Brackston Paula - Corka wiedzmy.pdf

(2144 KB) Pobierz
Brackston Paula
Córka wiedźmy
The Witch's Daughter
Przekład Anna Nowosielska
B
ATCHCOMBE
, W
ESSEX
, 1623
Bess biegła. Czyste nocne niebo i ogromny księżyc
dawały światło umożliwiające jej ucieczkę. Bała się świtu,
gdyż z jego nadejściem odkryją jej nieobecność,
a wówczas rozpocznie się nagonka. Okowy, które nadal
ciążyły jej u nóg, przy każdym kroku obijały się o kostki
pojedynczym ogniwem, ostatnią pozostałością łańcuchów.
Metal ocierał młodą skórę, aż wreszcie zaczęła zostawiać
za sobą cienką smużkę krwi. Bosymi stopami rozchlapy-
wała płytkie kałuże. Podążała drogą znaną tak dobrze, że
na zawsze wryła się w jej pamięć, tworząc wyraźną mapę,
dzięki której nie zbaczała z trasy, uciekając poza granice
wioski w kierunku lasu. Lecz ta krótka droga wydawała
się teraz dłuższa niż kiedykolwiek wcześniej. Drzewa
zdawały się przed nią rozstępować, odstręczane jej pa-
nicznym strachem. Trzymały się z dala nawet wówczas,
gdy biegła naprawdę szybko.
Iluzja. Sztuczka księżycowych cieni. Nie mogę się wa-
hać.
Wyraźnie słyszała własny oddech, wystarczająco gło-
śny, by obudzić kogoś śpiącego w odległej chacie. Rów-
nież bicie serca było tak ogłuszające, że wprost nie dało się
go przegapić. Parła naprzód i wreszcie znalazła schro-
nienie wśród pierwszych smukłych drzew. Ciemność za-
gajnika miała całkiem odmienny charakter. Młode listowie
przepuszczało jedynie część promieni księżyca, a rosnące
z obu stron ścieżki korzenie i jeżyny chwytały jej nogi.
Wciąż biegła. Kamienie raniły jej stopy, a ona jedynie
mocniej chwytała powietrze. Z chlupotem przebiegła
przez strumień. Chłodna woda na chwilę ukoiła bolące
rany, lecz już po chwili piaszczysta leśna gleba z każdym
stąpnięciem wdzierała się głębiej w pokaleczoną skórę.
Sowa krzykiem zaznaczyła, że nie podoba jej się obecność
dziewczyny. Borsuk schował pysk w jamie, czekając, aż
zniknie ta, która zakłóca mu spokój.
Rześkie nocne powietrze kłuło gardło Bess. Choć za-
częła kaszleć i musiała walczyć o każdy oddech, nie
zwolniła tempa. Nie przejęła się tym, spędziwszy tak wiele
godzin w dusznej atmosferze więziennej celi. Tu przy-
najmniej było czym oddychać. Pokonała niewysokie
wzgórze i przystanęła, opierając się o pień potężnego
jesionu. Językiem wyczuwała smak lasu: mchy, srebrzyste
porosty, wzbierające soki drzew. Pośród nich wyraźnie
wyróżniały się dwie rzeczy: jej własny strach i morze.
Oba słone zapachy mówiły o prześladowaniu i o wol-
ności. Wpatrzyła się przed siebie, na ścieżkę i w samo
serce lasu. Ta droga umożliwiała ucieczkę przed opraw-
cami. Na jej końcu będzie na nią czekał z końmi goto-
wymi do drogi, prowiantem, planem, miejscem, do którego
mają się udać. Odepchnęła się od drzewa, zbierając resztę
sił, ale coś ją powstrzymało. Coś w niej kazało jej czekać.
Zastanów się,
mówił wewnętrzny głos,
zastanów się nad
ceną tej wolności.
Słysząc dobiegający z oddali hałas, ruszyła naprzód.
Psy gończe. Dopadną ją za chwilę. Nie może się wahać.
Lecz mimo to głosu nie dało się uciszyć.
Zastanów się,
ostrzegał.
Mamo? Co mam zrobić?
W odpowiedzi nocna bryza przyniosła zapach morza.
Od strony wsi dobiegało coraz głośniejsze ujadanie psów,
do którego przyłączyły się także krzyki. Kątem oka do-
strzegła jakiś ruch przed sobą. Była teraz pewna, że widzi
sylwetkę jeźdźca i konie. Wiedziała na pewno, że zginie
z rąk ścigających ją oprawców. Ale jakiej ceny zażąda
Gideon za jej wolność?
Nie. Nie idę do niego. Nie pójdę.
Zawróciła i pospieszyła ścieżką prowadzącą na
wschód, z dala od drzew, z dala od głodnych ogarów
i z dala od niego. Szybko wyrwała się z lasu i popę-
dziła po sprężystym torfie, otwartą przestrzenią, kierując
się w stronę swej jedynej szansy – morza. Wyczula raczej,
niż usłyszała, że podąża w jej ślady. Nie odważyła się
obejrzeć za siebie. Gdy dotarła do biegnącej brzegiem klifu
ścieżki, nad horyzontem pojawiło się wyblakłe słońce,
barwiąc morze goryczą czerwieni. Płaskie, pozbawione
cienia światło dnia zastąpiło noc, pozbawiając Bess osłony.
Zatrzymała się na krawędzi klifu. Patrząc w stronę wioski,
widziała migoczące w szarości pochodnie oraz pozba-
wione rysów kształty, które były coraz bliżej. Drżenie
ziemi pod kopytami czuła nawet pomimo hipnotyzujących
uderzeń fal o skały. Choć nie wołał, słyszała w głowie
jego głos:
Bess! Bess! Bess!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin