Hale Deborah - Zimowa noc(hist).doc

(214 KB) Pobierz

Deborah Hale

 

Zimowa noc

 

 

 

 

Rozdział  1

4 grudnia 1816 roku Bishopscote, Anglia

- Mamo! - Mały Nicholas Wilton potrząsał jej ramieniem. - Jakiś pan przyjechał. Wpuszczę go, co? Może przywiózł mi prezent?

Raczej jej przywiózł prezent, czyli kolejny monit w sprawie niezapłaconych rachunków. Christabel otuliła się szczelniej szalem. Nie było aż tak wielkiego mrozu, mimo to czuła się przemarznięta do szpiku kości.

- Dostałeś już swój prezent, kochanie. Poza tym nie spodziewamy się gości. - Powinna sama podejść do drzwi, ale nie była w stanie podnieść się z fotela. Posiedzi tak z godzinę, dwie, odpocznie, zbierze siły, potem zrobi Colly’emu kolację i położy go spać. Szkoda jej było tracić energię na przebłagiwanie kolejnego wierzyciela. - Przekaż temu panu, żeby przyszedł kiedy indziej.

Za późno to powiedziała, bo zaskrzypiały zawiasy i rozległy się kroki.

- Proszę wybaczyć niespodziewanie najście, madame - przemówił intruz uprzejmie, choć jego wtargnięcie do domu najdalsze było od grzecznego zachowania. - Pani Wilton, prawda - Z domu Hastings? Mieszkała pani w Lollingham w Somerset...

Christabel chciała podnieść się z fotela i wyprosić nieoczekiwanego gościa, ale usłyszawszy pytanie, opadła na poduszki niby uderzona powiewem lodowatego wiatru.

Milczenie wystarczyło intruzowi za odpowiedź, a Colly rozwiał do reszty wątpliwości, gdyby gość żywił jeszcze jakieś.

- Ja jestem Nicholas Wilton, a to moja mama. Pan ją zna?

- Kiedyś znałem, chociaż nie wiem, czy mnie pamięta. Jonathan Frost, do usług. - Ukłonił się Christabel i jej synowi.

Być może były na świecie kobiety tak nieczułe, że potrafiły łatwo zapomnieć o porzuconym ukochanym, ale Christabel do nich nie należała. Wspomnienie Jonathana Frosta ciążyło jej na sumieniu.

Zmienił się od ich rozstania. W każdym razie inaczej go pamiętała, mniej rosłym i ani w połowie tak przystojnym jak mężczyzna, który stał teraz przed nią. Rysy straciły chłopięcą miękkość, nabrały charakteru i przyciągały oko.

- Oczywiście, że pamiętam, sir. To prawdziwa niespodzianka zobaczyć cię po tylu latach. Co cię sprowadza w te strony?

Chwaliła sobie Derbyshire chociażby za to, że dawni znajomi mieszkali daleko, tymczasem Frost był już drugą osobą z przeszłości, która w ostatnich dwóch tygodniach stanęła jej na drodze.

Stanęła jej na drodze?

Skądże, Frost zadał sobie trud, by ją odszukać, chociaż wolałaby go nie widzieć.

Dlaczego się pojawił? Chciał na własne oczy zobaczyć, jak kiepsko się jej wiedzie, nacieszyć się jej mizerią”? - A może przypomnieć, jakie życie mogłaby wieść, gdyby posłuchała głosu rozsądku, zamiast iść za porywem serca... Jeśli takie intencje go sprowadzały, dobrze zrobiła, porzucając niegodziwca.

Kiedy znowu się odezwał, w jego głosie nie było pogardy.

- Mija rok, odkąd zamieszkałem nieopodal, jakieś dziesięć mil stąd. Kupiłem niewielki mająteczek niedaleko Gosslyn. - Nic w jego zachowaniu nie wskazywało, że czuje się nieswojo w skromnej chacie Christabel. - Nasza wspólna znajoma, panna Jessup, przeniosła się tam, by prowadzić dom swojemu bratu, który pełni posługę wikarego w Gosslyn. Kiedy mi powiedziała, że spotkała cię na targu... Źle się czujesz, madame?

Zanim zdążyła zaprotestować, podszedł i przyłożył dłoń do jej czoła. Zrobił to tak delikatnie, że nie wzbraniała się przed dotykiem chłodnych palców.

- Wielkie nieba, Christabel! - zawołał, cofając dłoń. - Bucha od ciebie większy żar niż z ognia na kominku. Od dawna gorączkujesz? Dlaczego nie położysz się do łóżka?

Ten władczy ton, te pańskie maniery... Wyrzuty sumienia jakby zelżały. Jaka kobieta wyszłaby za kogoś takiego? Chyba że dla jego fortuny...

- Może nie zauważyłeś, sir, ale mam dziecko, którym muszę się opiekować - oznajmiła chłodno. - Nie mogę z pierwszego lepszego powodu kłaść się do łóżka. Prawda jednak, że nie czuję się aż tak dobrze, by przyjmować wizyty.

Frost jakby nie usłyszał, że jest wypraszany.

- Posłałaś chociaż po doktora? Kiedy ostatni raz coś jadłaś?

Co za czelność wdzierać się do jej domu i zadawać podobne pytania!

- Mama je tyle, co nic - wyręczył ją syn. - Mówi, że nie ma apetytu.

- Dziękuję, młody człowieku - powiedział Jonathan Frost i ponownie zwrócił się do Christabel. - Domyślam się, że chorujesz już od pewnego czasu.

To nie choroba, tylko bieda nie pozwalała jej jeść do syta. Colly rósł i w pierwszym rzędzie musiała myśleć o tym, by wyżywić syna, jej potrzeby były mniej ważne.

- Nie chcę żadnych lekarzy. - Nie stać jej było na takie luksusy. - Więcej z nich szkody niż pożytku. Poza tym to zwykłe przeziębienie, za kilka dni minie. - Podniosła się z fotela. - Gdybyś zechciał, sir, zostawić nas teraz samych... – Pokój zawirował jej przed oczami. Nie, nie zemdleje przecież. Wytrzyma, dopóki Frost nie będzie łaskaw wyjść. Nie potrzebuje jego litości.

- Wybacz, ale nic z tego. Z pewnością nie zostawię cię w takim stanie samej z dzieckiem. Pojedziecie ze mną.

Mają pojechać z nim? Dokąd? Czyżby zamierzał zawieźć ich do domu pracy, jednego z tych strasznych przytułków dla nędzarzy, które mnożyły się od kilkudziesięciu lat w całej Anglii i w których, pod pozorem opieki społecznej, trzymano schwytanych biedaków w zamknięciu niczym w najgorszym więzieniu.

Gdy zachwiała się, Jonathan Frost podtrzymał ją, szepcząc słowa otuchy. O dziwo, w jego ramionach poczuła się bezpieczna.

 

 

 

Rozdział  2

Frost miał ochotę przeklinać najgorszymi słowy. Powstrzymał się tylko przez wzgląd na dziecko. Nie tak wyobrażał sobie spotkanie z Christabel Wilton. Przede wszystkim w ogóle nie miał ochoty składać jej wizyty, ale okropna panna Jessup tak długo nań napierała, że wreszcie się zgodził. Miał nadzieję, że przesadzała, opowiadając o ciężkim położeniu pani Wilton, tymczasem zastał jeszcze gorszy obraz, niż było mu to przedstawione. Nie mógł tak zostawić sprawy.

Kiedy ona coś jadła, zastanawiał się, podtrzymując ją by nie upadła. Była lekka jak piórko. Oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Wyglądała okropnie: wypieki na policzkach, cienie pod oczami... Poczuł mocne szarpnięcie za połę surduta.

- Co mamie? Co jej zrobiłeś?

- Nic. - Czemu czuł się odpowiedzialny za tych dwoje - Próbuję jej pomóc. Chcesz, żeby wyzdrowiała, prawda?

- Chcę, żeby się ze mną bawiła i nie była ciągle taka zmęczona.

Frost rozejrzał się po skromnej bawialni, prawie pozbawionej mebli, ale czyściutkiej. Nic dziwnego, że biedaczka była ciągle zmęczona, skoro nie mogła pozwolić sobie na służącą.

- Pojedziecie ze mną. Mama potrzebuje opieki, dopóki nie wróci do zdrowia.

Colly miał niepewną minę. Przecież matka, zanim zasłabła, prosiła tego pana, by wyszedł.

- Wyglądasz na bystrego chłopca, Nicholasie. - Jeszcze dwa lata wcześniej Frost nie wiedziałby, jak rozmawiać z małym, ale ostatnio sporo się nauczył, jeśli chodzi o dzieci. - Muszę cię prosić o pomoc.

- Ja mam pomóc? - zdumiał się chłopiec.

- W rzeczy samej. Będę ci zobowiązany. Mógł byś otworzyć drzwi od frontu? Przed domem czeka powóz. - Nie skończył jeszcze mówić, a Colly rzucił się do drzwi. Frosta nie zdziwiło posłuszeństwo chłopca, nawykł widać pomagać w domu, w którym matka i syn mogli liczyć tylko na siebie. - Dziękuję ci. - Wziął Christabel na ręce. - A teraz przynieś, proszę, jakiś pled, żeby twoja mama nie zmarzła w drodze.

Na widok pana stangret zeskoczył z kozła i otworzył drzwiczki powozu.

- Dziękuję, Samuelu. - Frost skinął w stronę chaty. - Będziemy potrzebowali pledów, idź tam, pomożesz małemu Wiltonowi je przynieść.

- Wedle życzenia, sir.

- I nie mów tylko, jak bardzo jego matka słaba, bo się wystraszy.

- Słówka nie powiem, sir.

Frost zdążył usadowić Christabel w rogu ławki, kiedy Samuel i Colly wrócili z pledami.

- To z łóżka panicza - szepnął Samuel. - Ona to spała pod taką cienizną, że aż strach.

Frosta nic już nie mogło zdziwić. Było oczywiste, że Christabel odmawiała sobie wszystkiego, mając na uwadze potrzeby syna. Tym to sposobem doprowadziła się do obecnego stanu, a przecież mały, skoro mowa o jego potrzebach, bardziej potrzebował zdrowej matki niż większych porcji jedzenia czy dodatkowych koców.

- Powiem mamie, jak bardzo mi pomogłeś.

- Kiwnął ręką, żeby Colly wsiadał do powozu.

- A co ty masz tutaj ?

Chłopiec położył na podłodze powozu konika drewnianego.

- Dostałem od mamy na przeszłego Mikołaja - oznajmił z dumą.

Sama musiała go zmajstrować i zrobiła to bardzo zmyślnie: głowa z wełny, sznurkowa grzywa, ze sznurka ogon, oczy z mosiężnych guzików, było nawet na drewnianym patyku - końskim grzbiecie - siodło z najprawdziwszej skóry... Ileż nieprzespanych godzin musiała pracować nad tą zabawką dla ukochanego synka?

- Piękny rumak - pochwalił Frost. - Ma jakieś imię?

Mały pokręcił głową.

- Nie zdążyłem jeszcze wymyślić mu imienia.

- Pogładził grzywę konika. - Może pan mi pomoże, sir?

Zaczęli zastanawiać się nad odpowiednim imieniem, powóz tymczasem ruszył i Christabel ocknęła się.

- Gdzie jesteśmy? - Uspokoiła się trochę na widok syna. - Dokąd jedziemy?

- Jesteśmy w moim powozie - wyjaśnił Frost - i jedziemy do mojego domu. Zostaniecie tam kilka dni, dopóki nie wydobrzejesz. Panicz Nicholas nie może się doczekać, kiedy dojedziemy na miejsce, prawda?

Mały pokiwał entuzjastycznie głową.

- Ciągle tylko siedzimy w domu, mamusiu... Nie miała siły dyskutować z synem.

- Zgoda, ale pamiętaj, że to będzie krótka wizyta. Nie możemy narzucać się panu Frostowi.

- Zmęczona, oparła głowę na ramieniu Frosta i zamknęła oczy.

- Hurra! - zawołał Colly.

Frost chciałby bardzo podzielać radość małe go Wiltona, tymczasem spełniał tylko obowiązek. Należało zadbać o chorą, zapewnić jej odpowiednią opiekę, dopóki nie wydobrzeje, to wszystko. Ani nie uciekał od powinności wobec bliźnich, ani go to nie cieszyło nadzwyczajnie. Nie chciał rozpamiętywać przeszłości. Co było, minęło, z Christabel Wilton od dawna nie miał nic wspólnego.

- Niech pan patrzy, śnieg pada! – zawołał Colly. - Może mój konik powinien mieć jakieś zimowe imię ? Świąteczne?

- Jemiołek? - podsunął Frost.

Zanim dojechali do bielejącego w śniegu Candlewood, stanęło na tym, że konik będzie miał na imię Jemiołek. Frost wniósł Christabel do domu. Kiedy ruszył do jednej z sypialń dla gości, poszło za nim bez słowa polecenia kilkoro służby i Colly podskakujący na swoim koniku-patyku.

- Rozpalić mi, proszę, zaraz ogień w dużym gościnnym - rzucił Frost przez ramię. - I pamiętajcie o butelkach z gorącą wodą do łóżka.

W chwilę później należycie opatulona Chris tabel leżała już w wielkim łożu. Jej syn został oddany pod opiekę pokojówki. Młodziutka, różowiutka, wyglądała, jakby sama nie wyrosła jeszcze z konika na patyku.

- Jane, zaprowadź panicza Nicholasa do kuchni na dobrą herbatę, a potem pobaw się z nim.

„Panicz” spochmurniał, chociaż widać było, że ucieszyła go perspektywa „dobrej herbaty”.

- Muszę zostać z mamą. Ona nie odchodziła od mojego łóżka, kiedy byłem chory.

Frost powściągnął uśmiech.

- Mama będzie spokojniejsza, wiedząc, że jesteś pod dobrą opieką. Poza tym śpi teraz, a w domu jest dość ludzi, którzy jej usłużą, jeśli będzie czegoś potrzebowała.

- Ale ona ich nie zna. Może się wystraszyć, kiedy się obudzi. - Mały zasępił się jeszcze bardziej, lecz zaraz rozpogodził. - Ciebie zna, sir. Pobędziesz z mamą, aż wrócę?

- Posiedziałbym chętnie, ale... mam inne sprawy na głowie. - Jak na przykład zamknąć się w najdalszym zakątku domu i wychynąć z ukrycia dopiero po wyjeździe pani Wilton. Jej osoba budziła zbyt wiele wspomnień, do których wolał by nie wracać. - Moja służba jest uprzejma i sprawna. Zapewniam cię, że możesz zostawić mamę pod ich opieką.

Mały pokręcił głową.

- Jak ty nie możesz zostać, to ja nigdzie nie pójdę. - Podszedł do fotela stojącego obok łóżka.

Frost jęknął w duchu.

- Zgoda, zostanę z twoją mamą, dopóki nie wrócisz.

Co za problem? Nie powinna raczej się obudzić. Niech mały pozna służbę, oswoi się z ludźmi, wtedy nie będzie się tak upierał, by trwać przy matce.

Colly przywarł do niego i uściskał z całego serca.

- Dziękuję, sir. Jesteś bardzo dobry. Jestem skończonym durniem, pomyślał, ale nie wypowiedział tych słów głośno, nie chcąc sprawić przykrości chłopcu. I tak nie byłby w stanie nic powiedzieć ze wzruszenia.

Odzyskał głos, dopiero kiedy Colly wybiegł.

- Masz zmieść z talerza wszystko do czysta i urządź swojemu konikowi porządną rozgrzewkę - zawołał za nim, po czym kazał posłać po doktora i przenieść z kuchni gorącego bulionu, w razie gdyby pani Wilton obudziła się głodna, obiecując sobie przy tym w duchu, że wypuści ją ze swego domu dobrych kilka kilogramów krąglejszą, niż tu weszła.

Usiadł w końcu w fotelu i spojrzał na twarz Christabel Wilton. Nie była zapewne najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał w życiu, ale miała w sobie mnóstwo ciepła, pogody i serdeczności. Kiedy wchodziła do pokoju, dźwięki zdawały się układać w muzyczne kadencje, kolory nabierały wyrazistości, zapachy stawały się subtelniejsze...

Cóż z tego! Zerwał się z fotela i zaczął się przechadzać wte i wewte. Nie minęła godzina, jak Christabel Wilton znalazła się w jego domu, a on już tęskni za przeszłością, która nie wróci, i roi o przyszłości, która nie może się spełnić. Skupił cały wysiłek na tym, by myśleć o czymś innym, ale kiedy Christabel poruszyła się, podbiegł natychmiast do łóżka.

- Zaraz przyjedzie doktor. - Odgarnął kosmyk włosów z jej zroszonego potem czoła. - Niczym się nie martw. Zostaniecie u mnie tak długo, aż wydobrzejesz. - Sumienie nim targnęło na myśl, że kiedyś odeśle ją na powrót do nędznej chaty.

Otworzyła oczy, próbowała coś powiedzieć, ale nie słyszał słów, więc nachylił się bliżej.

- Monty? - wyszeptała imię zmarłego męża, dla którego porzuciła Frosta.

- Nie, madame. Jestem Jonathan Frost. Przy wiozłem cię do swojego domu, boś chora.

Christabel nie słyszała go. Uniosła dłoń i do tknęła jego policzka.

- Mój najdroższy Monty.

Nie był w stanie odsunąć się. Chciał powtórzyć, że nie jest Montym Wiltonem, ale słowa uwięzły mu w gardle.

Na twarzy Christabel pojawił się promienny uśmiech.

- Wróciłeś wreszcie do mnie, mój kochany. - Zarzuciła ręce Frostowi na szyję, przyciągnęła go do siebie i rozchyliła usta.

 

 

 

Rozdział  3

Całowali się raz czy dwa razy, kiedy byli zaręczeni, ale tamte pocałunki w porównaniu z tym wydawały się zdawkowe, sztywne i oficjalne.

Nie mógł na to pozwolić, nie miał prawa wykorzystywać sytuacji. Christabel była chora, na wpół przytomna, przekonana, że całuje nieżyjącego męża. Zdjął jej ręce z karku.

- Odpocznij, najdroższa. - Wiedział, że nie ma sensu tłumaczyć pomyłki. - Będę tutaj. - Po głaskał ją po policzku.

Do pokoju weszła pokojówka z tacą.

- Przyniosłam bulion, jak pan prosił. Chłopak pojechał po doktora. Coś jeszcze pan rozkaże?

- Jak tam mały? Najadł się?

- A juści. - Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło. - Małe to, ale apetyt ma za trzech. Zjadł tyle biszkoptów, jakby w życiu takich nie smakował. Kucharka szczęśliwa, że strach.

Pewnie rzeczywiście takich nigdy nie smakował. Nie sprawiał, co prawda, wrażenia dziecka, które zaznało głodu, ale matki nie było stać na łakocie.

- Cieszę się. Jak tylko doktor przyjedzie, przyprowadź go prosto tutaj.

Kiedy dziewczyna wyszła, nalał bulionu do kubka i napoił Christabel, a potem zamoczył chustkę w zimnej wodzie i przyłożył chorej do rozpalonego czoła.

Przypomniał sobie, kiedy pierwszy raz ją zobaczył w skromnej resursie obywatelskiej w Somerset. Dokładnie mówiąc, najpierw usłyszał jej dźwięczny śmiech, dopiero potem zwrócił ku niej oczy. Po chwili ośmielił się zaprosić ją do tańca.

W korytarzu rozległy się energiczne kroki i do pokoju wszedł doktor z twarzą zaróżowioną od mrozu.

- A kogóż my to mamy, panie Frost? - zagadnął zdziwiony. - Krewna?

- Dawna znajoma. - Odsunął się od łóżka, by dać dostęp doktorowi. - Dowiedziałem się, że mieszka w sąsiedztwie, pojechałem z wizytą i zastałem ją chorą.

- Po coś ją pan tutaj przywoził? - Doktor ujął dłoń Christabel i zaczął mierzyć puls. - Pacjent szybciej dochodzi do zdrowia w znanym sobie otoczeniu.

- A jednak tu będzie jej lepiej niż we własnym domu.

- Rozumiem... Mizerota z niej straszna. Nic dziwnego, że zaniemogła.

- Sama jedna mieszka z dzieckiem. Mąż nie żyje. Służył w kawalerii. - Frost podszedł do okna. Sześć lat mijało od dnia, kiedy Christabel zerwała zaręczyny i uciekła z Wiltonem. Miał wrażenie, że upłynęły całe wieki, choć z drugiej strony zdawało się, jakby to było wczoraj.

- To niebywałe, człowiek oddaje życie, walcząc przeciw tyranowi, a wdowa przymiera głodem. Skandal. Mówił pan, że ma dzieci?

- Synka. Także przez wzgląd na niego przywiozłem ją do Candlewood.

- Też chory?

- Szczęśliwie zdrowy jak rydz, ale będę zobowiązany, jeśli pan spojrzy i na niego.

Ledwie doktor Bradstreet skończył badać Christabel, mały wbiegł do pokoju.

- Mama ma się lepiej?

- Troszkę lepiej. - Frost przykucnął koło nie go. - Musi dużo spać i dużo jeść. Zostaniecie u mnie jakiś czas, zgoda?

Mały pokiwał głową.

- Podoba mi się tutaj. Jedzenie takie dobre. I Samuel obiecał, że mogę przejechać się jutro na prawdziwym koniu, jeśli się zgodzisz.

- Będziesz jadł i jeździł na koniu, ile tylko chcesz, a mama będzie odpoczywała i wracała do zdrowia. Umowa stoi?

Nicholas z poważną miną uścisnął wyciągniętą dłoń Frosta.

- A ty co będziesz z tego miał, sir?

- Ja... ? Hm... Będę się cieszył waszą obecnością, rzecz jasna.

Kiedy Jane zabrała chłopca, żeby położyć go spać, Frost zwrócił się do doktora:

- Ile czasu trzeba, żeby pani Wilton wróciła do zdrowia?

- Przy dobrej opiece i odpowiednim odżywianiu powinna szybko wyzdrowieć. Ma silny organizm, chociaż widać, że nie dba o siebie. - Bradstreet zasępił się. - Szybko wróci do zdrowia, o ile przetrzyma tę straszną gorączkę.

Kiedy doktor wyszedł, Frost dorzucił węgli do ognia i stanął w nogach łóżka. Christabel nie przypominała dziewczyny, która przed sześciu laty podbiła jego serce i o której później starał się za wszelką cenę zapomnieć, ale teraz serce mu lodowaciało na myśl, że mogłaby umrzeć.

Christabel poruszyła się niespokojnie i otworzyła oczy. Monty? Spróbowała unieść głowę, ale wsparta na poduszkach mogła rozejrzeć się bez wysiłku po przestronnym pokoju. Oczywiście nie mogło być tu Monty'ego, ale dlaczego czuje jeszcze na wargach smak jego pocałunku?

Usłyszała ciche chrapanie. W fotelu koło łóżka jakiś mężczyzna spał głęboko, głowa opadła mu na pierś. Znajoma twarz...

Prawda, przecież to Jonathan Frost. Odwiedził ją niespodzianie i... Nie pamiętała jego wyjścia, ale przypominała sobie mgliście, jak mówi jej, że zabiera ją i Colly'ego do swojego domu.

Colly! O synku powinna pomyśleć w pierwszym rzędzie, a nie o jego szalonym ojcu. Gdy gwałtownie usiadła w pościeli, Frost natychmiast się przebudził.

- Na litość boską, Christabel, leżże spokojnie! Jeśli czegoś potrzebujesz, dość powiedzieć słowo.

- Gdzie mój syn?

Wskazał zacieniony kąt pokoju.

- Powiedział, że cię nie zostawi, więc kazałem przynieść tu łóżko dla niego. Strasznie się uparł, choć to grzeczne dziecko. Wszyscy domownicy z miejsca go polubili. - Gdy uspokojona opadła na poduszki, przetarł oczy. - Skoro już się obudziłem, trzeba ci może czegoś? Bulion dawno wystygł, ale kucharka ukręciła kogel-mogel. Twierdzi, że nic tak nie wzmacnia. - Sięgnął po kubek i zaczął karmić Christabel. Przymknęła oczy, rozkoszując się cudownym smakiem. W życiu nie jadła nic równie pysznego. Kiedy kiwnęła głową, że już dość, odstawił kubek i dotknął jej czoła. - Nadal gorączkujesz - oznajmił z powagą.

- Był doktor, czy mi się zdawało?

- Wezwałem doktora Bradstreeta, to dobry lekarz.

- Co powiedział? Kiedy będę mogła wrócić do domu? Nie chciałabym nadużywać pana gościnności. - Gdy po jego twarzy przebiegł grymas, spytała niespokojnie: - Bardzo źle ze mną? - Czuła, że nie chce uciekać się do kłamstwa, ale też wolałby oszczędzić jej prawdy. Ogarnął ją zimny lęk, jedno wszak musiała ustalić: - Nie mam prawa prosić cię o cokolwiek, ale też nie proszę dla siebie. Jeśli coś się ze mną stanie, zajmiesz się moim synem? Nie mamy nikogo, do kogo mogła bym się zwrócić. Mój ojciec nie chce mnie znać, a ty okazałeś mi tyle dobroci... Proszę, obiecaj, że się nim zaopiekujesz.

Zerwał się z fotela jak dźgnięty nożem. Przeczesał włosy palcami, zrobił kilka kroków i za trzymał się w nogach łóżka.

- Nie - wyszeptał ochrypłym głosem. - Nie dopuszczę, byś go zostawiła. Nie pozwolę na to. Walcz, do diaska! Walcz o życie, o swoje dziecko. Jeśli umrzesz, najczulsza opieka nie wynagrodzi mu straty.

Co za brutal! Człowiek bez krzty współczucia. Słusznie postąpiła, nie wychodząc za niego. Miał prawo żywić dla niej pogardę, ale co zawiniło mu dziecko? Będzie walczyła. Nawet gdyby Frost mimo wszystko chciał zaopiekować się Collym, nie zostawi syna na jego łasce.

Frostowi niełatwo było wypowiadać wierutne kłamstwa, ale nie miał litości. Niech Christabel myśli, że jest potworem, niech ma go za monstrum, byle nie wybierała się umierać.

Poza tym nie do końca mówił nieprawdę. Wszystkie biszkopty świata i cała stajnia najpiękniejszych wierzchowców nie wynagrodziłyby małemu Nicholasowi odejścia matki. Wiedział to z własnego doświadczenia. Gdyby matka nie odumarła go w dzieciństwie, najpewniej byłby innym człowiekiem, czulszym, bardziej otwartym, potrafiącym dawać miłość.

Christabel musi żyć. Niech go znienawidzi, ale niech żyje.

Kiedy zapadła w niespokojną drzemkę, dorzucił węgli do ognia, po czym usiadł na powrót w fotelu i przetarł zwilżoną chustką czoło chorej, modląc się, by przeżyła.

Nie zamierzał spać. Bał się, że Christabel odejdzie, gdy on przestanie czuwać, ale w końcu zmorzyło go zmęczenie.

Obudził się, kiedy zaczęło dnieć. Spojrzał na Christabel i przeraził się. Była taka blada! Ale jej pierś unosiła się i opadała. Dzięki Bogu! Dotknął jej czoła. Nie było już rozpalone. Poczuł ogromną ulgę i jednocześnie lęk. Na pewno go znienawidzi za to, co powiedział.

 

 

 

Rozdział  4

Christabel otworzyła oczy. Frost spał w fotelu tuż obok łóżka. Wyglądał strasznie, wymęczona twarz człowieka, który ma za sobą ciężką noc. Ona też przeszła przez piekło, ale czuła się już znacznie lepiej. Ból głowy przestał dręczyć, ustąpiły okropne dreszcze. I bardzo chciałaby coś zjeść.

Miała mgliste wyobrażenie, co działo się po przedniego dnia, nie potrafiła powiedzieć, co zwidywało się jej w malignie, a co miało miejsce naprawdę. Pamiętała gorzkie, ostre słowa, które w nocy Frost rzucił jej w twarz. O co chodziło? Dlaczego się pokłócili?

Poruszył się, otworzył oczy.

- A niech to! Nie myślałem, że zasnę. Posłałem małego na śniadanie i mnie zmorzyło. Dawno się obudziłaś?

- Przed chwilą. Nie rób sobie wyrzutów, sir. To raczej ja powinnam mieć wyrzuty sumienia, żeś czuwał przy mnie przez całą noc.

Machnął ręką.

- Uspokoiłem się trochę, kiedy zobaczyłem, że gorączka opadła. Jak się czujesz?

- Znacznie lepiej. - Uśmiechnęła się słabo.

- Pewnie byłam zbyt chora, by rozumieć, jak bardzo jestem chora. Nie wiem, co by ze mną się stało, gdyby nie ty.

- Wcześniej powinienem był was odwiedzić - mruknął Frost. - Może wtedy byś nie zachorowała, ale bałem się spotkania. Jakby moje lęki miały jakieś znaczenie.

- Rozumiem twoje obawy, Frost. Na twoim miejscu miałabym podobne obiekcje. Nie wiem, jak ci dziękować za dobre serce. Pomogłeś mnie i mojemu synowi...

- Właśnie. - Wstał i podszedł do okna. - Jeśli chodzi o twojego syna... Powiedziałem kilka ostrych słów w nocy. Mam nadzieję, że zrozumiałaś...

- Że mam walczyć o życie? Bardzo mądrze zrobiłeś. Większość ludzi w twojej sytuacji obiecałaby wszystko, żeby tylko uspokoić chorą, nawet gdyby nie zamierzali dotrzymać słowa.

Mąż nieboszczyk był mistrzem w składaniu fałszywych obietnic.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin