Zaar Magnus - Nagi ambasador.txt

(616 KB) Pobierz
	Plik jest zabezpieczony



	znakiem wodnym





	===LUIgTCVLIA5tAm9PeUx+R3RUMVw1UDwLPHwLe1UlSQ==



	Tytuł oryginału



	DEN NANKE AMBASSADÖREN



	Redakcja



	Ewa Kaniowska



	Projekt okładki



	Agata Jaworska



	Zdjęcia na okładce



	Man lying on bed/Christopher



	Nagy/Shutterstock



	Portrait of young blond



	woman/Dinkart/Shutterstock



	Lonely tree in the mist, grunge/Anna



	Omelchenko/Shutterstock



	Korekta



	Ewa Jastrun



	Małgorzata Denys



	DTP



	Marcin Labus



	Copyright © Magnus Zaar, 2011



	Published in agreement with Stilton



	Literary Agency



	Copyright © for the Polish edition by



	Wydawnictwo Czarna Owca, 2012





	Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik



	jest objęty ochroną prawa autorskiego i



	zabezpieczony znakiem wodnym



	(watermark).



	Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do



	prywatnego użytku. Rozpowszechnianie



	całości lub fragmentu niniejszej publikacji



	w jakiejkolwiek postaci bez zgody



	właściciela praw jest zabronione.





	Wydanie I





	ISBN 978-83-7554-476-3



	ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa



	e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl



	Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433



	51 51



	Zapraszamy do naszego sklepu internetowego:



	www.czarnaowca.pl



	Skład wersji elektronicznej:



	Virtualo Sp. z o. o.



	===LUIgTCVLIA5tAm9PeUx+R3RUMVw1UDwLPHwLe1UlSQ==



	Spis treści



	Prolog



	Nagi ambasador



	Epilog



	Przypisy



	===LUIgTCVLIA5tAm9PeUx+R3RUMVw1UDwLPHwLe1UlSQ==



	PROLOG



	Kongo Wschodnie



	KOPCĄCA LAMPA NAFTOWA



	rzucała rozedrgane, jasnożółte



	światło na wnętrze baraku,



	z trudem oświetlając niedbale



	zaścielone łóżko stojące przy jednej



	ze ścian.



	Prócz łóżka nie było tam



	żadnych mebli. Zimne ściany.



	Cementowa



	podłoga.



	Gołe,



	nieheblowane drewniane belki



	i



	blaszany



	dach



	położony



	bezpośrednio na nich. Niewiele



	więcej.



	Tak wyglądało to miejsce.



	Uliczkę, którą tu dotarł, zalewały



	deszcz i błoto, była nierówna



	i śliska. Trudno się nią szło,



	szczególnie w jego stanie. Teraz



	stał w drzwiach ciężko oparty



	o drewnianą futrynę, plecami do



	spowitej



	w



	mroku



	uliczki.



	Wydawało mu się, że gdzieś z tyłu,



	kawałek dalej, słyszy krzyki



	młodych



	mężczyzn.



	Brzmiały



	szyderczo. Z pewnością stanowił



	niecodzienny



	widok.



	Biały



	mężczyzna, tutaj?



	Wydawało się, że mógł się



	znaleźć w tym miejscu tylko za



	sprawą alkoholu.



	I czystego przypadku.



	Ale wcale tak nie było.



	Miał rozpiętą koszulę. Siwe włosy



	kleiły mu się do spoconego czoła



	po



	chwiejnej



	wędrówce



	zabłoconymi



	uliczkami.



	Stał



	w progu, lekko się kiwając,



	zadowolony, że dotarł na miejsce.



	Nie miał już siły.



	Zrobił kilka kroków w głąb



	pokoju, zatoczył się i niezdarnie



	zwalił na łóżko głową do przodu.



	Odwrócił się ślamazarnie, na



	sekundę wsparł się na jednym



	łokciu, a potem opadł na plecy.



	– Wait, mister… Don’t sleep –



	zaprotestował miękki, kobiecy głos



	gdzieś w ciemnościach.



	Z mroku wyłoniła się sylwetka



	czarnej kobiety. Usiadła na



	krawędzi łóżka. W świetle naftowej



	lampy było widać, że jest naga, jej



	skóra była spocona, a ładne piersi



	obnażone.



	– Hej, nie śpimy – cicho



	powiedziała kobieta. Jej ręce



	walczyły z paskiem i rozporkiem



	jego spodni; trochę je opuściła.



	Włożyła dłoń w jego bokserki.



	– Mmm, hel o – rzuciła zalotnie.



	A potem już innym tonem:



	– Come on… no dawaj. Dotknij



	tutaj – powiedziała z lekką



	irytacją, chwyciła jego dłoń



	i położyła na jednej ze swoich



	piersi. – Tak lepiej?



	Biały mężczyzna zamknął oczy –



	nie wiadomo, czy z powodu



	podniecenia,



	czy



	upojenia



	alkoholem, nie wiadomo, czy



	w ogóle do niego dotarło, że



	dosiada go naga kobieta.



	Poruszała biodrami, pocierała



	łonem o jego przyrodzenie.



	– Cholera… – rzuciła. – To na



	nic… nie da rady. Jest zbyt pijany.



	– Miejmy to za sobą – dobiegło



	gdzieś z ciemności w rogu



	pomieszczenia. – Rób to, co do



	ciebie należy.



	Posłusznie



	opuściła



	nieco



	bokserki mężczyzny, wyciągnęła



	zwiotczałego penisa, niezdarnie



	wyjęła



	prezerwatywę



	z opakowania i próbowała ją



	naciągnąć.



	– Nie da rady. Tyle musi



	wystarczyć. Jest zbyt pijany –



	oznajmiła skwaszona.



	Zeszła z mężczyzny i naga



	podeszła w stronę rogu, z którego



	dochodził tamten głos.



	– Dawaj forsę. Zrobiłam swoje –



	oznajmiła.



	– Właź na niego z powrotem.



	Dostaniesz swoją forsę, ale



	najpierw… rób, co do ciebie



	należy.



	Minęła godzina. Może dwie.



	Nagi człowiek wciąż leżał na



	łóżku. Rozwalony.



	Obok,



	oparty



	plecami



	o krawędź łóżka, siedział w kucki czarny mężczyzna. Ubrany jak



	większość



	facetów



	w



	tych



	okolicach: masywne, czarne buty,



	proste spodnie, jasnobrązowa,



	znoszona koszula. Tym, co czyniło



	jego



	ubiór



	odrobinę



	niecodziennym, był kaptur; źle



	skrojony kawałek workowego



	płótna, który ukrywał rysy jego



	twarzy. Siedział na cementowej



	podłodze, od czasu do czasu



	spoglądał w sufit, na niechlujnie



	ociosane belki stropu, na blaszany



	dach.



	Pilnował



	śpiącego,



	pogrążony w myślach, i z całą



	pewnością nie był przygotowany



	na to, co się stało. Nie widział, że



	biały człowiek z mozołem siada,



	pochyla się do przodu, łapie za



	kaptur i ściąga go jednym



	szarpnięciem.



	Biały człowiek gapił się na



	kaptur, który trzymał w ręku.



	Dotarło do niego, co uczynił.



	Dotarło do niego, że popełnił błąd.



	===LUIgTCVLIA5tAm9PeUx+R3RUMVw1UDwLPHwLe1UlSQ==



	SEKRETARZ



	STANU



	NORD



	otworzył pośpiesznie zwołane



	poranne zebranie trzema głośnymi



	westchnięciami. Był poirytowany.



	Kilka siwych włosów rozciągało się



	równolegle na jego prawie łysej



	głowie. Mocno zaciskał szczęki.



	Z całych sił próbował wyglądać jak



	wiceminister spraw zagranicznych,



	którym chciał być. Siedział za



	swoim biurkiem z ciemnego



	mahoniu w kształcie litery L. Na



	sofie od Carla Malmstena koloru



	jasnej brzozy spoczęła Birgitta



	Bengtsson, szefowa Departamentu



	Afryki, w szarym kostiumie



	i z równie nudną fryzurą.



	Ktoś przyniósł talerz z ciastkami



	Ballerina. Stały nietknięte.



	– No dobrze, gdzie jest Clara



	Fabre? – westchnął zirytowany



	Nord.



	Nie



	otrzymał



	odpowiedzi.



	Szefowa Departamentu Afryki



	siedziała na samym skraju



	dwuosobowej sofy. Bawiła się



	złotym zegarkiem, który dostała



	w zeszłym roku za dwadzieścia pięć



	lat



	pracy



	w



	ministerstwie.



	Nerwowo



	błądziła



	wzrokiem



	i sprawiała wrażenie, jakby



	uspokajało ją jedynie bezmyślne



	gapienie się na talerz z ciastkami.



	Szerokie, dwuskrzydłowe drzwi



	otworzyły się i do gabinetu weszły



	torba z komputerem, czarny



	płaszcz, długi szalik…



	– Przepraszam za spóźnienie…



	przedszkole. – Clara Fabre szybko



	zdjęła płaszcz i położyła go razem



	z szalikiem na oparciu sofy, na



	której



	siedziała



	szefowa



	Departamentu Afryki. Poprawiła



	czarny kostium. Włosy zebrała



	z tyłu, w gładki kok, który



	sprawiał, że wyglądała na



	odrobinę



	więcej



	niż



	swoje



	trzydzieści dwa lata. Zdążyła kilka



	razy przeciągnąć różem po



	policzkach – to wystarczyło, żeby



	podkreślić kontur jej odrobinę



	chłopięcej twarzy.



	Skinęła głową w stronę Birgitty,



	równocześnie



	z



	lekkim



	zakłopotaniem



	poprawiając



	koszulę. Opinała piersi i Clara



	przez chwilę żałowała, że ją



	założyła. Kusy fason, do którego



	była



	zdecydowanie



	zbyt



	umięśniona, wszędzie ją cisnęło.



	Usiadła w fotelu obok Birgitty



	i powiedziała:



	– No dobrze, możemy zaczynać.



	– Dzień dobry – sucho rzucił



	Nord i opuścił swoje miejsce za



	biurkiem, odpychając się nogami



	na obrotowym krześle w stronę



	sofy od Carla Malmstena.



	–



	Mieliśmy



	telefon



	–



	poinformował, dotarłszy do sofy. –



	Według papierów o godzinie



	siódmej dwanaście szwedzkiego



	czasu. Telefon, który sprawił, że



	postanowiłem was wezwać na to



	spotkanie. Rozmowa dotyczyła



	jednego z naszych wysłanników



	w Afryce, a co za tym idzie



	Departamentu Afryki. – Sekretarz



	stanu skinął głową w kierunku



	Birgitty



	Bengtsson,



	która



	w dalszym ciągu nerwowo bawiła



	się swo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin