Alkohol nie na zdrowie.doc

(41 KB) Pobierz
Koniec czekolady

 

Mitologia alkoholowa

 

Numer: 28/2009 (1383)

Chorych na cukrzycę chroni przed zawałem serca, osoby starsze uwalnia od zaćmy i demencji, a kobiety leczy z osteoporozy. Takie cudowne właściwości ma ponoć umiarkowane picie alkoholu. Tego rodzaju pseudoprawdy od wielu lat są powtarzane w majestacie nauki, zarówno przez naukowców, jak i lekarzy.

Alkohol zawsze miał popleczników. Pisarz William Faulkner uważał, że cywilizacja narodziła się wraz z odkryciem fermentacji. Gdy pojawił się gin, lekarze zachwalali go jako lekarstwo. Ernest Hemingway uważał, że rum leczy wszystkie dolegliwości i daje natchnienie. George Byron, Oscar Wilde, Édouard Manet i Edgar Degas oraz Pablo Picasso zachwalali absynt, destylat różnych ziół, głównie piołunu. A Winston Churchill dożył 91 lat, choć zaczynał dzień od wypicia whisky, a z butelką brandy kładł się spać. Trudno o lepszą reklamę alkoholu. Ale taka reklama służy głównie producentom wina, whisky, brandy oraz piwa. Najmniej korzysta nam tym nasze zdrowie. Niestety.

Spożywanie alkoholu jest napiętnowane, ale tylko wtedy, gdy szkodzi wypijany w dużych ilościach. Dawno minęły czasy, gdy za rządów Karola II Stuarta siedmioosobowa angielska rodzina tygodniowo wypijała 136 litrów piwa i cieszyła się dobrym zdrowiem. Dziś nadużywanie alkoholu zgodnie nazywa się pijaństwem lub bardziej poprawnie – chorobą alkoholową. Ale tylnymi drzwiami na salony i pod strzechy weszło tzw. umiarkowane picie alkoholu. Takie picie, czyli dwa drinki dziennie w wypadku mężczyzn i nie więcej niż jeden u kobiet, ma chronić przed groźnymi chorobami. To znakomite usprawiedliwienie, tym bardziej że często powtarzane w gabinetach lekarzy.

Butelka piwa dziennie zapobiega kamicy. Kieliszek czerwonego wina ma chronić przed zawałami serca i udarem mózgu. Z kolei whisky raz dziennie do tego stopnia miała rozjaśniać umysł osób starszych, że w jednym z domów spokojnej starości w Irlandii otwarto bar, gdzie na okrągło serwowano burbona. Doszło nawet do tego, że do picia alkoholu – oczywiście w umiarkowanych ilościach – zaczęto zachęcać abstynentów. Wyłącznie w trosce o ich zdrowie. Przekonują o tym badania dr. Dana Kinga z Medical University of South Carolina w Charleston. Wynika z nich, że osoby w średnim wieku, które dotąd unikały alkoholu, o 38 proc. mogą zmniejszyć ryzyko zawału serca, gdy zaczną serwować sobie drinki. Wyłącznie w umiarkowanych ilościach.

Kult umiarkowanego picia alkoholu okazał się tak wygodny i przekonujący, że wielu ekspertów pozbawił resztek sceptycyzmu. Przeprowadzono dotychczas ponad 100 badań, ale nie ma takich, które jednoznacznie wykazywałyby, że istnieje związek przyczynowy między umiarkowanym spożyciem alkoholu a lepszym zdrowiem. Są obserwacje, ale przeprowadzone na małej grupie osób, jedynie kojarzące obydwa te fakty. Czy ludzie są zdrowi, bo piją czerwone wino, czy raczej jest tak, że ludzie przestrzegający zdrowego stylu życia tylko czasami sięgają po odrobinę alkoholu?

Raymond Pearl, biolog z Johns Hopkins University, w 1924 r. opublikował słynny wykres w kształcie litery U. Pokazywał on, jak często zdarzają się zgony w poszczególnych grupach ludności w zależności od ilości spożywanego alkoholu. Okazało się, że częściej umierają nadużywający alkoholu oraz abstynenci. Na dole tego wykresu znalazły się osoby, które piły alkohol w umiarkowanych ilościach. Można byłoby przywołać przykład brytyjskiej królowej Wiktorii, które wcale nie stroniła od kropelki czegoś mocniejszego, a o pobożnych abstynentach mówiła, że to „zgubna herezja". Można byłoby, gdyby były na to dowody. Brakuje badań spełniających standardy podobne do tych, jakie obowiązują podczas testowania leków. A takie badania, z tzw. podwójną ślepą próbą, muszą być przeprowadzone, by wyeliminować efekt placebo. Tylko czy taki wymóg jest potrzebny, gdy jedynym celem badań jest wykazanie tego, co było do udowodnienia, czyli że umiarkowane ilości alkoholu są dobre dla zdrowia.

Na początku lat 70. XX wieku dr Arthur L. Klatsky, kardiolog z Oakland, przeprowadził badania, z których wynikało, że osoby umiarkowanie pijące alkohol rzadziej trafiają do szpitala niż abstynenci. Zapomniał jedynie dodać, że grant na te badania otrzymał od przemysłu spirytusowego. Wiele pseudonaukowych publikacji ukazuje się w prasie medycznej. „British Medical Journal" napisał, że wstrząśnięte martini zmieszane z ginem zwiększa przeciwutleniające właściwości alkoholu, dzięki czemu trunek jest jeszcze korzyst- niejszy dla zdrowia. „American Journal of Clinical Nutrition” przekonuje natomiast, że wraz z jedną szklanką piwa człowiek zaspokaja 11 proc. dziennego zapotrzebowania na węglowodany, 9 proc. na fosfor, 7 proc. na rybofl awinę oraz 5 proc. na witaminę PP. To wszystko prawda. Nie wspomniano tylko o tym, że znacznie więcej tych składników jest w mieszczącej się w jednej szklance sałatce warzywnej.

„Wokół picia alkoholu wyrosły religie" – napisała Barbara Holland w wydanej niedawno książce „Radość picia”. W XVII wieku Francuzi twierdzili, że bez dużej szklanki wermutu, absyntu lub brandy nie da się dobrze przygotować żołądka na delektowanie się jedzeniem i winami. W Edynburgu codziennie w południe rozlegał się dźwięk dzwonu przypominający o wypiciu porcji whisky, by pisarze i wynalazcy mieli natchnienie, by ludziom żyło się lepiej. Nawet w Anglii wysoki poziom uniwersytetów przypisywano regularnemu spożywaniu porto. Do legendy przeszła historia kręcenia zdjęć do filmu „Afrykańska królowa”. Prze- bywający w Kongu członkowie ekipy chorowali, mieli wymioty i biegunki, z wyjątkiem Johna Hustona oraz Humphreya Bogarta. Reżyser filmu i odtwórca głównej roli nie mieli żadnych dolegliwości, bo zamiast wody cały dzień pili whisky. Najbardziej chorowała Katharine Hepburn, bo piła wyłącznie wodę. Do dziś pokutuje przekonanie, że w strefie tropikalnej najlepiej leczyć się alkoholem. Tymczasem wszystko zależy od tego, z jakiego źródła pijemy wodę, a nie ile wypijamy alkoholu.

Alkohol znalazł się na cenzurowanym dopiero wtedy, gdy zauważono, że zamiast być filarem gospodarki, przyczynia się do jej upadku. „Lekarze, dawniej zachwalający gin jako lekarstwo, teraz twierdzili, że uczynił on niższe klasy ?chorymi, nienadającymi się do interesów, biednymi, będącymi ciężarem dla samych siebie i sąsiadów, zbyt często rodzącymi słabe i niespokojne dzieci, stające się – zamiast być pożytkiem i siłą – ciężarem dla swojego kraju?" – napisała Barbara Holland. Teraz nadszedł czas, by zweryfikować mit czerwonego wina jako eliksiru młodości i długowieczności.

Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne (AHA) nie zaleca picia czerwonego wina jako prewencji zawałów serca. Opublikowane w 2005 r. w USA zalecenia dietetyczne mówią jedynie o tym, że alkohol spożywany w umiarkowanych ilościach „może mieć korzystny wpływ na zdrowie". Żadne towarzystwo medyczne nie zaleca picia alkoholu w ramach zapobiegania nowotworom. Trudno zresztą tego oczekiwać, bo w tym wypadku nie ma wątpliwości – wszystkie trunki zwiększają ryzyko raka.

Niestety, czerwone wino, uznawane za najzdrowszy alkohol, nie chroni przed rakiem piersi u kobiet. Z najnowszych badań wynika, że może raczej zwiększać ryzyko, i to o 30 proc. – Alkohol jest najbardziej niedocenianym czynnikiem ryzyka raka – twierdzi dr Patrick Maisonneuve, epidemiolog z European Institute of Oncology we Włoszech. Humphrey Bogart zmarł na raka krtani, co może mieć związek zarówno z paleniem tytoniu, jak i częstym piciem mocnych trunków.

Nie ulega wątpliwości, że odrobina alkoholu znakomicie rozwesela, co wykazano nawet w badaniach na szczurach. Błędne jest tylko przekonywanie, że należy pić regularnie, bo to korzystne dla zdrowia. Regularne picie alkoholu jest bardziej niebezpieczne, bo częściej prowadzi do marskości wątroby i uzależnienia niż upijanie się alkoholem w dużych ilościach, ale od czasu do czasu. Umiarkowane picie piwa lub czerwonego wina to znakomity uniwersytet alkoholizmu.

Autor: Zbigniew Wojtasiński

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin