełatwo opowiedzieć coś podobnego swojemu mężowi. Czuła obecność Laurenta, stał za nią oparty o żelazną szafkę.

              - Laurent zaczął być dla mnie kimś obcym.

              Lekarz chyba zrozumiał jej zakłopotanie, bo zmienił temat.

              - Czy masz kłopoty z rozpoznawaniem innych twarzy?

              - Czasami - powiedziała z wahaniem w głosie. - Ale bardzo rzadko.

              - Na przykład kogo?

              - Okolicznych sklepikarzy. Także w pracy. Nie rozpoznaję niektórych stałych klientów.

              - A przyjaciele?

              Wzruszyła ramionami.

              - Nie mam przyjaciół.

              - Rodzina?

              - Moi rodzice nie żyją. Mam tylko kilku wujów i kuzynów, nie mieszkają w Paryżu. Nigdy ich nie odwiedzam.

              Ackermann znów coś zapisał, rysy jego twarzy nie wyrażały żadnych emocji, jakby były zatopione w pleksiglasie.

              Anna nie znosiła tego człowieka. Był przyjacielem rodziny Laurenta i odwiedzał ich czasem, ale zawsze pozostawał zimny jak lód. Ożywiał się tylko wtedy, gdy ktoś poruszał temat dotyczący jego badań - mózgu, mapy mózgu, ludzkiego systemu poznawczego. Wtedy zmieniał się nie do poznania, stawał się podniecony, rozentuzjazmowany, gestykulował długimi rękami porośniętymi rudym włosem.

              - Tak więc najczęściej masz trudności z rozpoznawaniem twarzy Laurenta? - podjął.

              - Tak. Najbliższej mi osoby. Twarzy, którą widuję najczęściej.

              - Czy miewasz innego rodzaju zaburzenia pamięci?

              Anna przygryzła dolną wargę. Zawahała się przez chwilę i odpowiedziała:

              - Nie.

              - Zaburzenia w orientacji przestrzennej?

              - Nie.

              - Zaburzenia mowy?

              - Nie.

              - Czy sprawia ci trudność wykonywanie niektórych ruchów?

              Nie odpowiedziała, uśmiechnęła się z przymusem.

              - Myślisz o Alzheimerze, prawda?

              - Tylko sprawdzam.

              To była pierwsza rzecz, o której Anna pomyślała. Zaczęła więc wertować książki medyczne i dowiedziała się, że zaburzenia w rozpoznawaniu twarzy są jednym z objawów choroby Alzheimera.

              Tonem, jakiego używa się, przemawiając do dziecka, Ackermann dodał:

              - To prawie niespotykane w twoim wieku. Poza tym, rozpoznałbym tę chorobę już po pierwszych badaniach. Choroby neurodegeneracyjne powodują charakterystyczne zmiany w budowie mózgu. Tym niemniej muszę ci zadawać te wszystkie pytania w celu ustalenia diagnozy, rozumiesz?

              Nie czekając na odpowiedź, powtórzył:

              - A więc masz trudności z wykonywaniem niektórych ruchów czy nie?

              - Nie.

              - Zaburzenia snu?

              - Nie.

              - Odrętwienia bez wyraźnej przyczyny?

              - Nie.

              - Migreny?

              - Zupełnie nie.

              Lekarz zamknął notes i wstał. Jakoś nie mogła się przyzwyczaić do tego, że przy wadze około sześćdziesięciu kilogramów miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Lekarski fartuch wisiał na nim jak na wieszaku.

              Był rudzielcem absolutnym i płomiennym. Skórę pokrywały jasnobrązowe plamy, widoczne nawet na powiekach. Wąskie szkła okularów w metalowej oprawce podkreślały jego ostre rysy.

              Na jego ascetycznej twarzy czas jakby się zatrzymał. Był starszy od Laurenta, miał już koło pięćdziesiątki, ale dalej wyglądał młodo. Pojawiające się zmarszczki nie zdołały zmienić jego wyglądu. Tylko ślady po ospie na policzkach dowodziły, że miał za sobą jakąś przeszłość.

              Mijały sekundy, lekarz w milczeniu przechadzał się po gabinecie. Nie wytrzymała:

              - Na miłość boską, co mi jest?

              Neurolog poruszył dłonią w kieszeni fartucha, coś zabrzęczało metalicznie. Pewnie klucze, ale brzmiało to jak dzwonek oznajmiający początek wykładu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin