R.A. Salvatore
Kryształowy relikt
Księga pierwsza Trylogii Lodowego Wichru
Seria: Zapomniane krainy (Forgotten Realms)
Przełożyli: Monika Klonowska, Grzegorz Borecki
Tytuł oryginału The Icewind Dale Trilogy: The Crystal Shard
Wydanie polskie 1998
Wydanie oryginalne 1988
Akar Kessel, początkujący mag o słabej sile woli, uruchamia zdarzenia prowadzące do ponownego odkrycia magicznego przedmiotu - kryształowego reliktu. Czy jest to tylko martwe narzędzie... czy też może być zdolne doprowadzić do upadku Dekapolis?
Spis treści:
Preludium. 8
Część I - Dekapolis. 11
1. Popychadło. 11
2. Na Brzegach Maer Dualdon. 19
3. Miodowa Sala. 31
4. Kryształowy Relikt. 42
5. Pewnego dnia. 51
6. Bryn Shander. 59
7. Burza nadchodzi. 72
8. Krwawe Pola. 85
Epilog. 98
Część II - Wulfgar. 103
9. Już nie chłopiec. 103
10. Gromadzą się ciemności. 110
11. Aegis-fang. 120
12. Dar. 128
13. Na rozkaz władcy. 139
14. Purpurowe oczy. 144
15. Na skrzydłach zagłady. 155
16. Płytkie groby. 165
17. Zemsta. 176
18. Legowisko Biggrina. 187
19. Ponure wieści. 210
20. Niewolnik nie-człowieka. 223
Epilog. 233
Część III - Cryshal-Tirith. 235
21. Lodowy Grobowiec. 235
22. Przez krew lub przez czyn. 246
23. Pokonani. 261
24. Cryshal-Tirith. 272
25. Errtu. 289
26. Prawa zwycięstwa. 304
27. Zegar zagłady. 309
28. Kłamstwo w kłamstwie. 324
29. Inne możliwości. 334
30. Bitwa o Dolinę Lodowego Wichru. 351
31. Zwycięstwo? 367
Epilog. 387
Zbierzcie się wkoło Twardzi mężowie ze stepów
I słuchajcie mojej opowieści
O śmiałych bohaterach i trwałej przyjaźni
I o Tyranie z Doliny Lodowego Wichru
O związku przyjaciół
Na śmierć i życie
O legendach stworzonych przez barda
Zgubnej pysze nędznego nikczemnika
I o grozie Kryształowego reliktu
Mojej żonie Dianie oraz Bryanowi, Geno i Caitlin
za ich pomoc i cierpliwość okazane przy tym doświadczeniu.
Także mym rodzicom, Geno i Irenie
za to, że zawsze we mnie wierzyli,
nawet wtedy gdy ja sam w siebie zwątpiłem.
Gdy ktoś podejmuje się takiego dzieła, jak to, szczególnie zaś wtedy, gdy jest to jego pierwsza powieść, niezmiennie znajduje się przy nim szereg ludzi, którzy pomagają mu w realizacji owego zamysłu. „Kryształowy relikt” nie był pod tym względem wyjątkiem. Na publikację powieści składają się trzy elementy: pewna doza talentu, spora ilość ciężkiej pracy i łut szczęścia. Pierwsze dwa elementy mogą podlegać kontroli autora, lecz ten trzeci wymaga znalezienia się w stosownym czasie w odpowiednim miejscu i natrafienia na wydawcę, który uwierzy w zdolności i poświęcenie niezbędne przy realizacji danego zadania.
Dlatego najserdeczniej dziękuję wydawnictwu TSR, a szczególnie Mary Kirchoff, za to, że dano mi, początkującemu autorowi, szansę i przeprowadzono przez cały proces edytorski. W latach 80. pisanie stało się procesem wysoce skomplikowanym technologicznie, jak też eksperymentem dla zdolności twórczych. W przypadku „Kryształowego reliktu” szczęście wyjątkowo mi sprzyjało. Uważam się za szczęśliwca, ponieważ miałem takiego przyjaciela, jak Brian P. Savoy, który towarzyszył mi w tej drodze wraz ze swym oprogramowaniem, nadając końcowy kształt tekstowi.
Dziękuję też mym osobistym recenzentom, Dave'owi Duquette oraz Michaelowi LaVigueur, za wskazanie słabych i mocnych punktów surowego szkicu, memu bratu, Gary'emu Salvatore, za jego pracę nad mapami Doliny Lodowego Wichru i pozostałym członkom mej grupy gry AD&D: Tomowi Parkerowi, Danielowi Mallardowi i Rolandowi Lortie, za ich ciągłe inspirowanie rozwoju dziwacznych postaci bohaterów powieści fantasy.
Na zakończenie dziękuję człowiekowi, który naprawdę wprowadził mnie w świat gier AD&D, Bobowi Brownowi. Ponieważ odszedł od nas (zabierając ze sobą zapach fajkowego dymu), atmosfera wokół stołu do gier nigdy już nie będzie taka sama.
Demon siedział na krześle wyciętym z pnia gigantycznego grzyba. Szlam bulgotał i kłębił się wokół skalistej wyspy; wiecznie ociekający i przelewający się, charakteryzował ten poziom Otchłani.
Errtu bębnił swymi szponiastymi palcami; rogata, małpia głowa chwiała mu się na ramionach, gdy zaglądał w ciemność.
- Gdzie jesteś, Telshazzie? - zasyczał demon, spodziewający się nowin o relikcie. Crenshinibon opanował jego wszystkie myśli. Mając w ręku tę skorupę, Errtu mógł zapanować nad całym planem, a nawet może nad kilkoma. A Errtu był o krok od zdobycia jej.
Demon znał moc tego artefaktu; Errtu służył siedmiu Liczom, gdy ci połączyli swą całą magię i zrobili kryształowy relikt. Licze, nieumarli potężni magowie, którzy nie chcieli spocząć, gdy ich śmiertelne ciała opuściły królestwo żywych, zebrali się, aby stworzyć najbardziej nikczemną rzecz, jaka kiedykolwiek powstała; zło, które rozwijało się i żywiło tym, co dawcy dobra uważali za najcenniejsze - światłem słonecznym.
Zginęli jednak mimo swej, znacznej przecież, mocy. Wykuwanie pochłonęło wszystkich siedmiu. Aby nasycić pierwsze iskierki swego życia Crenshinibon skradł ową magiczną siłę, która zachowywała truchła w antyżywym stanie. Owocem tego wszystkiego był wybuch mocy, który wtrącił Errtu z powrotem w Otchłań. Demon postanowił zniszczyć relikt.
Lecz Crenshinibona nie można było tak łatwo zniszczyć. Teraz, całe wieki później, Errtu znowu natknął się na ślad kryształowego reliktu - kryształową wieżę Cryshal-Tirith z pulsującym sercem, przedstawiającym dokładne wyobrażenie Crenshinibona.
Errtu wyczuwał, magię niesłychanie blisko; odbierał sygnały potężnej obecności reliktu. Gdyby tylko mógł znaleźć wcześniej... gdyby tylko mógł go pochwycić... Niestety wtedy przybył Al. Dimeneira, anielec o przerażającej mocy. Al Dimeneira jednym słowem wygnał Errtu z powrotem ku Otchłani.
Errtu, słysząc mlaśnięcia kroków, zajrzał w wirujący dym i ciemność.
- Telshazz? - zaryczał.
- Tak, mój panie - odpowiedział mniejszy demon, zbliżając się skulony do tronu z grzyba.
- Dostał to? - grzmiał Errtu. - Czy Al Dimeneira ma kryształową skorupę?
Telshazz zadrżał i jęknął.
- Tak, mój panie... uff, nie, mój panie!
Złe, czerwone oczy Errtu zwęziły się.
- Nie mógł go zniszczyć - pośpieszył z wyjaśnieniem mały demon. - Crenshinibon spalił mu ręce.
- Ha! - parsknął Errtu. - Przewyższa nawet moc Al Dimeneiry! Gdzie więc jest? Przyniosłeś go, czy pozostał w drugiej kryształowej wieży?
Telshazz jęknął ponownie. Najchętniej nie powiedziałby swemu okrutnemu panu prawdy, lecz nie odważył się na nieposłuszeństwo.
- Nie, panie, nie w wieży - wyszeptał.
- Nie!? - ryknął Errtu. - Gdzie jest?
- Al Dimeneira rzucił nim.
- Rzucił nim?
- Przez plany, miłościwy panie! - zapłakał Telshazz. - Z całej siły!
- Przez plany istnienia! - ryknął Errtu.
- Usiłowałem go zatrzymać, ale...
Rogata głowa wystrzeliła do przodu. Słowa Telshazza przeszły w nieartykułowany bulgot, gdy psie szczęki Errtu darły jego gardło.
* * *
Z dala od mroków Otchłani Crenshinibon spoczął na świecie. Daleko, w północnych górach Zapomnianych Królestw kryształowy relikt, ostatecznie spaczony, spoczął w zasypanej śniegiem dolinie.
I czeka.
Gdy karawana magów z Wieży Arkanów zobaczyła pokryty śniegiem szczyt Kopca Kelvina, wznoszący się nad płaskim horyzontem, doznała znacznej ulgi. Ciężka podróż z Luskanu do odległych, nadgranicznych siedzib, powszechnie znanych jako Dekapolis, zabrała im ponad trzy tygodnie.
Pierwszy tydzień nie był zbyt trudny. Grupa trzymała się blisko Wybrzeża Mieczy i - mimo że wędrowali do najdalej wysuniętych na północ granic Królestw - letnie wiatry, wiejące od Morza Bez Szlaków, zapewniły im wystarczającą wygodę. Jednak, gdy okrążyli najbardziej na zachód wysuniętą ostrogę Grzbietu Świata, łańcucha górskiego uważanego przez wielu za północną granicę cywilizacji i zeszli w Dolinę Lodowego Wichru, magowie szybko zrozumieli dlaczego wszyscy odradzali im tę wędrówkę. Dolinę Lodowego Wichru, tysiąc mil kwadratowych nagiej tundry, opisywano im jako najbardziej nieprzyjemne tereny w całych Królestwach. W czasie jednego dnia podróży po północnym stoku Grzbietu Świata, Eldeluc, Dendybar Cętkowany i pozostali magowie z Luskanu stwierdzili, że owa opinia w pełni odpowiada rzeczywistości.
Od południa ograniczona przez niemożliwe do przebycia góry, przez lodowiec na wschodzie i niemożliwe do przepłynięcia morze, najeżone niezliczonymi górami lodowymi od północy i wschodu, Dolina Lodowego Wichru była dostępna tylko przez przejście między Grzbietem Świata, a wybrzeżem - szlakiem rzadko używanym przez kogokolwiek, z wyjątkiem oczywiście najwytrwalszych kupców.
Do końca życia dwa wspomnienia powracać będą czyste i wyraźne za każdym razem, gdy magowie pomyślą o tej wyprawie; dwa fakty z życia Doliny Lodowego Wichru, których wędrowcy nigdy nie zapomną. Pierwszym był nieustający jęk wiatru, jakby to sama kraina jęczała w bezustannych męczarniach, drugim była pustka doliny, linia szarego i brązowego horyzontu ciągnąca się mila za milą.
Punktem docelowym karawany było dziesięć małych miasteczek, rozłożonych wokół trzech jezior regionu, w cieniu jedynej góry - Kopca Kelvina. Jak każdy, kto przybywał do tego niemiłego kraju, magowie szukali w Dekapolis doskonałych rzeźb w kości, wyrabianych z czaszek pstrągów pływających w wodach jezior.
Niektórzy magowie mieli na uwadze też inne korzyści, w niedalekiej perspektywie.
Mężczyznę zdziwiła łatwość, z jaką wąski sztylet prześlizgnął się przez fałdy szat starca i wbił się głęboko w pomarszczone ciało.
Morkai Czerwony spojrzał na swego ucznia; jego oczy, rozszerzone zdumieniem, patrzyły na zdradę człowieka, którego od ćwierć wieku wychowywał jak własnego syna.
Akar Kessell puścił sztylet i przerażony tym, że śmiertelnie raniony człowiek ciągle stoi, odskoczył od swego mistrza, po czym wybiegł i oparł się o tylną ścianę małego pomieszczenia, wynajmowanego magom z Luskanu na czasowe kwatery przez gościnne miasteczko Easthaven. Kessell drżał na całym ciele, zastanawiając się nad opłakanymi konsekwencjami, jakie musiałby ponieść w wypadku - coraz bardziej realnym - gdyby czarnoksięskie doświadczenie starego maga pozwoliło mu znaleźć sposób na pokonanie samej śmierci.
Jakiż straszliwy los mógł zgotować mu jego potężny nauczyciel za tę zdradę? Jakim magicznym męczarniom mógł go poddać prawdziwy i potężny mag, taki, jak Morkai; męczarniom przewyższającym najstraszliwsze tortury znane na świecie?
Stary mag nie spuszczał oczu z Akara Kessella nawet wtedy, gdy ostatnie światło poczęło zanikać w jego umierających oczach. Nie pytał, dlaczego. Nigdy otwarcie nie zapytał Kessella. Wiedział, że gdzieś zaangażowana jest w to chęć zyskania potęgi - to zawsze bywało przyczyną takiej zdrady, a zdumiewało go tylko narzędzie, nie zaś motyw. Kessell? Jak taki nędzny uczeń, jak Kessell, którego wargi zdolne były wypowiedzieć tylko najprostsze z zaklęć, mógł mieć nadzieję na odniesienie jakiejś korzyści ze śmierci jedynego człowieka, który okazał mu coś więcej, niż tylko podstawowe, grzecznościowe względy?
Czerwony Morkai padł martwy. To było jedno z pytań, na które nigdy nie znalazł odpowiedzi.
Kessell pozostał oparty o ścianę, potrzebując jej twardego wsparcia i drżał tak jeszcze przez długie minuty. Stopniowo poczęła znów wzrastać w nim pewność siebie, pewność, która postawiła go w tak niebezpiecznym położeniu. Teraz był panem - tak powiedzieli przecież Eldeluc, Dendybar Cętkowany i inni magowie. Teraz, gdy nie ma już jego mistrza, on - Kessell, zostanie nagrodzony pokojem do medytacji i pracownią alchemiczną w Wieży Arkanów w Luskanie.
Eldeluc, Dendybar Cętkowany i inni tak właśnie powiedzieli.
- A więc zrobione? - zapytał tęgi mężczyzna, gdy Kessell wszedł w ciemną aleję wyznaczoną na miejsce spotkania.
Kessell pokiwał pospiesznie głową.
- Odziany w czerwień mag z Luskanu nie rzuci już żadnego zaklęcia! - oznajmił zbyt głośno, jak na gust towarzyszy zmowy.
- Mów ciszej, głupcze - zażądał kruchy mężczyzna, Dendybar Cętkowany, tym samym co zawsze, monotonnym głosem, cofając się w cień alei. Dendybar w ogóle rzadko się odzywał i nigdy przy tym nie okazywał nawet najmniejszego śladu uczuć; zawsze krył się pod nisko naciągniętym kapturem swej szaty. Wokół Dendybara unosiło się coś bezlitosnego, coś, co wyprowadzało z równowagi większość ludzi, którzy się z nim spotykali. Mimo tego, że mag fizycznie był najmniejszym i najmniej imponującym mężczyzną w kupieckiej karawanie, która wyprawiła się do oddalonych o czterysta mil granicznych osad Dekapolis, Kessell obawiał się go bardziej, niż każdego innego.
- Czerwony Morkai, mój poprzedni mistrz nie żyje - powtarzał sobie więc bohaterski Kessell, - Akar Kessell, znany odtąd jako Kessell Czerwony, jest teraz nominowany do Gildii Magów Luskanu.
- Spokojnie, przyjacielu - powiedział Eldeluc, kładąc uspokajająco rękę na drżącym nerwowo ramieniu Kessella. - Będzie jeszcze czas na właściwą koronację. Gdy wrócimy do miasta. - Tu uśmiechnął się i mrugnął do Dendybara tak, aby Kessell tego nie widział.
Pogrążony w rojeniach umysł Kessella zawirował w poszukiwaniach wszystkich plusów oczekiwanej nominacji. Nigdy już nie będzie wyśmiewany przez innych uczniów, chłopców młodszych od niego, którzy żmudnie wspinali się po stopniach Gildii nudnymi kroczkami. Powinni mu teraz okazywać szacunek, gdyż przeskoczył nawet tych, którzy przeszli już w najwcześniejszych dniach jego nauki na obdarzone szacunkiem stanowiska magów.
Delektował się w myślach każdym szczegółem przyszłych dni, jednak jego rozpromieniona twarz nagle poszarzała. Zwrócił się ostro do stojącego obok siebie człowieka, rysy stężały mu, jakby odkrył jakiś straszliwy błąd. Eldeluc i kilku innych w alei zaniepokoiło się; wszyscy w pełni zdawali sobie sprawę z konsekwencji odkrycia kiedykolwiek przez arcymaga Wieży, dokonanego przez nich morderstwa.
-...
entlik