Aleksander-Sowa-Punkt-Barana.pdf

(1663 KB) Pobierz
punkt
barana
Dla najwierniejszej Czytelniczki, surowego krytyka, korektorki
i niemieckojęzycznego konsultanta. A także dla doradcy, inspiracji
i muzy. Najukochańszej Bince.
2
© Copyright by Aleksander Sowa 2017
Okładka i skład: Aleksander Sowa
Fot. Fotolia.com
Redakcja: Katarzyna Wróbel
Korekta: Bożena i Janusz Sigismund, Sabina Sagan
Konsultacja niemieckojęzyczna: Sabina Sagan
ISBN 9781370756568
darmowy fragment
--
Aleksander Sowa|
www.wydawca.net
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpo-
wszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy
zabronione.
Opole, sierpień 2017 r.
3
1
Noc przed Wigilią jest mroźna, jasna, bezwietrzna. Dzień był
słoneczny i wraz z zapadnięciem zmroku zrobiło się zimno.
Około północy słupek rtęci obniża się do siódmej kreski po-
niżej zera. Mężczyzna zatrzymuje samochód.
– Pan Markowski? – słyszy w słuchawce.
– A z kim rozmawiam?
– Pożegnać się chciałem.
– Nie bardzo rozumiem – odpowiada. – To chyba pomył-
ka?
– To nie pomyłka.
– Wobec tego słucham. O co chodzi?
– Spoczywaj w pokoju.
Zdumiony Markowski zastanawia się nad głupim żartem.
– Wal się, frajerze – mruczy pod nosem.
Jego myśli wracają do wieczornych wydarzeń. Dowiedział
się, że go odwołają i delegują do USA. To niezbyt optymi-
styczna wizja, ale wyjazd dobrze mu zrobi.
– Przepraszam, ja do pana.
– O cholera! – wyrywa się Markowskiemu. – Ależ mnie
pan przestraszył!
– Nie chciałem.
Markowski przekręca kluczyk w stacyjce. Silnik škody ga-
śnie. Rzuca spojrzenie na nieznajomego. Jest niewysoki, ma
jasne włosy, kurtkę z futerkowym kołnierzem i rękawiczki z
czarnej skóry. Wygląda jak glina.
– A o co chodzi?
– To zajmie sekundę. – Nieznajomy uśmiecha się, ale jego
oczy są zimne jak u jadowitego węża.
– My się znamy? Obawiam się, że pan mnie z kimś pomy-
lił. – Markowski uchyla drzwi i opiera dłoń na broni.
4
Kula pistoletu blondyna jest szybsza. Tłumik wycisza
strzał. Zamek wyrzuca łuskę na dach samochodu z brzękiem,
w ciszy ten dźwięk jest jak uderzenie w dzwon. Pewien bez-
domny unosi głowę znad kontenera na śmieci. Spłoszony za-
bójca zakłada kaptur i znika między blokami. Rolex daytona
na przegubie dłoni mężczyzny za kierownicą wskazuje trzy-
naście minut po północy. Na parkingu zapada cisza.
2
Emil poczuł to nagle. Owo niespodziewane, lecz dobrze zna-
ne, silne przeczucie, że za chwilę coś się stanie, wydarzy,
zmieni. Po kręgosłupie przebiega mu dreszcz. Nie ma czasu
na rozmyślania. Udając, że śpi, przez szparki powiek rejestru-
je ruch. Chwyta nadgarstek napastnika. Przytrzymawszy za
przegub, wymierza sierpowy. Ostrze upada. Szczęka niedo-
szłego zabójcy przyjmuje kolejne ciosy. W celi zapada cisza.
– Mów, kto ci to zlecił?
– Ja sam.
– Gówno sam! – Chwyta współwięźnia za włosy. – Mów
prawdę. – Chodnik tłumi uderzenie głowy o beton. – Mów,
bo cię zajebię, gnido.
– Nie mogę!
Pięść przestawia szczękę skazańca. Zza sunących wolno po
niebie chmur widać cieniutki księżyc. Niedoszły oprawca
pluje krwią zmieszaną ze śliną. Mocne szarpnięcie za włosy
unosi mu głowę. W blasku księżyca ukazuje się zakrwawiona
twarz.
– Mów. – Emil przykłada zaostrzoną łyżkę do szyi obitego.
– Bo zaraz zdechniesz.
– Wiesz przecież, że jak się przypucuję, to po mnie.
Emil puszcza włosy nieszczęśnika. Ten, sapiąc, zwija się w
kłębek i jęczy. Chwilę później słyszą plusk. Narzędzie niedo-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin