Das Abendmahl.doc

(2459 KB) Pobierz
„Das Abendmahl ”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niniejsza historia jest „ino” fikcją literacką, tak więc należy traktować jak fikcję – z lekkim przymrużeniem oka. Amen.
„Das Abendmahl[1]

 

 

– Dan Brown w swojej kontrowersyjnej powieści zinterpretował zasiadającego po prawicy Syna Bożego młodzieńca z obrazu Leonarda Da Vinci jako kobietę, Marię Magdalenę, żonę Jezusa. Co by było jednak, gdyby rzeczywistość niewiele odbiegała od jego wyobrażenia? Co by było, gdyby Judasz zdradził Jezusa z trochę innych niż oficjalne powodów?

–  Panie profesorze! O czym pan znowu opowiada?! – krzyknął student teologii i zaśmiał się, pociągając za sobą salwy śmiechu na sali wykładowej jednej z polskich uczelni wyższych. – Sam pan wygląda jak Jezus! 

Ale jakich powodów, panie psorze? – zainteresował się ktoś inny.

– Na przykład z zazdrości. – Wysoki, trzydziestoparoletni profesor archeologii biblijnej o długich, ciemnych włosach związanych w ogon i lekkim zaroście, odwrócił się od tablicy przodem do studentów i, kładąc ręce na blacie znajdującego się na podwyższeniu biurka, uśmiechnął. – Chcielibyście posłuchać alternatywnej historii Jezusa i jego apostołów? Z punktu widzenia jego najmłodszego ucznia, Jana? Panie Kowalski, co pan na to?

Chłopak nazwany Kowalskim odwzajemnił się uśmiechem i odruchowo zakładając jasne włosy za ucho, pokiwał głową.

– Ja jestem za.

 

***

 

Nazywał się Jan. Gdy Jezus umarł męczeńską śmiercią, miał on ledwie dziewiętnaście lat i był najmłodszym, i jednocześnie Jego najpilniejszym uczniem. Mimo swojego lekko naiwnego charakteru, jako ulubieniec Syna Bożego zawsze miał u Niego specjalne względy. Wprawdzie przejawiało się to zazwyczaj wysługiwaniem się chłopcem: tu przynieś, tam posprzątaj, leć na zakupy, ale i tak dla Jana każdy Jego rozkaz był niczym innym jak wyrazem wielkiej miłości. Przede wszystkim jednak był dobrym, delikatnym młodzieńcem, który cudze szczęście zawsze przedkładał nad własne. Dzisiaj nazwalibyśmy go może altruistą, a może... przewrażliwioną ciotą. Nie zmienia to faktu, że był w swojej wiosce powszechnie lubianym, znanym ze swej empatii i uroku osobistego chłopakiem. I może właśnie dlatego został jednym z dwunastu apostołów, Wybrańcem, wybranym osobiście ręką Boga.

Czy też nogą.

 

***

 

Przyszły apostoł, mając lat jeszcze niecałe osiemnaście, leżał pod drzewem, niedaleko pastwiska, ponieważ prócz rybołówstwa, jego czas, w ramach pomocy wujostwu, zajmował również wypas owiec. Żar lał się z nieba, a że nikt go nie pilnował, schował się w cieniu, założywszy jeszcze słomkowy kapelusz na głowę, i tak się zdrzemnął. Przyśnił mu się mały, furkoczący skrzydłami koliber – lub też inny ptaszek, wrona czy bocian, bez różnicy – który powiedział mu, żeby uważał na nogi, bo jeśli nie, jego przeznaczenie drastycznie się zmieni i, choć przeżyje najszczęśliwsze dni swego życia, będzie również cierpiał niewyobrażalne męki. Nie zdążył jednak spytać ptaka o szczegóły, bo w tym momencie sen się urwał, a on obudził się raptownie, poczuwszy jakby coś lub raczej ktoś potknął się o jego długie, wyciągnięte nogi. Otworzył szybko oczy, rozejrzał się i ze zdumieniem stwierdził, że nikogo nie widzi. Dopiero po paru sekundach, gdy rozespany wzrok mu się wyostrzył, zauważył, że obok niego plackiem na ziemi leży jakiś człowiek.

O Boże! Nic się panu nie stało?! – krzyknął młodzieniec, zrywając się z miejsca i rzucając, by pomóc mężczyźnie pozbierać się z trawy.

O Boże”… powtórzył mężczyzna szeptem, pozwalając sobie pomóc.W rzeczy samej.

Słucham? – zdziwił się Jan, otrzepując długą szatę nieznajomego z trawy i ziemi, choć i tak już wcześniej musiała być brudna i obdarta.

Nic, nic, chłopcze. Nic mi nie jest… – odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się delikatnie. – Chociaż… Chyba skaleczyłem sobie nogę. – Podwinął odrobinę szatę, ukazując zakrwawione kolano. Musiałem trafić na kamień.

– Przepraszam, to moja wina.odpowiedział Jan, szczerze się przejmując. – Niech pan spocznie. I proszę tu zaczekać. – Pobiegł do pobliskiego strumienia po wodę, którą przyniósł w bukłaku. Powróciwszy, przemył mężczyźnie ranę i zrobił mu ze znalezionego w swej torbie materiału prowizoryczny opatrunek. – No, to chyba nic poważnego. Do wesela się zagoi – zażartował.

Och, chciałbym, żeby było mi pisane – odparł zagadkowo mężczyzna i nagle zaczął się tłumaczyć, mimo że Jan o nic takiego nie prosił: – Wybiegłem trochę naprzód, bo chciałem obejrzeć twoje zwierzęta… Jak mniemam, to ty, pastuszku, pilnujesz tych owieczek? Piotr i reszta zaraz tu za mną będą, więc bardzo cię proszę… Nie mów im o tym krępującym zdarzeniu, bo znowu nazwą mnie fajtłapą i będą się śmiać.

Jan obiecał, a zaraz potem usłyszał zbliżające się głosy i śmiechy mężczyzn. Odwrócił się i pierwszym, który rzucił mu się w oczy, był Szymon Piotr – choć wtedy jeszcze nie wiedział, jak ów się nazywał – poważny, wąsaty i brodaty, na oko trzydziestoparoletni mężczyzna o brązowo-rudych, półdługich włosach. Mateusz, choć był w podobnym wieku, wydawał się być jego całkowitym przeciwieństwem – jasnowłosym, niebieskookim, o gładkim licu, zawsze uśmiechniętym i pogodnym. Ten uważany za najweselszego z jezusowych apostołów, w przyszłości miał stać się jednym z najlepszych przyjaciół Jana. Na samym końcu Jan zauważył wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o długich, czarnych włosach i gładkim obliczu. To był Judasz.

I już wtedy, gdy Jan ujrzał tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu, coś zakłuło go w piersi.

– Znowu nam się Pan zgubił – oznajmił ze śmiechem Mateusz, w ostatniej chwili omijając coś, co w przyszłości mogło stać się nawozem. – A fe! Prawie wlazłem w…

Szymon Piotr uciszył przyjaciela jednym, wiele mówiącym spojrzeniem (domyślił się, co ten chce powiedzieć), po czym jako pierwszy przywitał się z nieznajomym chłopcem, siedzącym u boku ich Pana.

Więc znalazł go Pan – bardziej stwierdził niż zapytał Piotr, mając oczywiście na myśli odnalezionego Jana.

Nie wiem, jeszcze nie sprawdzałem. Jezus wzruszył ramionami, po czym nagle złapał Jana za podbródek i bezceremonialnie odwrócił jego głowę w swoją stronę, bo chłopak wciąż gapił się z lekko otwartymi ustami w Judasza, który podszedł do nich jako ostatni. – Chłopcze, jak się nazywasz? – spytał Syn Boży, lecz nawet nie oczekiwał odpowiedzi. – Tak, to on – stwierdził z całą pewnością po krótkim, lecz uważnym obejrzeniu zdumionego lica Jana i równie zdziwionych, dużych, niebieskich oczu, po czym go puścił. – Poznaję po oczach.

Jan – odparł jednak chłopiec niepewnie, a apostołowie aż zaczęli się śmiać. – Ale o co panom chodzi?

Chłopcze, nie chciałbyś do nas dołączyć? – Judasz podał mu rękę i pomógł wstać. – Nazywam się Judasz. Ten ponury to Szymon Piotr, a wesołek – Mateusz. Jesteśmy uczniami tego Mesjasza i szukamy takich jak ty.

– Sam jesteś wesołek! – odgryzł się półszeptem Mateusz, śmiejąc się.

Mesjasza? – zdziwił się Jan.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin