Joel F. Harrington - Opowieść kata. Z pamiętnika mistrza Frantza Schmidta z Norymbergi.pdf

(6932 KB) Pobierz
Joel F. Harrington
Opowieść kata
Z pamiętnika mistrza
Frantza Schmidta z Norymbergi
Przełożył
Marian Leon Kalinowski
Spis treści
Słowo wstępne
Uwagi praktyczne
1. Uczeń
Niebezpieczny świat
Ojcowski wstyd
Szansa syna
Katowski kunszt
2. Najemnik
W drodze
Przemoc dla wykrycia prawdy
Przemoc gwoli sprawiedliwości
Wytwarzanie dobrej śmierci
Życiowa szansa
3. Mistrz
Człowiek obarczony obowiązkami
Dobre imię
Mściciel ofiar
Przemiana w norymberczyka
4. Mędrzec
Premedytacja
Afekt
Przyzwyczajenie
Miłosierdzie a odkupienie grzechów
5. Uzdrowiciel
Ciała żywe
Ciała martwe
Czarna magia
Katowskie dziedzictwo
Scheda ojcowska
Epilog
Przypisy
Podziękowania
Źródła zamieszczonych ilustracji
Polecamy również
Słowo wstępne
Każdy, kto jest użyteczny, zasługuje na szacunek.
Julius Krautz, berliński kat (1889)[1]
W
TEN CHŁODNY CZWARTKOWY PORANEK 13 LISTOPADA
1617 r. tłum zaczął się
gromadzić bardzo wcześnie, gdy tylko przejaśniło się na horyzoncie.
Norymbergę — to wolne miasto, znane w całej Europie jako bastion
ładu społecznego — czekała jeszcze jedna publiczna egzekucja. Jej mieszkańcy,
o różnorakiej przynależności stanowej, spieszyli więc zapewnić sobie dobre
miejsce do obejrzenia spektaklu, zanim na dobre się rozpocznie to wielkie
wydarzenie. Sprzedawcy zdążyli już rozstawić przenośne stoiska
z norymberskimi kiełbaskami, kiszoną kapustą i obfitością słonych śledzi wzdłuż
trasy przejazdu skazańca, czyli między ratuszem a szafotem, który znajduje się za
miastem, ale nieopodal jego murów. W tłumie widać było także osoby dorosłe
i dzieci sprzedające butelkowane piwo i wino. W porze przedpołudniowej
zebrało się już parę tysięcy widzów i kilkunastu strażników miejskich, których
nazywano łucznikami, bynajmniej nieucieszonych koniecznością utrzymania
porządku. Podpici młodzi mężczyźni częstowali się nawzajem szturchańcami
i byli coraz bardziej natarczywi, a do tego przejawiali nadmierny zapał do
sprośnych przyśpiewek. Woń rzygowin i moczu mieszała się z przyjemnym
zapachem dymu znad rusztów do przypiekania kiełbasek i kasztanów.
Niebawem okazało się, kim jest skazaniec, którego tradycja każe nazywać
„nieszczęsnym grzesznikiem”. To, co najważniejsze, zostało błyskawicznie
przekazane z ust do ust: na miejsce kaźni trafi 30-letni Georg Karl Lambrecht,
rodem z frankońskiej wioski Mainberheim. Wyuczył się ponoć na młynarza
i przez lata pracował w tym zawodzie, ale ostatnio przyszło mu zarabiać na życie
w sposób mniej zaszczytny, bo rozwożeniem wina. Wszyscy wiedzą, że skazano
go na śmierć za fałszowanie wielu złotych i srebrnych monet, w czym pomagali
mu brat i inni łajdacy, którzy zdążyli wziąć nogi za pas. Ciekawsze dla
podekscytowanych widzów jest jednak to, że Lambrecht dał się powszechnie
poznać jako zręczny mag, że rozwiódł się z pierwszą żoną, którą posądził
o cudzołóstwo, i że „prowadzał się po okolicy” z niecną wiedźmą obdarzoną
przydomkiem Żelazna Żmija. Wedle opowieści kilku świadków zdarzyło się
niezbyt dawno temu, że Lambrecht rzucił przed siebie czarną kurę i zawołał:
„Oto, szatanie, kąsek dla ciebie, a teraz ty daj mi to, co moje!”. Potem zaś nie
zawahał się przekląć, życząc śmierci jednemu ze swych licznych wrogów. O czary
podejrzewano również jego matkę nieboszczkę, a ojciec Lambrechta zawisł
przed laty na szubienicy jako złodziej, toteż więzienny kapelan nie minął się
z prawdą, stwierdzając, że „niedaleko padło jabłko od jabłoni”.
Na krótko przed południem rozpoczęło się okolicznościowe bicie w dzwony:
najpierw w pobliskim kościele świętego Sebalda, zaraz potem w kościele
Mariackim przy głównym rynku i wreszcie u świętego Wawrzyńca na
przeciwnym brzegu rzeki Pegnitz. Po paru minutach nieszczęsny grzesznik
został wyprowadzony bocznymi drzwiami z okazałego ratusza, mając kostki
i nadgarstki spętane mocnym sznurem. Johannes Hagendorn, jeden z dwóch
kapelanów sądu, który ferował wyroki na przestępców, zapisze później w swoim
diariuszu, że w tamtej chwili Lambrecht odwrócił wzrok w jego stronę
i wypowiedział prośbę o przebaczenie mu licznych grzechów. I jeszcze raz
daremnie apelował Lambrecht o egzekucję poprzez ucięcie głowy mieczem,
a więc o śmierć szybszą i godniejszą aniżeli przewidziane dla fałszerzy spalenie
żywcem. Po odrzuceniu tej ostatniej prośby skazaniec trafił na przyległy rynek,
wprawną ręką zaprowadzony tam przez Frantza Schmidta, wieloletniego
norymberskiego kata. Z rynku dygnitarze powoli wyruszyli ku miejscu kaźni, od
którego dzieli rynek nieco ponad półtora kilometra. Sędzia „krwawego
trybunału”, w stosownej dla patrycjatu czerwieni i czerni, jechał konno na czele
uroczystej procesji, za nim zaś pieszo podążali Lambrecht, dwaj kapelani i kat,
jak wszyscy przedstawiciele tego zawodu obdarzany przez mieszkańców miasta
zaszczytnym mianem mistrza Frantza. Katu deptali już po piętach norymberscy
rajcy w ciemnym odzieniu, potomkowie najzamożniejszych rodzin w tym
mieście, a za nimi szli starsi kilku lokalnych cechów rzemieślniczych, bo przecież
zdarzenie to szczególnie ważne dla ogółu obywateli. Mijając gapiów, Lambrecht,
w którego oczach błyszczały łzy, wypowiadał głośne błogosławieństwa pod
adresem rozpoznawanych ludzi i prosił ich o wybaczenie. Wyszedłszy
południową Bramą Niewieścią (Frauentor) poza solidne mury miejskie, procesja
zbliżyła się do celu: swoistego podestu, który lud nazywa Kruczym Kamieniem,
jako że właśnie kruki zlatują się tam, aby rozdziobywać pozostawione na ich
pastwę trupy skazańców. Nieszczęsny grzesznik pokonał razem z katem parę
kamiennych stopni, po czym z owego podwyższenia zwrócił się do tłumu,
zerknąwszy wcześniej na szafot. Znowu wyznał publicznie swoje grzechy,
błagając Boga o zmiłowanie i wreszcie na klęczkach odmówił Modlitwę Pańską,
a tymczasem kapelan szeptał mu do ucha słowa pociechy.
Po modlitwie mistrz Frantz usadowił Lambrechta na „krześle potępienia”
Zgłoś jeśli naruszono regulamin