Keri Arthur - Zew nocy 09 - Przysięga do księżyca ( CAŁOŚĆ ).pdf

(4822 KB) Pobierz
~1~
Rozdział 1
Jak masz powiedzieć przyjacielowi żegnaj?
Jak masz powiedzieć przepraszam, że nie byłam tam dla ciebie, że nie byłam
dostatecznie silna, że powinnam zastrzelić łajdaka, kiedy po raz pierwszy miałam
okazję? Jak masz powiedzieć te wszystkie rzeczy, kiedy go już nie ma, by usłyszał te
słowa?
I jak masz poradzić sobie z żalem, kiedy jego ciało jest niczym więcej niż
wspomnieniem na wietrze, a jego dusza już dawno zniknęła z tego życia?
Nie możesz. Ja nie mogę.
Więc po prostu stałam tu na krawędzi urwiska, otoczona przez mroczne piękno Gór
Grampian i targana przez wiatr, który wydawał się rozbrzmiewać echem dzikiego tętna
kopyt.
To nie były góry, gdzie Kade się urodził, ale były tymi, które wybrał po śmierci.
Jego popioły zostały rozrzucone tu trzy miesiące temu, pogrzeb odbył się z udziałem
jego klaczy, jego dzieci i jego współpracowników z Departamentu.
Przez wszystkich z wyjątkiem mnie.
Byłam schwytana w mojej własnej walce, wahając się między tym światem a
następnym, rozdarta między pragnieniem, by umrzeć, a niechęcią, by po prostu się
poddać.
W końcu wybrałam życie nad śmiercią, ale to nie mój bliźniak ściągnął mnie z
krawędzi, ani wampir trzymający moje serce. Mój wybawca nadszedł w postaci
blondwłosej małej dziewczynki z jasnymi fioletowymi oczami, która widziała zbyt
wiele.
Ale nie było już wybawienia dla Kade’a.
Powinno być, ale go zawiodłam.
~2~
Zamknęłam oczy i rozpostarłam szeroko moje ramiona, pozwalając wiatrowi
kołysać moim ciałem. Część mnie kusiła, by po prostu odpuścić, by rzucić się w
przepaść, która rozciągała się pode mną. By rozbić moje ciało na skałach i pozwolić
mojemu duchowi przemierzyć tę ogromną dzicz. Być wolną, tak jak teraz był wolny
mój przyjaciel.
Ponieważ wraz ze śmiercią Kade’a, śmiercią mojego partnera duszy – Kye’a – i
większością moich marzeń zamienionych w niczym więcej niż popioły, śmierć nadal
czasami wydawała się być jak potężna kusząca opcja.
Ale w moim życiu byli ludzie, którzy zasługiwali na coś lepszego. I Kade na pewno
chciałby dla mnie więcej niż to.
Łzy spłynęły po moich policzkach. Oddychałam głęboko, zaciągając się rześkością
wczesno-porannego powietrza, smakując wraz z nim aromaty i szukając z nadzieją tego
jednego zapachu, którego już nigdy, kiedykolwiek, tu nie będzie.
Zniknął na zawsze. Mogłam to zaakceptować. Ale nigdy nie będę mogła uciec od tej
winy.
Zgięłam się i podniosłam butelkę wina, którą przyniosłam ze sobą. To był Brown
Brothers Riesling – jeden z jego ulubionych, nie moich. Po wyciągnięciu korka,
wypiłam łyk, a potem uniosłam butelkę do rozjaśniającego się od świtu nieba, a łzy
spływały mi po twarzy.
- Może któregoś dnia zasłużę na twoje przebaczenie, mój przyjacielu. – Mój głos
był ledwie słyszalny, ale wydawał się rozbrzmiewać echem po górach. – I może
znajdziesz spokój, szczęście i wiele chętnych klaczy na żyznych łąkach życia
pozagrobowego.
Z tym, wylałam wino, pozwalając mu płynąć wraz z wiatrem. Gdy butelka była
pusta, wyrzuciłam ją przez krawędź, przyglądając się jak spada, dopóki nie zabrały jej
cienie. Nie usłyszałam jak roztrzaskała się o skały. Może upiorne palce mężczyzny o
kasztanowej skórze złapały ją dużo wcześniej niż to się stało.
Wzięłam kolejny głęboki, drżący oddech, a potem starłam łzy z policzków i
dodałam.
- Żegnaj, Kade. Mam nadzieję, że będziemy mogli spotkać się jeszcze raz po drugiej
stronie. I mam nadzieję, że byłam mądrzejszym przyjacielem wtedy niż jestem teraz.
~3~
Słońce wybrało ten moment, by rozbić się o wierzchołek góry, rozlewając złote
palce światła przez cienie i prawie natychmiast ogrzewając chłód z powietrza i mojej
skóry.
Gdyby to był znak od Kade’a, w takim razie zostałby doceniony.
Otarłam resztę moich łez, posłałam całusa wschodzącemu słońcu, a potem
obróciłam się i wróciłam ścieżką do samochodu. Mój telefon – który zostawiłam na
przednim siedzeniu wraz z torebką – migał. Co znaczyło, że ktoś do mnie dzwonił,
podczas gdy ja byłam na krawędzi klifu.
Wskoczyłam na siedzenie kierowcy i sięgnęłam po telefon, a potem się zawahałam.
Wiedziałam bez patrzenia, że ten telefon mógł być od Jacka. Celował w wybieraniu
odpowiedniego czasu – zawsze łapał mnie, kiedy najmniej się tego spodziewałam albo
chciałam. Poza tym, każdy inny w moim życiu wiedział, że jestem tutaj i się żegnam, i
nie przerywaliby mi dla niczego, co nie byłoby katastrofą. A gdyby to była katastrofa,
były lepsze sposoby skontaktowania się ze mną niż użycie telefonu. Do diabła, Quinn
mógł mnie znaleźć telepatycznie. Więź między nami urosła dużo silniejsza po śmierci
Kye’a.
Kye.
Myśl o nim sprawiała, że mój żołądek się skręcał. Zamknęłam oczy i odepchnęłam
winę i gniew i ból, które zawsze wzrastały na każdy błysk wspomnienia. Zabiłam
mojego partnera duszy. Dobrowolnie. I teraz musiałam żyć z konsekwencjami.
Nawet, jeśli część mnie nadal chciała po prostu zwinąć się i umrzeć.
Spojrzałam jeszcze raz na telefon. Kusiło, by zignorować telefon Jacka, ale nie
mogłam. Postanowiłam żyć – i czy mi się to podobało czy nie, Departament był częścią
mojego życia.
Pstryknęłam włącznik na telefonie i sprawdziłam dane połączenia. Oczywiście to
był Jack. Powiedziałam mu dwa dni temu, że jestem gotowa wrócić do pracy, ale teraz,
kiedy nadszedł ten czas, nie byłam tego taka pewna.
Prawdę powiedziawszy, nie
chciałam
ponownie chwytać za broń. Nie chciałam
znowu kogoś zastrzelić – zwłaszcza po tym, co stało się z Kadem i Kyem. Obawiałam
się wahania, które doprowadziło do śmierci Kade’a. Ale najbardziej ze wszystkiego,
obawiałam się tego, że się
nie
zawaham. Że stanę się bezmyślnym zabójcą, którym Jack
chciał, bym była, po prostu z powodu strachu, że stracę jeszcze kogoś, jeśli tego nie
zrobię.
~4~
Spędziłam dużo czasu na walce z pragnieniem Jacka, by zrobić ze mnie strażnika.
Gdy w końcu stałam się jednym z nich, walka się pokręciła stając się bitwą przeciw
jego planom i mojej własnej naturze. Nie chciałam być zabójcą tak jak mój brat. I
chociaż bardzo go kochałam – tak samo jak nie chciałam żyć bez niego – to
sporadyczna bezwzględność Rhoana bardzo mnie przerażała.
Kade kiedyś mi powiedział, że każdy się waha, ale się mylił. Mój brat nigdy tego
nie robił, ani żaden inny strażnik. Tylko ja.
I to wahanie kosztowało mnie Kade’a.
Czułam się jak w potrzasku, zamknięta w klatce między głazami losu, mojej własnej
natury i strachu. I chociaż bardzo chciałam odejść z Departamentu, nie mogłam. Lek
podany mi tak dawno temu wciąż szalał w moim krwiobiegu, a zmiany w moim ciele
toczyły się dalej. Naukowcy monitorujący mnie byli prawie pewni, że, w
przeciwieństwie do innych odbiorców leku, nie zyskam umiejętności przybierania
różnorakich postaci zmiennych – co znaczyło, że utknęłam z moim alternatywnym
kształtem przeklętej mewy – ale moje zdolności jasnowidzenia wciąż rosną, wciąż się
zmieniają. Nikt nie był pewny, gdzie to się zatrzyma, i dopóki to wszystko się nie
unormuje, utknęłam między wyborem Departamentu, a wojskiem.
A zawsze lepiej było utknąć z diabłem, którego znałeś.
Wessałam drżący oddech, a potem nacisnęłam przycisk odbierania. Jack
odpowiedział na drugi dzwonek.
- Chciałeś mnie, szefie?
- Tak, chciałem. – Zawahał się. – Wszystko w porządku? Nadal brzmisz na
zmęczoną.
- Dobrze się czuję. – Ale potarłam ręką po oczach i nawet chciałam skłamać. Dał mi
doskonałą wymówkę i oboje to wiedzieliśmy. Ale ja naprawdę musiałam zmierzyć się z
moim życiem - nawet jeśli nie bardzo kontrolowałam jego strzępów. – Co się dzieje?
- Mamy coś, co wygląda na zabójstwo rytualne. Jeśli czujesz się na siłach,
chciałbym żebyś tam pojechała i zobaczyła czy nie pałęta się tam dusza.
- Pewnie. Wyślij mi adres i natychmiast tam jadę. – Zawahałam się. – Jednak
zabierze mi to przynajmniej godzinę. Jestem w Grampians.
Nie zapytał dlaczego. Wiedział, że to jest ostatnie miejsce spoczynku Kade’a i
również wiedział, że nie byłam na jego pogrzebie.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin