Laurann Dohner - 3 - Mating Brand PL.pdf

(685 KB) Pobierz
Prolog
Przeszłość…
Rozgrzana, śliska skóra przyciągnęła jej usta do jego płaskiego brzucha. Prześcieradło zostało zrzucone.
Klimatyzator okienny brzęczał miękko w drugim pokoju, ale nie był godnym przeciwnikiem dla upalnego
wczesnego teksańskiego lata.
Charma zlizała kroplę potu tuż poniżej pępka Branda. Kochała jego smak, jego zapach – wszystko w nim.
Natychmiast odpowiedział. Jego fiut się usztywnił, wydłużył i dumnie urósł do pełnego masztu, a cichy
jęk zadudnił w jego szerokiej piersi. Uśmiechnęła się i pocałowała krzywiznę jego biodra. Jego duża
ręka zaczęła szukać jej włosów, ale nie znalazła i złapała jej nagie ramię.
- Dzień dobry – wychrypiał.
- Nie całkiem, ale będzie. – Uniosła się trochę, sprawdziła na ile się obudził i ponownie otworzyła usta.
Jej język przemierzył spód jego penisa, wywołując drgnięcie jego fiuta.
Podniósł głowę, by na nią spojrzeć wypełnionymi namiętnością oczami. Ich miękkie brązowe głębie
wydawały się być bardziej złote niż kasztanowe, gdy się obudził. Jego nos się rozszerzył, a ciało napięło.
- Zbliżasz się do rui.
Kiwnęła głową, celowo wydychając ciepłe powietrze na jego płeć zanim przemówiła.
- Wiem. Uświadomiłam to sobie, gdy się obudziłam. Powinnam wziąć tabletki? Muszę natychmiast
zacząć je brać, żeby to wyciszyć i kontrolować, inaczej uderzy we mnie z pełną siłą w ciągu kilku godzin.
- Nie bierz ich. Zadzwonimy, że jesteś chora przez parę następnych dni. – Jego ręka pieściła jej ramię. –
Przeżyłem zeszły miesiąc. – Jego pełne, wydatne wargi wykrzywiły się w uśmiechu. – Wchodzę w to.
Spojrzała na imponujący dowód tuż przed swoimi ustami.
- Z pewnością tak. Usiadł.
- Chodź tu.
- Jest mi dobrze tam, gdzie jestem.
- Lepiej niż dobrze, ale również pamiętam, jaka agresywna się stajesz. – Zachichotał. – I chociaż jestem
twardy, nie chcę, żeby twoje kły przypadkowo mnie ukłuły.
- Nie ugryzę.
- Skarbie, to jest jedyny czas miesiąca, kiedy rosną ci kły. Kocham cię, ale nie zaryzykuję tego. Nie
uczynię ci wiele dobrego owinięty w lód, dopóki się do jutra nie wyleczę.
Charma wydęła wargi.
- Chcę cię posmakować.
- Zaufaj mi. Ja też to kocham, ale w tej chwili nie bardzo masz kontrolę. Chcesz, żebym ci pokazał blizny
na moim ramieniu z ostatniego miesiąca?
- Bardzo mi przykro.
- W porządku. To nie jest skarga. Przestań przepraszać. Lubię nosić twoje znaki. Usiadła.
- Możesz zrobić bliznę na mnie i poczuję się lepiej.
Brand rzucił się, przewrócił ją płasko na plecy i obezwładnił pod sobą.
- To był wypadek. Nie chciałaś mnie ugryźć, a ja nigdy nie zeszpecę twojej pięknej skóry.
Jej nastrój stał się ponury.
- Wiem.
- Hej. – Poprawił się na niej, dopóki ich nosy się nie zetknęły i wpatrzył się w jej oczy. – To ty nie
chcesz się ze mną sparować. Ja cię chcę. To jedyny powód, dla którego kiedykolwiek zatopię w tobie
moje zęby.
Odwróciła głowę, by przypatrywać się ścianie. Łzy zagroziły wylaniem, ale zdołała mruganiem
powstrzymać większość nich.
- Wiesz, że nie mogę.
Mogła poczuć ich ból, który wypełnił pokój, zmieszał się, dopóki nie mogła już wykryć, które z nich
pachniało nim silniej. Brand odtoczył się i zsunął z ich łóżka. Ruszył w stronę drzwi.
- Weź te tabletki.
- Chcesz mnie ukarać?
Zatrzymał się. Mogła wpatrywać się w jego duże, seksowne ciało przez cały dzień. Nie odwrócił się, by
na nią spojrzeć.
- Coraz trudniej jest mi nie sparować się z tobą. Myślę, że lepiej będzie jak je weźmiesz, by poradzić
sobie z twoją rują. Znienawidziłabyś mnie, gdybym stracił kontrolę. – Opuścił pokój.
Leżała tak wpatrując się w pusty otwór drzwiowy jeszcze długo po tym jak usłyszała lejący się prysznic.
Pragnienie, by do niego dołączyć, sprawiało jej ból. Nie chodziło o to, że jej ciało pulsowało za seksem
albo że teraz szalały w niej hormony. Kochała Branda całym swoim sercem i nie chciała niczego więcej
jak tylko się z nim sparować. Tyle tylko, że wiedziała, iż to nigdy nie może się zdarzyć.
Wspomnienia sprzed czterech miesięcy wypełniły jej umysł…
***
Siedziała w klasie słuchając ględzącego profesora historii i ledwie usłyszała jak otwierają się drzwi, by
wpuścić kogoś, kto się spóźnił. Lekko postukała kciukiem w swoje udo, próbując przywrócić uwagę, ale
nuda była silniejsza. Nagle jej nos wypełnił zapach, niemal wpędzając ją w panikę.
Szarpnęła głowę, by przez salę wpatrzyć się w naprawdę dużego, wysokiego, czarnowłosego mężczyznę,
który zajął miejsce. On nie tyle usiadł, co opadł leniwym ruchem. Musiał mieć jakieś metr
dziewięćdziesiąt i sto osiem kilogramów. Można było przypuścić z jego muskularnego, umięśnionego
ciała, że należał do zespołu piłkarskiego college'u. Charma wiedziała lepiej. Charakterystyczny zapach
wilkołaka upewnił ją o niebezpieczeństwie, jakie prezentował.
To było oczywiste w sekundzie, kiedy złapał jej zapach. Natychmiast zaalarmowany, usiadł prosto. Jego
głowa szarpnęła się w jej kierunku i jego ciemne spojrzenie skupiło się na niej. Jej palce wbiły się w
dżinsy, gdy chwyciło ją przerażenie. Jedyną rzeczą, jaka powstrzymała ją przed ucieczką z jej miejsca, by
ratować życie, było pięćdziesięciu studentów i nudny profesor, którzy byliby świadkami. Nigdy nie
zaatakuje jej przed ludźmi. Była bezpieczniejsza pozostając tutaj.
Zmarszczył brwi, ale potem zrobił coś zaskakującego. Podniósł rękę i posłał jej lekkie machnięcie.
Gapiła się na niego, dopóki powolny uśmiech nie rozprzestrzenił się na jego przystojnej twarzy. Te
łagodne brązowe oczy nie rzuciły ostrzeżenia o nieuchronnym ataku. Zamiast tego mrugnął zanim
odwrócił wzrok, by ignorować ją przez resztę lekcji.
Charma ociągała się wewnątrz klasy, po tym jak się skończyło, bojąc się wyjść, gdyby czekał na nią
chcąc gdzieś ją zaciągnąć. W dużym teksańskim kampusie było mnóstwo takich miejsc, gdzie nikt nie
byłby świadkiem jej śmierci. Napełniona strachem, skierowała się do drzwi, wiedząc, że już dłużej nie
może się chować.
Stał na zewnątrz tak jak się obawiała. Zesztywniała, jej serce waliło tak mocno, że aż bolało, i drżała.
Wiedziała, że nie ma szans na przetrwanie, gdy zaatakuje.
- Uspokój się. Nie jestem żadnym zagrożeniem. – Zmarszczył brwi. – Cholera, jesteś przerażona. Nie ma
do tego powodu.
Nie uwierzyła mu. Byli naturalnymi wrogami.
- Przyszedłem do college'u się uczyć. – Jego głos był przyjemny, chropawy. – No wiesz - by poznać
nowych ludzi, doświadczyć nowych rzeczy. Jesteś jedyną osobą, na którą wpadłem, a która jest… –
Urwał i rozejrzał się wkoło, zanim ponownie napotkał jej spojrzenie. – Specjalna.
Nie mogła znaleźć głosu. To musiała być pułapka. Chciał się nią zabawić, może zwabić w złudne
poczucie bezpieczeństwa, a potem uderzyć dla zabawy zobaczenia szoku na jej twarzy tuż przez śmiercią.
- Myślę, że powinniśmy zostawić tą bzdurną politykę rodzinną w domu, gdzie przynależy, prawda? W tej
chwili jesteśmy po prostu dwoma studentami. Przysięgam, że nie zamierzam cię skrzywdzić. – Wciągnął
głęboki wdech przez nos. – Jesteś panterą?
Wciąż nie mogła mówić przez gulę zwiniętą w jej gardle. Zamiast tego potrząsnęła głową. Jej książki
były niezwykle ciężkie, trzymane kurczowo przed jej klatką piersiową, by ochronić jej serce, gdyby
zdecydował się nagle je wydrapać.
- Nie znam twojego zapachu.
Odchrząknęła. Potrzeba było długich sekund, żeby opanować nerwy i się odezwać, kiedy walczyła ze
swoimi instynktami umknięcia.
- Jestem pół-człowiekiem, pół cętkowaną panterą.
Uśmiechnął się.
- Naprawdę? Stawiam, że jesteś ładna, gdy się zmieniasz. To znaczy – jego uśmiech przybladł – jesteś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin