DOBRY PASTERZ CZ 134 - ŚWIADECTWA LUDZI KTÓRZY NOSILI SZKAPLERZ KARMELITAŃSKI CZ. 1.docx

(1122 KB) Pobierz

ŚWIADECTWA LUDZI KTÓRZY NOSILI SZKAPLERZ

KARMELITAŃSKI CZ. 1

1. Pierwszy cud szkaplerza św.

 

Najmiłosierniejsza Matka i Królowa Karmelu jeszcze za życia św. Szymona Stocka, umiłowanego syna swego zakonu, okazała moc szkaplerza, aby po całej ziemi rozsławiony był jako Signum salutis -znak zbawienia. Opowieść  o pierwszym cudzie zdziałanym za przyczyną Szkaplerza św., zostawił nam naoczny świadek, Piotr Swanington. Oto jego relacja, zamieszczona w "Fragmentum Swanington", wydanie Jana Cheron z 1642 roku, w Burdeos:

 

"Dnia 16 lipca 1251 roku towarzyszyłem błogosławionemu Szymonowi, który udawał się do Winchester, aby naszemu zakonowi wyjednać listy polecające do Papieża Innocentego IV. Od miasta wyciągniętym kłusem galopował jeździec naprzeciw nam. Był to Piotr de Lhyton, dziekan kościoła św. Heleny z Winchester. Błagał on błogosławionego Ojca o ratunek dla brata w rozpaczy konającego. Ów Walter nieszczęśnik, był bezwstydnikiem wszelkiej rozwiązłości oddanym. Sakramentami gardził, czarną magię uprawiał, zabijaka był niepohamowany i postrach sąsiadów. Śmiertelnie raniony w pojedynku z innym szlachcicem, rozumiał, że nadeszła chwila stawienia się przed trybunałem najstraszniejszym. Czart ukazywał mu mnogości zbrodni jego - więc i słuchać nie chciał o Bogu i Sakramentach, a bluźnił i krzyczał: Przeklęty jestem, pomścij mnie szatanie na zabójcy moim.

 

Znaleźliśmy wchodząc człowieka z pianą wściekłości na ustach; zgrzytał zębami, a oczy przerwał jak obłąkaniec. Konał nieprzytomny. Mój błogosławiony ojciec Szymon uczynił znak Krzyża, a  święty  Szkaplerz zarzucił na ramiona chorego i począł wzrokiem w górze utkwionym, błagać Boga o zwłokę, aby ta biedna dusza, ceną krwi Chrystusowej  kupiona, nie stała się pastwą diabelską. Konający nagle odzyskał siły i przytomność: przemówił wyrzekając się czartów i żegnając się znakiem zbawienia. W jękach i łzach żalił się :

 

Ach jakże ja nieszczęśnik boję się  wiecznego potępienia! Nieprawości moje równie liczne jak ziarnka piasku na brzegu morza. Ulituj się nade mną , Panie, którego Miłosierdzie przewyższa sprawiedliwość! Ach, Ojcze! Wspomóż mnie, bo pragnę się wyspowiadać! Oddaliłem się w głąb domostwa, gdzie dziekan, Piotr, opowiadał mi, że widząc niepokutę swego brata, modlił się samotnie w swej izbie i posłyszał głos: "Wstań Piotrze, i śpiesz sprowadzić umiłowanego sługę mego Szymona, który jest w drodze."

 

Walter publicznie odwołał swe pakty diabelskie i przyjął Sakramenta święte z oznakami wielkiej skruchy. Testament uczynił, wynagradzający wszelkie krzywdy i koło godziny 8-ej w pokoju Bogu ducha oddał.

 

Wkrótce po śmierci ukazał się bratu, mówiąc: "Wszystko dobrze, dzięki przepotężnej Królowej Aniołów i świętej sukni Sługi Bożego, uniknąłem zasadzek szatańskich".

 

Sprawa nabrała rozgłosu. Piotr de Lhynton opis cudu podał Biskupowi, który wezwał błogosławionego Szymona przed dwór swój cały. Spisano wiarygodne zeznania i stwierdzono mich autentyczność.

 

Dziekan, jako dziękczynienie  za otrzymaną łaskę u Marii Dziewicy , zapragnął braci naszych usadowić w Winchester. Wiele sobie opowiadano o tym cudownym zdarzeniu i w Anglii i dalej jeszcze. Dużo miast fundacje nam ofiarowało; liczne znakomite osobistości dopraszały się , aby do naszego świętego Zakonu afiliowane były, iżby w łaskach udział mieć i umierać w świętej sukni Zakonu i przez zasługi, chwalebnej Marii szczęśliwej śmierci dostąpić.

 

2. Pod płaszczem Maryi

          

Po wszczęciu buntu przeciw Kościołowi przez Lutra, zaślepione i przeciw prawdziwej wierze ziejące nienawiścią bandy heretyckie napadały klasztory, mordując zakonników i zakonnice, paląc kościoły, ograbiając miejsca święte. Tak było również i we Flandrii. Zuchwałe gromady odszczepieńców wszędzie się błąkały, niszcząc wszystko co katolickie. Jedna z takich band napadła klasztor S.S. Karmelitanek w San Martin. Przerażone zakonnice, lękając się więcej zniewagi niż śmierci, zwróciły się z całą ufnością pod opiekuńczy płaszcz Marii, swej Królowej i Matki, i błagały Ją gorąco o ratunek. Matka Najśw. nie zawiodła ich ufności. Gdy gromada zbliżała się  już do murów klasztoru, zagrodził im drogę Najśw. Dziewica, pełna majestatu, otoczona hufcem aniołów, z mieczami gotowymi do obrony. Napastnicy uciekli w popłochu.

 

Lecz nie koniec na tym. Gdy zakonnice z tego klasztoru przeniosły się do okolicznej wioski i pewnego wieczoru trwały na  rozmyślaniu, inna gromada heretyków wtargnęła do klasztoru. Bezbożnicy szukali wszędzie zakonnic, wpadli również do chóru, gdzie siostry się modliły, lecz noc nie ujrzeli. Matka Najśw. uczyniła je niewidzialnymi. Rozwścieczona zgraja podłożyła ogień pod klasztor, by nie mogąc znaleźć swych ofiar, spalić je żywcem. Na nic się jednak zdały wysiłki sekciarzy, pożaru nie udało im się wzniecić, a w końcu gwałtowna burza i ulewa rozpędziła ich.

 

Oto, jak Najśw. Dziewica, Królowa Karmelu, otacza płaszczem swej macierzyńskiej opieki wszystkich, co z ufnością śpieszą do Niej.

3. W śmierci godzinie

 

Jeżeli w całym naszym życiu potrzebna nam opieka Matki Najświętszej, o jakże niezbędną ona w tej rozstrzygającej chwili, w której stoczyć nam przyjdzie walkę zaciętą z wrogiem naszego zbawienia, walkę na śmierć i życie, bój o życie wieczne, albo wieczne potępienie.

 

Ta opieka Niebios Królowej zapewnioną jest wszystkim Jej wiernym czcicielom, a wiec przede wszystkim dzieciom Szkaplerza  św., tym uprzywilejowanym jej dziatkom, które okryła sukienką swoją i darzy najczulszą matczyną miłością.

 

Oto przykład, jeden z tysiąca, jasno świadczący i prawdziwości powyższego twierdzenia.

 

yło to roku 1865. Pewien młodzieniec, imieniem Narcyz Villejean, którego rodzice od niedawna osiedlili się w Saint-Dizier, kształcił się w kolegium katolickim tegoż miasta. Wybitnie utalentowany, pełen życia i polotu, zapragnął poświęcić się wyższym naukom i udać  się w tym celu do Paryża.

 

Nie bez obawy patrzyłem na to" - świadczy szczerze mu oddany jego spowiednik i przyjaciel - "znając  zdolności Narcyza, pewny byłem jego powodzenia w nauce, lecz drżałem o jego wiarę, o jego cnotę. I na cóż mu się przyda nabyć tę wiedzę, opuścić dom rodzinny, wydać tyle pieniędzy - a stracić. skarb najcenniejszy?"

 

Końcem kwietnia wyjechał Narcyz do Paryża i zamieszkał w internacie pewnego instytutu, aby stąd, razem z kolegami, uczęszczać do liceum Karola Wielkiego.

 

"1-go maja, to jest po 8-mio dniowym pobycie jego w stolicy" - opowiada  dalej zacny kapłan, którego słowa wyżej przytoczyliśmy - "z natchnienia Bożego posłałem Narcyzowi szkaplerz". Koperta nie zawierała nic innego, prócz tej Sukienki Matki Najświętszej", nieme poselstwo, lecz aż nadto wymowne, nie potrzebujące komentarza. Na szczęście młodzieniec  je zrozumiał. Nazajutrz z rana przy wstaniu, koledzy ujrzeli Narcyza udającego się śmiało i odważnie do umywalni z . szkaplerzem na piersiach! Cóż to takiego? - Posypały się żarty i drwiny.

 

Chłopcy popychali się łokciami, wskazując palcem na ten dziwny przedmiot, zdobiący pierś nowoprzybyłego kolegi; niejedna zapewne uwaga szyderca lub uszczypliwa obić się musiała o jego uszy. Lecz Narcyz się nie cofał, trwał dzielnie przy swoim.Nazajutrz scena się powtarza: Niesmaczne dowcipy z jednej strony - niezłomna stałość po drugiej. W dniach następnych sprzykrzyła się kolegom ta gra. Doszli do wniosku, że tu nie ma co robić, zresztą, spostrzegli równocześnie, że ten "pobożniś", niejednego  z nich przewyższał  w zdolnościach i nauce, wszak o tym głośno świadczyło ostatnie konkursowe wypracowanie, w którym Narcyz świetne odniósł zwycięstwo. Sukienka Marii, jako tarcza obronna strzegła tej piersi przed pociskami nieprzyjaciela. 10-go maja chłopiec pisał do swego spowiednika. "Czcigodny Ojcze, zrozumiałem Twój list. Szkaplerz noszę nieustannie na piersi, choć mię to niemało kosztowało. Ale za to Matka Najśw. pobłogosławiła pierwszej mej pracy. Całe życie za tę łaskę wdzięczny Jej będę".

 

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

 

Minął maj, czerwiec, lipiec wśród pilnych nauk, którym Bóg błogosławił. W sierpniu powrócił Narcyz do Saint-Dizier, by spędzić wakacje w kółku rodzinnym. Z radością witali go krewni i dawni profesorowie i cieszyli się serdecznie, widząc młodzieńca o tak świetnie rokującej przyszłości, pełnego zapału, życia i kwitnącego, na pozór przynajmniej, zdrowia.

 

Lecz jeszcze wznioślejsze i piękniejsze widoki dla niego miała Dziewica Niepokalana.

 

- - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

 

Łatwo pojąć zdumienie Księdza X., gdy w pierwszych dniach września otrzymał list od pewnego przyjaciela, zachęcający go , by odwiedził ciężko chorego Narcyza. Cóż się stało? - Nazajutrz znowu naglące wezwanie: "Przyjeżdżaj, dobrze by było wyspowiadać chorego". "Czekałem jeszcze. Po upływie dni kilku dowiaduję się z listu, że Narcyz zachorował ciężko na płuca. Suchoty galopujące! Choroba postępuje wielkimi krokami, czas nagli, proszono bardzo, bym czym prędzej się stawił. Trudna rada - jutro niedziela, zobowiązałem się w zastępstwie do dwóch Mszy św. Mimo najlepszych chęci, pozycja bez wyjścia. Z bólem i przykrością odłożyć musiałem podróż do poniedziałku. W mej rozterce zwróciłem się ku Matce Najświętszej. " O dobra Matko", rzekłem do Niej, "przyjm ten różaniec, który odmawiam  na Twoją cześć, w intencji, by to dziecko, które tak odważnie Szkaplerz Twój nosiło, nie umarło bez przyjęcia Sakramentów  św. Pamiętaj o nim, Matko, Najlitościwsza, wiem, jak potężne jest Twe wstawiennictwo u Boga".

 

Pokój wielki zapanował w mej duszy.

 

W poniedziałek o godz. 2 -giej wyjechałem do N. Przybywszy przed nocą, dowiedziałem się z radością, że Narcyzowi znacznie się polepszyło, wiec spokojnie udałem się  na spoczynek.

 

We wtorek, nad ranem około 4-tej, brat chorego przybiega do mnie. - "Ojcze, śpiesz się" - woła - Narcyz kona, bylebyś zdążył!"

 

Śpieszę do niego. W progu domu zastaję płaczącą matkę.

 

"Dziecię mi odeszło bez przyjęcia Sakramentów św." - jęczała z bólu - "tak długo czekaliśmy na Ojca."

 

"Narcyz nie umarł jeszcze, dobra Pani" - odrzekłem - "to nie podobna, proszę ufać miłosierdziu Bożemu".

 

"Kiedy leży, jak nieżywy, bez przytomności, już od wczoraj swej matki nie poznaje."

 

"Spokoju, biedna matko, Bóg  wszechmocny, Matka Najświętsza o swym dziecku pamięta, wszak  Ona, nie mniej jak Pani, ma serce Matki, ufajmy."

 

"Wchodzę do pokoju, pełno już było osób. Biedne dziecko leżało z zamkniętymi oczyma, oblane śmiertelnym potem, usta spalone i wyschłe od gorączki, czekano na ostatnie jego tchnienie. Lecz, o dziwo! Zaledwie usłyszał me kroki, nie widząc mię nawet jeszcze, rozwarł ramiona i zawołał gasnącym głosem:

 

"O, idzie , idzie nareszcie!"

 

"Tak, dziecko drogie, otom jest przy Tobie" - i padłem wzruszony na kolana, dziękując Tej, która tak cudownie  miłosierdzie swe nam okazać raczyła. - Narcyzie, przychodzę Cię pocieszyć, ulżyć Tobie. pojednać z Bogiem"

 

"Całym sercem" - odszepnął umierający.

 

Wyspowiadałem go. Po spowiedzi św. powiedziałem mu, ze idę teraz po Pana Jezusa, którego przyjmie do swego serca. Rozpromieniony, spokojny, pełen głębokiej wiary, oiczekiwał tej chwili.

 

W pół godziny potem, w niebiańskich pociechach przyjął Jezusa i Sakrament ostatniego namaszczenia. Wszyscy byli zdumieni tak nagłą zmianą jego stanu - on, co zdawał się już nic nie widzieć i nie słyszeć. Matka nie posiadała się ze szczęścia, widząc go tak rozradowanego, jakby na chwilę, zapominała o bólu, ze traci syna. Po skończonej ceremonii przeniesiono chorego na fotel i przybliżono do ognia, chcąc zapewne rozgrzać, ogarnięte śmiertelnym chłodem jego członki. Wtedy Narcyz uchwycił w swe skostniałe dłonie Szkaplerz Święty, podniósł go do ust, i w gorącym uścisku oddał ostatnie tchnienie.

 

Umarł w 19-tej wiośnie życia.

 

Maria nie zapomniała o swym dziecku, co w chwili walki nie wstydziło się swojej Matki. I Ona nie powstydzi się go przed sądem sprawiedliwego Boga. Oby i nas podobny los spotkał!

 

O Mario, módl się za nami, teraz i w godzinę śmierci naszej.

 

Annales de Ste Joseph et de la Famille.

 

4. Potęga szkaplerz na wojnie (1914-1918)

 

"Przed wybuchem wojny światowej, przed wymarszem na front rosyjski, otrzymałem od matki mojej szkaplerz, z którym się od tej chwili nigdy nie rozłączyłem. Ufność moja w pomoc i opiekę Niepokalanej została sowicie wynagrodzona, to też przepełniony gorącą wdzięcznością dla Najświętszej Matki Bożej Szkaplerznej, ogłaszam, co następuje:

 

W jesieni roku 1914 w czasie walk pod Przemyślem, obserwowałem, jako kapitan sztabu gen. Przez kilka dni z rzędu ze stanowiska bojowego Dcy dyw. Piech., pojedynczych piechurów, wlokących się z widocznym, dużym wysiłkiem z tyraliery w kierunku na Nowe Miasto, gdzie znajdował się szpital polowy dywizji. Litując się nad tymi biedakami, obdarzałem mijających nas żołnierzy papierosami, czekoladą, albo raczyłem ich herbatą lub zupą z kuchni polowej sztabu dywizji, który niedaleko stał kwaterą w Wołczy Dolnej. Jak się niebawem okazało, byli to prawie wyłącznie ciężko chorzy na cholerę, która w tym czasie poczęła grasować w szeregach armii austriackiej, pochłaniając więcej ofiar z ludzi, aniżeli wszystkie inne środki zastosowane w nowoczesnej walce.

 

Pomimo, że stykałem się bezpośrednio i codziennie przez dłuższy okres czasu z ciężko chorymi na bardzo zaraźliwą cholerę, jednak dzięki opiece matki Bożej Szkaplerznej, wyszedłem zdrowo z tego wielkiego niebezpieczeństwa.

 

W nocy z 2-go na 3-go listopada r. 1914 wysłany zostałem po odbiór rozkazów do Dowódcy Korpusu z Grabownicy-Sozanskiej. Jadąc konno z moim luzakiem z Wołczy Dolnej, musiałem tak w drodze do Grabownicy, jako też i w drodze powrotnej przejechać przez las, szerokości około3 klm, pod Posadą Nowomiejską. Wschodni skraj tego alsu oddalony zaledwie na 1000 m od linii bojowej Rosjan, był mimo nocy pod ciągłym ogniem karabinów maszynowych, a drogi wiodące przez las trzymała ponadto artyleria rosyjska pod wolnym, ale ciągłym ogniem swych dział polowych i ciężkich, a to ze względu na to, by uniemożliwić Austriakom pod osłoną nocy przesuwanie odwodów oraz utrudnić im podciąganie kuchni polowych i wozów z amunicją, dla zaopatrzenia linii bojowej w żywność i amunicję. Wybrałem wobec tego  kierunek na półn. -zach., a omijając drogi jechałem przez las na przełaj, orientując się jedynie według busoli. Posuwanie się konno w ciemnej nocy, pod ciągłym ogniem karabinowym i artylerii, przez częściami bagnisty las i to w dodatku zasiany dość gęsto lejami od granatów, a przecięty w wielu miejscach drutami telefonicznymi, było zaiste przedsięwzięciem bardzo niebezpiecznym.

 

Jednak i z tego niebezpieczeństwa wyszedłem, dzięki opiece Matki Bożej Szkaplerznej cało i zdrowo; wierzchowiec mój został wprawdzie raniony w nozdrza i w szyję, lecz na szczęście tak lekko, że wkrótce został wyleczony.

 

W  miesiącu lutym r. 1917, gdy dowodziłem na froncie włoskim w Dolomitach grupą bojową na odcinku Val Sugana, panowała pogoda nadzwyczaj piękna  i słoneczna, mrozy były niewielkie, a śnieg padał bardzo rzadko; a jednak artyleria włoska, mimo tych tak dogodnych warunków atmosferycznych, prawie że zupełnie przestała działać. Za to w dniu 28 lutego, gdy zdałem dowództwo grupy bojowej i wyruszyłem pieszo przez Campestrini do Roncegno, artyleria włoska ostrzeliwała granatami od godziny 2-giej począwszy nie tylko miejsce postoju dowództwa  tej grupy na górze Salubio, a więc i barak, w którym ja przez cały miesiąc mieszkałem, który ja przed pół godziną opuściłem - lecz również cały teren , gdzie codziennie w godzinach popołudniowych uprawiałem  wraz z moimi oficerami i szeregowymi ćwiczenia jazdy na nartach i ćwiczenia bojowe!

 

Jako najwymowniejszy atoli dowód osobliwszej opieki i pomocy, który ja niegodny doznałem od Najśw. Matki Bożej Szkaplerznej, uważam fakt, że aczkolwiek przez cały czasokres wojny światowej, a następnie w czasie wojny polsko-bolszewickiej, byłem prawie bez przerwy na froncie bojowym, a wobec tego i codziennie narażony tak na ogień nieprzyjacielski, jako też na niebezpieczeństwa innego rodzaju (tyfus plamisty, brzuszny, lawiny  w Alpach itp.) - to jednak Nidy nie byłem ani ranny, ani też nigdy nie chorowałem poważniej!

 

Dlatego dziękuję publicznie Najświętszej Marii Pannie, Matce Bożej Szkaplerznej, bo jej tylko zawdzięczam, że jeszcze żyję. Każdy niech się z ufnością ucieka do Matki Szkaplerznej, a na pewno będzie wysłuchany!"

 

Rawicz, 3.VI.1929                 Józef Kalicki

 

Generał Wojsk Polskich

 

             

 

5. Łaski Szkaplerz Świętego

 

Tygodnik angielski: "The Universe"" donosi nam pod datą 11 lutego 1927, co następuje:

 

"Dorożka-taksówka całym pędem jechała przez most jeden w Nowym Jorku, gdy naraz maszyna odmówiła posłuszeństwa i pojazd, uderzywszy silnie o parapet mostu, został wyrzucony zeń i spadł o 15 m niżej niż szyny kolejki miejskiej. Lekarz i pastor protestancki zjawili się niemal natychmiast z pomocą. Gdy tylko wydobyto szofera spod szczątków rozbitego samochodu, spod odzienia rozwartego na piersiach, ukazał się św. Szkaplerz karmelitański; po tym znaku poznano, iż nieszczęśliwy jest katolikiem. Najśw. Panna czuwała nad dzieckiem swoim. Pomimo swego protestanckiego uprzedzenia, pastor natychmiast udał się po katolickiego kapłana. Wskoczywszy w pierwsze napotkane auto, przywiózł wkrótce na miejsce wypadku ks. Józefa Hamelrijck . ten ostatni udzielił umierającemu ostatnich świętych Sakramentów, a przy ceremonii obecny był niezliczony tłum ciekawych, którzy zbiegłszy się na wieść o zaszłym nieszczęściu, z największym skupieniem i uszanowaniem przypatrywali się św. obrzędowi".

 

Oby Najśw. Królowa Karmelu raczyła łaską wiary nagrodzić pastorowi protestanckiemu ten piękny jego czyn, a nam wszystkim udzielała coraz większej ufności w Jej przemożną Matczyną opiekę.

 

Messager de la Grande et de la Petite Thérése

 

 

 

 

6. Opowiadanie żołnierza

Okropny trzask zbudził nas ze snu w połowie lipca 1917 roku. Za ścianami naszego baraku było słychać biegania, nawoływania i jęki rannych żołnierzy.

Zanim odpędziliśmy z powiek resztki snu, wpadł do naszego baraku szef Knopf i krzyknął urywanym głosem:

- Chłopcy . wstawać! Do okopów. rozkaz! Francuzi zaczynają atakować!... Kula rozwaliła sąsiedni barak!...

Pośpiesznemu naszemu ubieraniu towarzyszyły bezustannie salwy armatnie. Po chwili byliśmy gotowi. Przynaglani przez Knopfa i uformowani w czwórki, wyruszyliśmy szybkim krokiem w stronę okopów. Lekka mgła spowiła ziemię. Nad głowami naszymi przelatywały z sykiem raz po raz pociski lub pękały szrapnele. W dali huczały bezustannie działa. Ziemia dudniła. Atak już się rozpoczął.

Kilkadziesiąt kroków przed nami widniały najeżone okopy. Przywarliśmy do ziemi. Z okopów doszedł do naszych uszu przygłuszony obustronną strzelaniną głos gonga, a powietrze przybrało równocześnie jakiś ostry, duszny zapach. Podniosłem głowę. Nad ziemią unosił się obłok barwy żółto - zielonkawej. Knopf spojrzał na nas z przerażeniem, szukając czegoś wokoło siebie.

- Gaz. - wrzasnął nieludzkim głosem.

Momentalnie sięgnąłem ręką w bok po maskę. Na próżno, nie miałem jej! Spojrzałem na towarzyszów. Kilku wkładało na twarz ochronne gumy, reszta zaś, nie wyłączając Knopfa, spoglądała na siebie błędnymi oczyma, w których malowało się bezgraniczne przerażenie. W pośpiechu nie zabraliśmy masek! Przed nami stanęło upiorne widmo śmierci! NA ucieczkę do baraków było za późno.

Nagle uczułem niemoc i straszne duszenie. Palcami objąłem nerwowo gardło i zacząłem targać kołnierz munduru. Słyszałem tylko - jakby we śnie - głuche warczenie armat i charczenie towarzyszy. Nagle palcami natknąłem na kawałek jakiejś materii, zawieszonej na piersiach. Ustami wymówiłem: "Mario." i zupełnie odruchowo włożyłem do ust ową materię. Straciłem przytomność.

Nie wiem jak długo leżałem bez przytomności. Gdy otwarłem oczy. Mżył drobny deszcz. Byłem wyczerpany. W ustach miałem pełno piasku i jakiś miękki przedmiot. Koło mnie chodzili jacyś ludzie, - widocznie sanitariusze. Po chwili po raz drugi straciłem przytomność.

Przebudziłem się w szpitalu wojskowym. Koło mego łóżka stało dwóch pielęgniarzy. Jeden z nich mówił, wskazując na mnie i kiwając głową:

- Jakim sposobem ten Polak wyszedł cało z tego ataku, to ja nie wiem. Bez maski. Tamci wszyscy legli.

Przymknąłem oczy. Powoli wracała mi świadomość ostatnich wypadków. Wiec oni zginęli wraz z Knopfem, a ja sam wyszedłem cało. cudownie?

Nagle ręka moja napotkała na ową materię, którą miałem w ustach podczas napadu. Zdjąłem ją z piersi. Był to, zabrudzony piaskiem i czerwoną pianą, która buchała mi z ust w owym pamiętnym dniu, zapomniany przez szeregi miesięcy mego pobytu na froncie - szkaplerz. Matka zawiesiła mi go na piersiach przed wyjazdem na pola bitwy. "Weź go synu! - mówiła staruszka ze łzami w oczach.  - GDy szkaplerz będziesz nosił na piersiach i westchniesz czasem do Tej, która go ludziom dała, nie potrzebujesz się obawiać niczego". Na froncie - wśród huku armat - zapomniałem o talizmanie matczynym. Aż wreszcie w tym dniu strasznym. Spojrzałem na tablicę szpitalną, wiszącą nad mym łóżkiem. "Otruty 16 lipca." przeczytałem początek i zalałem się łzami, całując cudowny szkaplerz. Wszak 16 lipca - to święto Matki Boskiej Szkaplerznej! Zrozumiałem zdumienie pielęgniarzy, zrozumiałem moje cudowne ocalenie. Słowa matki spełniły się.

"Przewodnik katolicki".                            St.Maćkowiak

7. Wzruszające opowiadanie

 

Razu pewnego spotkałem inwalidę, którego Szkaplerz cudownym sposobem uratował w czasie wojny światowej.

 

Był wzięty do niewoli rosyjskiej.

 

Ów człowiek rozmawiał ze mną o wierze z takim zapałem, z taką siłą, że pomyślałem: "O Boże! Z taką  wiarą mógłby góry przenosić!"

 

To wszystko jest dziełem Marii.

 

Jak mógł wierzyć tak głęboko! W jaki sposób posiadł taką wiarę - zapytałem go mimo woli.

 

Odpowiedział: "nosiłem Szkaplerz św. Ilekroć myłem się rano, a koledzy spostrzegali na mojej obnażonej szyi Szkaplerz, zawsze mnie wyśmiewali.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin