Heather Graham Noc na nas patrzy Dla Nan i Joego Ryanów na pamiątkę mojego jedynego, lecz naprawdę wspaniałego, wspólnego pobytu w Tombstone! Prolog W arizońskim miasteczku Lily poranki były ciche i spokojne. Szkoda, pomyślał Sloan Trent, wchodząc po dwóch stopniach na pomost wyniesiony nad poziom głównej ulicy. Miał poczucie, że turyści coś tracą, ponieważ te letnie poranki były piękne, zatrzymywały jeszcze chłód nocy, chociaż dni bywały często upalne. Nie było niczego zaskakującego w tym, że ulica nazywała się Main Street*. Czasem, gdy wiatr przybierał na sile, po jezdni przetaczały się nawet skłębione chwasty, którym towarzyszyły obłoczki pyłu. Turyści to uwielbiali, chyba że akurat trafił się jeden z nielicznych deszczowych dni, który zmieniał ziemną nawierzchnię w błotnistą ślizgawkę, co dobitnie tłumaczyło obecność drewnianych pomostów od lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Całe miasteczko wzniesiono z drewna, a tylko kilka nowszych domów na peryferiach z cegły lub betonu. Gdy budowano Lily, drewno stanowiło najłatwiejszy do pozyskania surowiec, więc wszystko było drewniane. Nawet areszt. Zakrawało na cud, że miasteczko nigdy nie spłonęło do szczętu. Jednak choć zabite deskami, wszystko przetrzymywało. Już samo danie mu nazwy Lily** było przejawem optymizmu. Kiedy Joseph Miller przybył tu dawno temu, na początku drugiej połowy dziewiętnastego wieku, z nadzieją na znalezienie złota, nazwał to miejsce na cześć swojej * Main Street (j. ang.) - uliea Główna, najbardziej typowa nazwa najważniejszej ulicy w amerykańskim peryferyjnym miasteczku (przyp tłum ). ** Lily (j.ang.) - lilia, liliowy (przyp. tłum.). irlandzkiej babki nie z powodu jej urody czy uroku, lecz dlatego, że jak sięgał pamięcią, była ona obdarzona tak olbrzymią wytrzymałością, jakiej nie zauważył u nikogo innego. Arizońskie miasteczko Lily też niewzruszenie trwało, chociaż miewało lepsze i gorsze czasy, wzloty i upadki. Sloan popatrzył z biegiem zachowanej z dawnych czasów szerokiej pylistej drogi. Kiedyś Lily było bliskie stania się miasteczkiem widmem, prawie całkowicie wyludnionym. Na początku dwudziestego wieku pozostały tu zaledwie trzy miejsca pracy z czego jednym było biuro szeryfa z aresztem, a pozostałe dwa, oba o włos od upadku, to był saloon o nazwie Paris oraz teatr Gilded Lily. Oczywiście, o utrzymanie się na powierzchni w tym nękanym suszą, peryferyjnym miasteczku na Dzikim Zachodzie między Tucson a Tombstone trzeba było wówczas walczyć. W Gilded Lily oferowano pod szyldem teatru bardzo poślednią rozrywkę, jednak wyraźnie dawało to dobre wyniki. Ponieważ zaś górnicy, ranczerzy oportuniści i zwykli bandyci lubili korzystać z usług saloonu po drugiej stronie ulicy oraz baru w teatrze, również areszt miał się jak najlepiej. Współcześnie strzelaniny nie zdarzały się często. Było nawet niewiele bójek między pijanymi. Sloan czuł się tutaj dziwnie jako szeryf, ponieważ miał za sobą służbę w houstońskiej policji. Tu dowodził grupą sześciorga podwładnych, w tym jedną kobietą, natomiast wcześniej pracował z setkami kolegów. Wrócił do Arizony na wiadomość o chorobie dziadka i został, by opiekować się staruszkiem, którego powoli zabijał rak. A teraz... Teraz nie miał serca ponownie opuścić Lily. Tkwił tu więc i na co dzień zajmował się drobnymi przestępstwami. Właśnie z tego powodu ruszył się ze swojej nowej siedziby przy szosie i przyjechał na drugi koniec miasteczka, do jego części turystycznej. Znowu dostał wezwanie ze starego biura szeryfa, które wraz z aresztem obecnie mieściło restaurację i pensjonat pod nazwą, jakżeby inaczej, Old Jan1*. Pokazywano to miejsce we wszystkich programach telewizyjnych o duchach, stale nadawanych przez kablówki. Znowu doszło tam do domniemanej kradzieży. Dziewiętnastowieczne biuro szeryfa sąsiadowało z teatrem Gilded Lily natomiast saloon Paris i dawna stajnia znajdowały się po drugiej stronie ulicy. Chociaż Lily było małe w porównaniu z tak znanymi miejscowościami turystycznymi, jak Tombstone, ostatnio powoli wracało do łask. Za saloonem, w byłym zakładzie golarskim, urządzono ultranowoczesną galerię sztuki i spa, a obok ulokowała się firma Desert Diamonds, czyli sklepik z pamiątkami połączony z pizzerią, lodziarnią i barkiem. Mieściło się tam również niewielkie muzeum. W klimatyzowanym pomieszczeniu na zapleczu właściciel firmy, Grant Winston, który mieszkał w Lily od niepamiętnych czasów, wystawiał wiekowe gazety i starocie. Main Street szybko stawała się atrakcją turystyczną. W stajni organizowano naukę jazdy konnej, całodzienne przejażdżki i specjalne nocne trasy duchów. W kilku miejscach na pustyni ustawiono nawet styropianowe zabytki, aby dostarczyć turystom więcej przeżyć. Kręcąc głową nad cudami współczesnej komercji, Sloan na chwilę przystanął. Wraz z silniejszym podmuchem wiatru po jezdni przetoczył się podskakujący duży kłąb bylicy. Sloana naszło przeczucie, że zbliża się zmiana i w Lily dochodzą * Old Jail - stare więzienie (przyp. red ). do głosu ciemne moce. Mimo woli szeroko się uśmiechnął, przejęty niedorzecznym wrażeniem, że nagły chłód w powietrzu i kłąb bylicy mogą stanowić ostrzeżenie przed złem. Otworzył drzwi pensjonatu. Stare biurko szeryfa stało się kontuarem recepcji, a na dawnym biurku zastępcy stała tabliczka z napisem „Przyjmowanie zleceń specjalnych ". W takim mieście jak Lily była to, rzecz jasna, usługa nieodzowna. Pracownik przyjmujący zlecenia miał również dodatkowo niespecjalnie oryginalne zajęcie, mianowicie rankiem obsługiwał bufet z kawą i kontynentalnym śniadaniem, uruchomiony w starym schowku na broń, odkąd urządzono tam niedużą restaurację. Jedzenie było pyszne i często należało rezerwować stoliki, gdyż w pomieszczeniu stało ich zaledwie sześć. Mike Addison, właściciel i szef Old Jail, czekał przy kontuarze. Na widok Sloana szybko wstał. - Szeryfie, dzięki Bogu, że jesteś! - Stawiłem się bez zwłoki, Mike. Co tym razem? - Para z pokoju numer jeden. Wiesz, cela Hardy ego! - odparł dramatycznym tonem Mike. - W nocy ich okradziono! - Co się stało? - Zbudzili się rano i okazało się, że zabrano im portfele. Nie uwierzyłbym w to, Sloan, ale są bardzo sympatyczni i szczerze się tym przejęli. Mąż mówi, że poszli do Gilded Lily, obejrzeli przedstawienie, wypili na dobranoc po kieliszku i wrócili. Jak wiesz, tylko nasi goście mają klucze do głównego wejścia i cel. Słowo daję, że nie umiem sobie wyobrazić, jak ktoś mógł się dostać do ich pokoju! Mike przekroczył trzydziestkę, był wysoki, szczupły i poważny. Pochodził z Bostonu i uwielbiał wszystkie westerny, które dorastając, obejrzał dzięki kablówce. Budynek starego aresztu kupił od „Kpa" Stevensa, który wcześniej przebudował go na pensjonat. Ciężko się potem napracował, aby zachowując historyczny wygląd tego miejsca, zapewnić w nim miłą atmosferę. Wprawdzie pokoje były wyjątkowo małe, przerobiono je przecież z cel, ale miały w wyposażeniu łóżka z luksusowymi materacami i doskonałą klimatyzację. Goście mogli wysłuchać opowieści o miejscowych przestępcach, którzy żyli i odeszli z tego świata w okolicy - niektórzy w celach aresztu, inni na szubienicy wzniesionej na Main Street. - Gdzie oni są? - spytał Sloan. - W pokoju śniadaniowym. Zaproponowałem im dolewkę wzmacniającą do porannej kawy tacy byli poruszeni. Nazywają się Broling, Jerry i Lucinda. Sloan skinął głową i wszedł głębiej. Na ścianach wisiały różne rodzaje broni pochodzącej z okresu od początku dziewiętnastego wieku po lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku. Stoliki z barwionego drewna współtworzyły klimat tego miejsca, a jednocześnie były łatwe do sprzątnięcia. Wspomniani młodzi ludzie bez wątpienia wyglądali na mocno przybitych, siedzieli przy stoliku przygarbieni, ze zwieszonymi głowami. Wydawali się zbliżać do trzydziestki. Na widok Sloana Jerry Broling podniósł głowę z nadzieją w oczach. - To szeryf, kochanie - zwrócił się do żony - Na pewno coś zrobi. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz! Lucinda, blondynka z chabrowymi oczami, uśmiechnęła się drżącymi wargami. Widać było, że płakała. - Dzień dobry. Sloan Trent - przedstawił się szeryf. - Wydaje się wam, że zostaliście nocą okradzeni, prawda? W swoim pokoju. - Nie inaczej! - odparła stanowczo Lucinda. - Poszliśmy na przedstawienie, zresztą bardzo zabawne, a potem jeszcze wpadliśmy do baru w Gilded Lily. - Piliśmy kahliia* ze śmietanką - dodał Jerry. - Ja wzięłam likier Tia Maria. Ty piłeś kahliia ze śmietanką. Najwyraźniej kradzież wprawiła ich oboje w drażliwy nastrój. - Żadne z nas nie wypiło dużo - powiedział Jerry. - Mamy... - Ja niewiele piłam - wtrąciła Lucinda. - Jerry osuszył kilka piw w saloonie. - Nie byłem nawet lekko wstawiony - zaoponował gniewnie. Lucinda lekceważąco machnęła ręką. - Ja zapłaciłam za drinki. - I wtedy ostatni raz widzieliście portfele? - spytał Sloan. - W saloonie i barze? - Ja swojego nawet n...
TOMI-3231