Aubry_Cecile_-_Bella_i_Sebastian.pdf

(768 KB) Pobierz
Cecile Aubry
Bella i Sebastian
Przełożyła Katarzyna Witwicka
Tom I
Schronisko Pod Wielkim Baou
Cecile Aubry, urodzona w 1931 roku francuska pisarka, aktorka filmowa i reżyser telewizyjny, jest
autorka poczytnych w swoim kraju książek dla dzieci, do których sama wykonuje ilustracje.
W Polsce w 1975 roku ukazały się po raz pierwszy dwa tomy z jej głośnego cyklu powieściowego
o przyjaźni i miłości małego cygańskiego sieroty – Sebastiana, i zdziczałego psa – Belli. Według tych
wzruszających opowieści, osadzonych w surowej, alpejskiej scenerii, powstał serial telewizyjny,
emitowany również w naszym kraju. Staraniem Polskiego Związku Niewidomych w 1976 roku pozycja
ukazała się alfabetem Braille'a.
I
Nikt w Świętym Marcinie nie zwrócił na nią uwagi, gdy przechodziła przez wieś. Któż mógł
przypuszczać, że w swych cygańskich sutych spódnicach, zniszczonych płytkich pantoflach i otulona tylko
chustką, sięgającą od głowy zaledwie po biodra, wybiera się hen, wysoko, ku przełęczy? Od samego rana
padał lodowaty deszcz i kto mógł, siedział w domu.
Koło południa wiatr zmienił kierunek i zaczął padać śnieg. Gdyby kobieta poszła normalną drogą,
musiałaby przejść koło domku starego Cezara i Angelina by ją dostrzegła. Zdziwiłaby się i zatroskała, że
samotna i tak lekko ubrana kobieta idzie w stronę Baou, i na pewno by ją zatrzymała. Zaprosiłaby ją do
domu, aby się ogrzała, odpoczęła i poczekała na lepszą pogodę, zamiast wędrować w styczniową
zawieję, dźwigając tak bliskie już narodzenia się dziecko... Ale kobieta minęła wieś i wspinała się pod
górę skrótem, wiodącym ku granicy i do schroniska u podnóża Baou. Tam właśnie zaskoczyła ją śnieżyca.
Kobieta, popychana wirami wiatru, brnęła, znacząc głębokie ślady w śniegu i z każdym krokiem
tracąc siły. Dokąd tak szła?... Nigdy się tego nie dowiedziano. Upadała, podnosiła się. Nie opodal
schroniska z nagich, niczym nie spojonych głazów, u stóp Baou, upadła po raz ostatni, maleńka czarna
plamka na bezbrzeżnej białej przestrzeni.
O tej porze dwaj strażnicy graniczni, Johannot i Berg, powracali właśnie z patrolu. Często razem
pełnili służbę, więc się zaprzyjaźnili, ale wcale nie byli do siebie podobni. Berg był niski, chudy,
o szczupłej twarzy i jasnych niebieskich oczach. Jego złe humory nie robiły najmniejszego wrażenia na
starszym od niego, wielkim i flegmatycznym Johannocie.
– Co za cholerny pomysł wysyłać ludzi w taką pogodę na patrol!
Johannot, fatalista, wzruszył ramionami.
– Cóż, taka służba – odparł.
Mówił zazwyczaj niewiele, a zdania jego były krótkie i treściwe.
Ruchem głowy wskazał jakiś szary cień, który zbliżał się ku nim wśród szaleńczego wirowania
białych płatków.
– Wygląda na to, że to Cezar! Cień stał się wyraźniejszy.
– Ohe! Cezarze! – zawołał Johannot. Po czym dorzucił nie podlegające wątpliwości stwierdzenie: –
Co za psia pogoda!
Cezar, mijając ich, zatrzymał się na chwilę. Niewielu ludzi, darzył sympatią, ale Johannota właśnie
lubił.
– Dla lisów w sam raz – powiedział.
Pomarszczona twarz świadczyła, że jest już stary, ale trudno by określić, ile ma lat, bo sprawiał
wrażenie niezwykle krzepkiego. Można by pomyśleć, że dobiega zaledwie pięćdziesiątki, podczas gdy
w rzeczywistości przekroczył już sześćdziesiąt.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin