Klara S.Meralda - Zabójstwo w Nevilly.pdf

(984 KB) Pobierz
Klara S. Meralda
ZABÓJSTWO
W NEUILLY
Wydawnictwo Prawnicze
Warszawa 1988
Okładkę projektowała:
Bożena Korulska
Redaktor Wydawnictwa:
Joanna Holli
Redaktor techniczny:
Joanna Romanowska
Korektor:
Barbara Pasieka
© Copyright by Klara S. Meralda,
Warszawa 1988
ISBN 83-219-0433-5
WYDAWNICTWO PRAWNICZE
WARSZAWA 1988
Nakład 99 725 + 275 egz.
Ark, wyd. 12, 0; ark. druk. 13, 5 (8, 95/A-1)
Oddano do składania w czerwcu 1987 r.
Podpisano do druku w październiku 1987 r.
Druk ukończono w grudniu 1987 r.
WROCŁAWSKIE ZAKŁADY GRAFICZNE
Wrocław ul. Oławska 11.
Zam. 1408/87. K-31.
Cena zł 250,‒
Gdyby ktoś powiedział komisarzowi Lemaitre, że jest przesądny, na
pewno żachnąłby się z oburzeniem. Ale kiedy w piątek rano dyrektor
Police Judiciaire*, Rondonier, zlecił mu zająć się sprawą Adeliny Bos-
sac, od razu wiedział, iż będzie miał z tym kłopoty. Wszystkie docho-
dzenia, które rozpoczynały się tego dnia tygodnia, wikłały się i ciągnę-
ły nieznośnie, przysparzając komisarzowi więcej pracy niż inne. Myśli
te ujawniły się natychmiast ponurą miną. Wbrew powszechnemu
mniemaniu, że komisarz policji musi mieć twarz sfinksa, wszystkie
stany ducha Lemaitre’a były aż nadto czytelne dla jego otoczenia.
* Police Judiciaire, w skrócie P. J.
‒ Wybrałem specjalnie pana, bo sprawa jest delikatna… ‒ Dyrek-
tor Rondonier uważał się za szczwanego lisa, który potrafi powodować
ludźmi. Widząc niezadowolenie Lemaitre’a uznał, iż podbicie mu bę-
benka wznieci większy zapał do zleconej roboty.
‒ Bratanek Adeliny Bossac, jej jedyny krewny jest ministrem fi-
nansów…
Twarz komisarza wyglądała teraz jak chmura gradowa.
‒ Proszę więc tę robotę traktować jako wyróżnienie, nie mogłem
jej dać byle komu ‒ dodał szybko Rondonier, przezornie nie patrząc już
na Lemaitre’a. ‒ I ściśle poufne, nawet wobec kolegów, no i, oczywi-
ście, nie może być żadnego przecieku do prasy. Inspektor Moutton z
komisariatu w Neuilly dostarczy panu niezbędnych danych. Życzę po-
wodzenia. ‒ Wyciągnął rękę w kierunku aparatu telefonicznego. ‒
Przepraszam, już jestem zajęty.
Tylko chyba siłą nawyku Lemaitre skinieniem głowy pożegnał sze-
fa, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Był wściekły! Gdy wrócił do swego
3
pokoju, jeszcze raz przebiegł w myśli rozmowę. Nie mógł zlecić tego
dochodzenia byle komu! Akurat! Głowę by dał, że zarówno Gavin, jak
i Martinier wywinęli się od tej roboty, tylko on, idiota, od razu dał się
wrobić. Sprawa poufna wobec kolegów. No pewnie, bo zaraz by wy-
szło szydło z worka, że inni nie chcieli się tym parać! Bratanek mini-
ster, niech to diabli! Dla starego to równoznaczne, że sprawę prowadzić
trzeba na paluszkach i w rękawiczkach.
‒ Niech to diabli! ‒ powtórzył tym razem głośno, po czym wes-
tchnął i zatelefonował do komisariatu w Neuilly. Umówił się z inspek-
torem Moutton w małej knajpce przy Place Dauphine.
*
Inspektor Moutton był chudym mężczyzną dobiegającym sześćdzie-
siątki i niejako namacalnie zaprzeczał opinii, że picie piwa powoduje
nadmierną tuszę. Nim zjadł ragoût, zdążył wypić kufel, zagryzając zaś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin