Freeman_Brian_-_Rozebrana.doc

(1337 KB) Pobierz
Brian Freeman

Brian Freeman

ROZEBRANA

Z angielskiego przełożył Arkadiusz Nakonieczni

 

Dla Marcii

 

Czy karą za zbrodnie muszą być większe zbrodnie, popełniane przez większych zbrodniarzy?

Byron, Manfred

 

Zsunęła szlafrok z ramion i biały jedwab opadł fałdami do jej stóp.

W blasku neonu górującego nad tarasem na dachu jej nagie ciało pyszniło się feerią barw. Ogromne litery układały się nad jej głową w błyskający zielenią i czerwienią napis Szeherezada. Światło spływało po jej skórze, malując psychodeliczne graffiti na urnach, fontannach i daktylowcach zdobiących taras niczym w marokańskim pałacu.

Miasto żyło światłem. Dolinę rozjaśniał blask potężnych neonów, ale nazwy przypominały o tym, gdzie leży to miejsce: Piaski. Wydmy. Pogranicze. Przyczółki pośrodku niczego. Świątynie z pyłu i słońca.

Poza zasięgiem neonowego blasku dach Szeherezady krył się w mroku, takim samym jak ten czający się na pustyni zaraz za Stripem. Nie spojrzała w tamtym kierunku, nie dostrzegła więc czekającego na nią mężczyzny.

Błękitna woda basenu połyskiwała kusząco. Kobieta wzięła prysznic po występie, ale ciało wciąż miała rozgrzane tańcem i tęskniła za chłodną wodą. Naga, w pantoflach na wysokim obcasie, ruszyła po marmurowej posadzce w kierunku basenu. Suchy, gorący wiatr owiewał jej ciało. Zrzuciła pantofle i weszła na trampolinę. Wskoczyła do wody zgrabnie jak syrena, po czym leniwie przepłynęła na płytszą część basenu. Kiedy stanęła, woda kapała z jej piersi. Rozgarnęła mokre czarne włosy.

To był raj, a ona została stworzona do tego, żeby w nim żyć.

Już niedługo będzie mogła żyć właśnie tak w dowolnym miejscu na świecie. Koniec z występami w śmierdzących potem salkach, w towarzystwie amatorskich chórków. Koniec z odgrywaniem roli dziwki. To był ostatni wieczór, jutro będzie wolna.

Zastanawiała się, czy będzie jej tego brakowało: poczucia siły, jakie przepełniało ja na scenie, i wygłodniałego wzroku mężczyzn wykrzykujących jej imię: Amira!

Amira Luz. Hiszpańska piękność o ciemnej skórze i prowokującym spojrzeniu. Ze lśniącymi długimi włosami. Nosem ostrym i zakrzywionym jak sztylet. Rozkosznie krągłym ciałem. Amira Luz - bogini Szeherezady.

Tak, z pewnością będzie jej tego brakować. To przecież Las Vegas, gdzie wszystko jest sexy. Głos Sinatry. Brylanty na kobiecej szyi. Nawet dym z dopiero co zapalonego cygara. Kiedy kołysząc biodrami, szła przez kasyno, towarzyszyły jej podekscytowane szepty. Tutaj była gwiazdą. Jeśli opuści to morze świateł, nie będzie już dla niej powrotu, ale nie chciała dłużej być więźniem.

Przestraszył ją donośny plusk. Odwróciła się z bijącym gwałtownie sercem i zobaczyła jakiś kremowy kształt płynący ku niej pod wodą. Przez chwilę sparaliżował ją lęk, ale zaraz odprężyła się i uśmiechnęła. Przyszedł wcześniej, żeby zrobić jej niespodziankę. Na myśl o tym, że mogliby kochać się w basenie, ogarnęło ją pożądliwe oczekiwanie.

- Ty gnojku - powiedziała żartobliwym tonem, kiedy wyłonił się przed nią z wody, silny i potężny, nagi jak ona.

Nie tę twarz spodziewała się ujrzeć. Znała go. Codziennie gapił się na nią pożądliwie w kasynie. Napalony chłoptaś niewart nawet tego, żeby na niego splunąć.

Wiedziała, po co się tu zjawił.

Cofnęła się o krok i chciała krzyknąć, ale rzucił się na nią, zatkał jej usta ręką, drugim ramieniem otoczył w talii i przycisnął do siebie, nie zwracając uwagi na jej szamotaninę. Chwilę potem odjął rękę od jej ust, ale zanim zdążyła krzyknąć, pocałował ją mocno. Rozpaczliwie wierzgała nogami pod wodą, ale on stał niewzruszony jak posąg. Uniósł ją bez najmniejszego trudu. Czuła jak jego sztywny członek przesuwa się po jej brzuchu.

Najpierw gwałt, uświadomiła sobie. Potem morderstwo.

Odsunął twarz. Natychmiast zaczerpnęła powietrza i zaczęła wzywać pomocy.

- Krzycz do woli. - Roześmiał się, uwolnił ją z objęć i uderzył mocno w twarz.

Krzyk umilkł. Próbowała się wywinąć, lecz złapał ją ponownie i wepchnął pod wodę. Poczuła jego kolano na brzuchu, a zaraz potem na klatce piersiowej. Bezwiednie otworzyła usta, połykając wodę, z nosa uleciały bańki powietrza. Miotała się i wierzgała rozpaczliwie, usiłując wydostać się na powierzchnię, ale jego ręce były jak imadło. Zrozumiała, że już nigdy nie uda jej się uwolnić.

Chlor szczypał ją w szeroko otwarte oczy. Tuż przed swoją twarzą ujrzała jego kołyszący się w wodzie członek. Pozostało jej akurat tyle swobody ruchu, żeby wyciągnąć rękę, chwycić go z całej siły i wbić długie, zadbane paznokcie w jądra.

Zwierzęcy wrzask dotarł do jej uszu przez warstwę wody. Mężczyzna cofnął się gwałtownie, zwolnił uchwyt. Z pluskiem wydostała się na powierzchnię. Łapała spazmatycznie oddech, czując, jak ciepłe letnie powietrze wypełnia jej płuca. Napastnik trzymał się kurczowo za jądra i klął na czym świat stoi. Rozwścieczona pchnęła go z całej siły w pierś, a on runął na wznak do wody. Amira dała nurka obok niego i popłynęła w kierunku krawędzi basenu.

Słyszała, jak mężczyzna rozchlapuje wodę, próbując odzyskać równowagę, poczuła dotyk jego palców na łydce, kiedy usiłował chwycić ją za nogę. Dotknęła wyłożonego ceramicznymi płytkami obmurowania, położyła obie ręce, podciągnęła się. Zarzuciła nogę na krawędź basenu, ale stopa ześlizgnęła się i Amira osunęła się z powrotem do wody. Natychmiast ponowiła próbę, lecz był tuż za nią.

Gwałtownym szarpnięciem odwrócił ją do siebie. Zobaczyła oczy, w których tliła się wściekłość, o tęczówkach naznaczonych małymi cętkami, zobaczyła jego lubieżne spojrzenie, które zsunęło się na jej pełne piersi i niżej, ku widocznemu pod wodą ciemnemu trójkątowi między udami.- Dzisiaj już nie będziesz się z nikim pieprzył! - wysyczała z nienawiścią, uśmiechając się do swojej śmierci.

- Ani ty! - odwarknął.

Chwycił ją za długie czarne włosy, gwałtownie szarpnął do tyłu, drugą rękę zacisnął na gardle i z ogromną siłą rąbnął tyłem głowy o ostrą krawędź basenu. Rozległ się paskudny trzask pękającej kości, ciało kobiety wyprężyło się jak po wstrząsie elektrycznym. Ból minął równie nagle, jak się pojawił. Już niczego nie czuła. Ciało spokojnie zanurzyło się w wodzie, z rękami i nogami bezwładnymi jak u marionetki. Szeroko otwartymi oczami spoglądała w nocne niebo rozjaśnione wielobarwną poświatą neonów. To było jej ostatnie spojrzenie na miasto żyjące i umierające w świetle. Po chwili woda zamknęła się nad jej twarzą, a ciało zaczęło powoli dryfować w stronę głębszej części basenu, ciągnąc za sobą obłoki czerwieni. Kiedy dotknęło dna, ona była już bardzo daleko, na jakiejś drewnianej scenie, gdzie wybijała stopami rytm flamenco przed tłumem wykrzykującym jej imię:

- Amira!

 

Część pierwsza

AMIRA

 

1

Elonda omiatała Flamingo Road doświadczonym wzrokiem sępnika krążącego powoli nad pustynią i wypatrującego zdobyczy. Dostrzegła ją niecałą przecznicę od kasyna Oasis i poddała błyskawicznym oględzinom.

Był wysoki i opalony jak surfingowiec wyrzucony na brzeg w środku miasta, z falującymi jasnymi włosami odsłaniającymi uszy i - mimo nocy - w wypukłych srebrzystych okularach. Młody, najwyżej dwadzieścia dwa lata. Miał na sobie krzywo zapiętą koszulę z krótkim rękawem w krzykliwych barwach, wypuszczoną na luźne białe szorty, a na bosych stopach - brudne sportowe pantofle. Zawadiacki krok świadczył o tym, że jest przy forsie. Wiedziała, że ukryte za szkłami okularów przeciwsłonecznych oczy też wypatrują ofiary.

Odwrócił głowę w jej stronę, zauważył ją i uśmiechnął się.

Przeczucie podpowiadało Elondzie, że facet nie jest gliną. Gliniarze nie poruszali się pieszo; zgarniali dziewczyny do klimatyzowanych wnętrz swoich nieoznakowanych samochodów. Tylko nowicjuszki dawały się na to nabrać.

Elonda, kołysząc biodrami, ruszyła na drugą stronę ulicy, zatrzymując samochody ruchem ręki i obdarzając kierowców lśniącym bielą uśmiechem oraz widokiem kołyszących się piersi. Mimo pierwszej w nocy ruch był duży. W mieście obowiązywały prawa dżungli: posilaj się pod chłodną osłoną nocy, a potem znajdź cienisty zakątek, w którym prześpisz upalny dzień.

Dotarłszy do chodnika, natychmiast skręciła w bramę przy sklepie, z tylnej kieszeni dżinsów wyjęła tubkę żelu i wycisnęła trochę na palce. Wciągnęła powietrze, wsunęła dłoń pod obcisłe figi, wtarła lubrykant, po czym mocno poruszała udami i biodrami. Sztuczka stara jak świat. Och, kochanie, przy tobie jestem taka wilgotna... Tyle że ostatnio mężczyznom coraz rzadziej chodziło o tradycyjny stosunek. Albo bali się AIDS, albo nie potrafili wejść w nią na stojąco. W związku z tym decydowali się na usta.

Elonda odgarnęła włosy do tyłu, wsłuchując się w grzechotanie paciorków wplecionych w warkoczyki, obciągnęła obszyty piórami różowy top, odsłaniając do połowy ciemne sutki, a następnie położyła sobie na języku listek miętowej gumy do żucia. Kolejna sztuczka. Mężczyźni uwielbiali chłód mięty w jej gorących ustach.

Wyszedłszy z bramy, rozejrzała się w lewo i prawo, wypatrując konkurencji, ale była sama: tylko ona i ten niegrzeczny chłopiec. Światła Stripu płonęły jak ogień po drugiej stronie drogi 1-15, gdzie kasyna wysypywały się z Las Vegas Boulevard jak ziarna kukurydzy z przepełnionego kubełka z popcornem. Gold Coast i Rio migotały na północy, a przecznicę dalej wznosiła się wieża Oasis. Jednak tu, gdzie ona stała, Flamingo było pogrążone w mroku - pusty parking i sklep w starym budynku.

Elonda oparła się plecami o witrynę, wypchnęła biodra do przodu i od niechcenia skubała wargami pomalowany paznokieć. Uśmiechnąwszy się leniwie, odwróciła głowę w kierunku mężczyzny i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Szedł prosto ku niej, stąpając po walających się na chodniku ulotkach z rozebranymi panienkami. Bez wahania. To nie był jego pierwszy raz.

Kiedy się zbliżył, zmrużyła oczy. Wyglądał znajomo, ale nie mogła sobie przypomnieć, skąd go zna. Na pewno nie był jej stałym klientem. Widziała już jego twarz... Może w gazecie? Miał ciemne okulary, co nie ułatwiało jej zadania, ale i tak przyglądała mu się długo i uważnie, ponieważ znana postać korzystająca z płatnego seksu w Las Vegas mogła później oznaczać dodatkowe, całkiem spore pieniądze. Zatrzymał się tuż obok niej.

- Cześć.

Głos miał młodzieńczy i beztroski. Znudzony. Mówił trochę niewyraźnie.

- Cześć. - Elonda wsunęła mu palec pod koszulę i zakreśliła kółko na jego piersi. - Czy ja cię aby skądś nie znam?

- A byłaś kiedyś w Iowa?

Kmiotek o znajomej twarzy, pomyślała. Niech to szlag.

- To tam, gdzie mnóstwo krów i zboża, zgadza się? I gdzie łatwo wdepnąć w łajno? Nie, dzięki.

Rozejrzała się w prawo i w lewo w poszukiwaniu radiowozu, ale wśród sunących szosą hummerów, limuzyn i pikapów nie dostrzegła nic niepokojącego. Przecznicę dalej, przy Oasis, jakiś człowiek czekał na autobus, zerkając co chwila na zegarek. W przeciwnym kierunku nie było nikogo. Czysto.

- Pieprzonko czy ssanko? - zapytała.

W odpowiedzi wysunął język i zatrzepotał nim. Poczuła wyraźną woń ginu. Podała mu cenę, a on wyciągnął z kieszeni dwa zmięte banknoty. Położyła mu otwartą dłoń na piersi, lekko popchnęła w głąb bramy, po czym uklękła i rozpięła mu spodnie. Zerknęła w górę; miał zamknięte oczy i co najmniej dwudniową jasną szczecinę na podbródku.

Zaczęła liczyć w myślach. To była jej prywatna gra, coś dla umilenia czasu, odpowiednik słuchawek iPoda na uszach urzędniczek stukających całymi dniami w klawiaturę. Jeden, dwa, trzy, cztery. Jeszcze żaden nie wytrwał do stu. Większość nie wytrzymywała nawet do dziesięciu.

Potrzebowała trochę czasu, żeby 2:0 postawić. To pewnie przez ten gin, pomyślała. Pracowała nadal i doczekała się reakcji. Usłyszała głęboki, gardłowy pomruk rozkoszy. Kiedy ponownie podniosła wzrok, stwierdziła, że mężczyzna ma otwarte usta.

Trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery.

Był blisko. Poruszał biodrami, zaczynał w nią wchodzić, ssała więc coraz mocniej i szybciej poruszała głową.

Trzydzieści dziewięć.

Do jej uszu dotarł stukot ciężkich butów. Ktoś zbliżał się od kasyna. Znowu zerknęła w górę, ale kmiotek był już na innej planecie i niczego nie słyszał. Odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy. W gruncie rzeczy mało ją to obchodziło. Wciąż ją podglądano, wciąż słyszała oburzone szepty ludzi, którzy w głębi ducha marzyli, żeby to przed nimi klęczała tak na chodniku. Jeśli ten akurat spojrzy w ich stronę, to niech się dobrze bawi.

Czterdzieści pięć. Czterdzieści sześć. Kmiotek był już bliski eksplozji.

Kroki zbliżyły się jeszcze bardziej, po czym zatrzymały się za jej plecami. Elonda usłyszała szelest materiału i metaliczne kliknięcie. Kmiotek jęczał głośno z zamkniętymi oczami.

Poczuła się nieswojo: ten gość tuż za nią, tak blisko... Ogarnęły ją złe przeczucia, zjeżyły jej się włoski na karku. Wiedziała, że on tam wciąż jest, choć nawet nie słyszała jego oddechu. Czuła na sobie wzrok nieznajomego. Szósty zmysł - coś takiego wyrabia w sobie każdy, kto wystarczająco długo żyje na ulicy - podszepnął jej, że zanosi się na coś okropnego.

Wysunęła członka z ust, przygryzła wargę i spojrzała w górę. Wiedziała, że się nie obejrzy, choćby nie wiadomo co. Kmiotek natychmiast otworzył oczy i z wściekłością wykrzywił usta, ale wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił, gdy tylko dostrzegł stojącego za jej plecami człowieka.

- Co jest, do...

Gniew zamienił się w zdumienie. Wytrzeszczył oczy, na twarzy pojawiło się niedowierzanie.

A chwilę potem już nie miał twarzy.

Do uszu Elondy dotarł najgłośniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszała, można go było porównać jedynie do gwałtownej eksplozji wulkanu. Na czole kmiotka wykwitło trzecie oko, głowa opadła mu w przód, tak że Elonda mogła spojrzeć prosto w otwór w jego czaszce, skąd obficie płynęła krew. Chwilę potem mężczyzna osunął się, przygważdżając ją do ziemi. Strumyki krwi popłynęły po jej ciele jak wijące się robaki. Poczuła smród moczu i kału.

Wreszcie przypomniała sobie, żeby krzyczeć. Zamknęła oczy i wrzasnęła ile sił w płucach, krzyczała i krzyczała, ale nikt jej nie słyszał. Nie zatrzymał się żaden samochód. Kiedy umilkła, usłyszała miarowy odgłos oddalających się spokojnie kroków.

2

Ryba wyjęta z wody.

Jonathan Stride usiłował skupić uwagę na skulonej na chodniku Elondzie. Na jej ciele i ubraniu widniały plamy zaschniętej krwi. Gadała jak najęta, a on starał się za nią nadążyć, ale co chwila spoglądał w kierunku witryny sklepu z artykułami magicznymi, gdzie na czarnym pudle stało akwarium w kształcie kuli. To znaczy pół akwarium; złota rybka po lewej stronie zdawała się pływać w powietrzu. Sztuczka naprawdę robiła wrażenie. Stride zastanawiał się, jak długo rybka może to wytrzymać.

Spróbował spowolnić potok wymowy Elondy.

- Uspokój się, dobrze? Potrzebujemy twojej pomocy.

- Złapcie tego drania! - zaskrzeczała, wymachując rękami. - Mało nie ogłuchłam przez tego sukinsyna! Zupełnie jakby bomba wybuchła mi przy uchu!

Stride przykucnął, tak że jego oczy znalazły się na wysokości oczu kobiety, i chwycił ją mocno za nadgarstek.

- Postaraj się skupić. Umyjemy cię, damy ci nowe ciuchy, a potem najesz się do syta w bufecie w Rio, a wszystko na koszt policji. W porządku? Zadowolona? Ale najpierw potrzebuję od ciebie pewnych informacji.

- Szczerze mówiąc, wolę bufet w Harrah’s! - parsknęła Elonda.

- Doskonale, niech będzie Harrah’s. A teraz czy możesz ze mną chwilę porozmawiać?

Elonda wydęła obfite usta i otoczyła ramionami podkulone nogi. Stride wyprostował się, po czym wyjął z kieszeni granatowego płaszcza notes i długopis. Pod spodem miał koszulę w kolorze kości słoniowej i nowiutkie czarne dżinsy. Serena uparła się, żeby zaczął nową pracę w nowych dżinsach, i w końcu uległ jej namowom, choć rozstanie się ze starymi, w których przez ostatnie dziesięć lat chodził w Minnesocie, przyszło mu z ogromnym trudem. Gruby, niesprany materiał był sztywny jak karton. On sam też czuł się bardzo nienaturalnie w Las Vegas. Jak ryba wyjęta z wody. W porównaniu ze Środkowym Zachodem, gdzie spędził całe dotychczasowe życie, tutaj było zupełnie inaczej.

- Czy widziałaś, skąd przyszła ofiara?

- Z Oasis.

Stride przeniósł wzrok na budynek kasyna ze smukłą falliczną wieżą. W hotelu odbywał się pokaz mody Victoria’s Secret; niemal całą trzydziestopiętrową ścianę budowli przykrywał gigantyczny baner z ubraną tylko w bieliznę, patrzącą wyzywająco modelką. Miała białe skrzydła, jakby zamierzała lada chwila wzbić się w powietrze i sterroryzować miasto. King Kong z biustem w rozmiarze D.

- Był sam?

Elonda skinęła głową.

- Tak, posuwał prosto na mnie jak jakiś pieprzony promień lasera.

- Powiedział ci coś o sobie? Jak się nazywał?

- Jasne, ucięliśmy sobie miłą pogawędkę. Ze mną każdy chce pogadać. - Elonda prychnęła pogardliwie, po czym dodała: - Powiedział, że jest z Iowa.

Stride pokręcił głową.

- Z jego dokumentów wynika, że był z Vancouver.

- Pieprzony kłamczuszek? - Uśmiechnęła się szyderczo. - No to pan Bóg pokarał go za kłamstwa.

- Czy na ulicy był ktoś jeszcze?

- Nikogo.

Stride rozejrzał się po okolicy. Ulica była szeroka i prosta, wzrok sięgał kilka przecznic w każdą stronę. Należało wątpić, by zabójca pojawił się znikąd, za sprawą czarodziejskiej sztuczki, jak ta na wystawie.

- Powiedziałaś, że słyszałaś kroki zabójcy. Skąd przyszedł?

- Nie mam pojęcia, do cholery! Żywej duszy na ulicy nie było! - Włożyła palec do ust, po czym od niechcenia podrapała się między nogami. - Czekaj, czekaj... Zdaje się, że ktoś stał na przystanku.

Stride postukał długopisem w zęby i zmierzył spojrzeniem odległość od przystanku; jakieś trzydzieści metrów. Bez budki, tylko znak na słupie i zatoczka dla autobusu.

- Jak wyglądał?

Elonda wzruszyła ramionami.

- Nie obchodziło mnie, bo to nie był gliniarz.

- Wysoki? Niski?

- Nie wiem, do cholery!

Przesunął dłonią po zmierzwionych włosach koloru soli z pieprzem. Były niesforne, nie słuchały się grzebienia i z każdym dniem proporcje zmieniały się na korzyść soli. Przygryzł wargę, próbując sobie wyobrazić zupełnie pustą ulicę - pustą, jeśli nie liczyć Elondy i jurnego Kanadyjczyka.

I człowieka na przystanku.

- Słyszałaś autobus? Chyba zauważyłabyś, gdyby przejeżdżał?

Elonda zastanowiła się przez chwilę.

- Nie przejeżdżał.

- Jak długo byliście w bramie?

- Jakieś czterdzieści pięć sekund.

- Skąd wiesz aż tak dokładnie? Mrugnęła porozumiewawczo.

- Bo liczę.

Stride’owi powoli zaczynał się rysować obraz sytuacji. Niecała minuta do strzału, żadnego autobusu... Ruchem ręki przywołał jednego z umundurowanych policjantów, muskularnego chłopaka z jasnymi włosami i kozią bródką.

- Idź na ten przystanek, a potem wróć, mierząc czas. Tylko się spiesz. Jesteś zwyczajnym przechodniem i nie chcesz zwracać na siebie uwagi. Rozumiesz?

Policjant skinął głową. Wykonanie zadania nie zajęło mu wiele czasu.

- Trzydzieści dwie sekundy - oznajmił po powrocie. Stride ponownie przykucnął przed Elondą.

- Chciałbym, żebyś jednak spróbowała sobie przypomnieć tego gościa z przystanku.

- To on, prawda? Cholera, przecież mówię, że nic nie pamiętam!

- Spróbujmy w takim razie...

Stride przerwał, ponieważ za jego plecami zatrąbił klakson, a po chwili rozległ się basowy pomruk wielocylindrowego silnika i tuż obok policyjnych taśm otaczających miejsce zbrodni zatrzymał się samochód. Kiedy otworzyły się drzwi, młody policjant z kozią bródką wymamrotał pod nosem przekleństwo. Stride zerknął w bok w samą porę, by dostrzec tył odjeżdżającego maserati spyder.

- Co to za lalunia? - zapytała Elonda, patrząc nad jego głową.

Kobieta, która wysiadła ze sportowego samochodu, stała z ramionami skrzyżowanymi na wydatnych piersiach i jedną stopą na krawężniku. Miała krótko ostrzyżone jasne włosy z ciemnymi pasemkami. Była wysoka, chyba tylko odrobinę niższa od mającego metr osiemdziesiąt pięć Stride’a. Dostrzegł mocną figurę i silne ramiona. Na prawym znajdował się tatuaż przedstawiający głowę wilka. Przy szlufce granatowych dżinsów połyskiwała złocista odznaka policyjna.

- Nieważne - odparł Stride. - Zamknij oczy, odpręż się i wróć myślami do chwili, kiedy zauważyłaś klienta.- Chcesz mnie zahipnotyzować? Może oduczysz mnie obgryzania paznokci?

Stride uśmiechnął się.

- Chcę tylko, żebyś sobie przypomniała, żebyś znowu zobaczyła to w głowie, rozumiesz? Widzisz go. Przechodzisz przez jezdnię. Czy tamten już stoi na przystanku?

Elonda przez jakiś czas kołysała rytmicznie głową, nucąc coś pod nosem, po czym raptownie otworzyła oczy.

- Nie było go! Kurczę, to całkiem niezłe!

- Zamknij oczy. Obserwuj dalej.

- A teraz już jest! Widzę go. Skąd on się tam wziął, do kurwy nędzy?

- Co robi?

- Patrzy na zegarek. Rozgląda się po ulicy. Pełen spokój.

- Jak jest ubrany? Kiedy patrzy na zegarek, czy widzisz jego przedramię?

Elonda zacisnęła usta i zmarszczyła brwi.

- Płaszcz! - wykrzyknęła triumfalnie. - Ma na sobie płaszcz! Chyba jasnobrązowy. I takie same spodnie, może khaki.

- Świetnie sobie radzisz. Jest duży?

- Nie bardzo. Ale wygląda... solidnie. Groźnie.

- Włosy?

- Ciemne. Krótkie. I ma brodę. Kurde, on ma brodę!

- Elonda, jesteś wspaniała.

Stride wstał i spojrzał z góry na rozpromienioną z dumy dziewczynę. Jeszcze przez dziesięć minut próbował wyciągnąć z niej jakieś informacje, ale im bardziej zbliżał się do chwili zabójstwa, tym mniej pamiętała. W końcu zawołał mundurowego z kozią bródką i wyszeptał mu coś do ucha.

- Harrah’s? - zapytał tamten ze zdumieniem. - Chyba pan żartuje! Sawhill zabije mnie śmiechem, kiedy przyniosę mu rachunek!

Stride wydobył portfel i wyjął dwie dwudziestki.

- Masz. I weź też coś dla siebie. Chudo wyglądasz. Policjant z uśmiechem podrapał się po potężnym karku.

- Skoro pan tak mówi...

- Tylko trzymaj łapy z dala od niej.

 

Kiedy Elonda bezpiecznie dotarła na tylne siedzenie radiowozu, Stride rozejrzał się w poszukiwaniu swojego nowego partnera.

Trochę dziwnie czuł się znowu w roli detektywa ścigającego sprawcę przestępstwa. W Duluth był porucznikiem, grubą rybą w małym stawie, teraz zaś stał się po prostu jednym z wielu funkcjonariuszy wydziału zabójstw policji miejskiej w Las Vegas. Do tej pory najbliższym odpowiednikiem partnera była dla niego sierżant Maggie Bei. Przepracowali razem ponad dziesięć lat i ta mała Chinka o ostrym języku stała się jego najlepszym przyjacielem. Ale Maggie została w Minnesocie, zamężna i bez pracy, za to w ciąży, Stride zaś wylądował w Mieście Grzechu - ostatnim miejscu na ziemi, w którym spodziewał się znaleźć.

Dzięki Serenie.

Poznał ja latem, podczas pracy nad rozwikłaniem zagadki zabójstwa co prawda dokonanego w Las Vegas, ale powiązanego ze zniknięciem pewnej dziewczyny w Minnesocie wiele lat wcześniej. Śledztwo za...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin