Opowiadania największych mistrzów thrillera prawniczego pod redakcją
William Bernhardta
Oblicza sprawiedliwości
John Grisham, William Bernhardt, Steve Martini i inni
Przekład Grzegorz Kołodziejczyk
OD POLSKIEGO WYDAWCY
Prezentowana antologia amerykańskich opowiadań prawniczych zawiera
jedenaście utworów czołowych pisarzy zajmujących się tego rodzaju tematyką.
Część z nich znana jest czytelnikom powieści wydawanych w Srebrnej Serii
Ambera.
Ostrzegamy Czytelnika przed pochopnym porównywaniem mechanizmów
prawa w USA z prawem kontynentalnej Europy, czyli także polskim. Prawo w
Stanach Zjednoczonych opiera się głównie na orzeczeniach sądowych, tworzących
tak zwane precedensy; dodatkowo każdy stan ma swoje własne ustawodawstwo.
Tworzy to niezwykle skomplikowany i niejednoznaczny system prawny, bardzo
daleki od europejskiego, w którym decyduje zapis w ustawie.
W istotny sposób różni się także procedura sądowa. Dominująca u nas zasada
prawdy materialnej w USA rozmywa się jakby w licznych „sztuczkach
proceduralnych” i podstępach procesowych, stosowanych w pojedynkach
sądowych między adwokatem a prokuratorem. Doskonale obrazują to zawarte w
tym tomie opowiadania.
Przedstawiony w antologii amerykański wymiar sprawiedliwości działa sprawnie
między innymi ze względu na ogromną liczbę fachowego personelu prawniczego,
odciążającego sędziów w zasadzie od wszystkich czynności poza bezpośrednim
wymierzaniem sprawiedliwości. Jednak niewyobrażalny dla Europejczyka stopień
komplikacji systemu prawnego praktycznie wyklucza możliwość wygrania sprawy
bez odpowiedniej pomocy adwokackiej. Wymiar sprawiedliwości w USA jest
mocno skomercjalizowany, choćby ze względu na powszechny system ugód
między sprawcą a ofiarą. Honoraria adwokatów — zwłaszcza tzw. skutecznych —
są zawrotne; należą oni obok lekarzy do najlepiej zarabiających przedstawicieli
wolnych zawodów w USA. Reguły działania wymiaru sprawiedliwości
doprowadziły do wytworzenia się typu bezwzględnego, działającego często na
granicy etyki, adwokata. Przedstawiciele tego zawodu, choć są potrzebni, nie
cieszą się sympatią w społeczeństwie, ale też sami sobie na to zapracowali.
Krytykujemy, nieraz słusznie, nasze niezbyt sprawne sądownictwo. Po
przeczytaniu tej książki — bardzo rzetelnie przedstawiającej amerykański system
sądowniczy — niejeden z nas podziękuje losowi, że w kontynentalnej Europie
funkcjonuje jeszcze prawo wywodzące się z rzymskiego…
WSTĘP
Jeśli wszyscy tak bardzo nienawidzą prawników, to dlaczego kupują nasze książki?
Czy wiecie, dlaczego w laboratoriach zaczęto wykorzystywać do doświadczeń
prawników zamiast szczury?
Pewnie wiecie. Dowcipy o prawnikach słyszy się wszędzie — jest ich więcej niż
książek prawniczych. Najczęściej spotykanym przedmiotem żartów młodych ludzi
nie są już cudzoziemcy czy zawodnicy drużyny sportowej z innego miasta, lecz
właśnie prawnicy. Nawet ci, którym nigdy nie przyszłoby na myśl szydzić z
przedstawicieli mniejszości narodowych, bez żadnych skrupułów powtarzają żarty
o prawnikach, w których ci ostatni przedstawiani są w złym świetle tylko dlatego,
że należą do tej właśnie grupy zawodowej.
Dlaczego uchodzi im to płazem?
No więc dlatego, że wszyscy nie cierpią prawników — przynajmniej jeśli
wierzyć mediom, satyrykom czy politykom szukającym łatwego poklasku.
Nietrudno zrozumieć ten negatywny stosunek społeczeństwa do prawników.
Sposób, w jaki dziennikarze przedstawiają zagadnienia prawne, woła bowiem o
pomstę do nieba. Telewizyjne transmisje z procesów prezentują zdeformowany
obraz amerykańskiego systemu sprawiedliwości, gdyż producenci tych programów
konsekwentnie wybierają najbardziej nietypowe sprawy o sensacyjnym posmaku.
Orzeczenia Sądu Najwyższego przedstawiane są skrótowo i fragmentarycznie:
pokazuje się ostateczny wynik, nie wyjaśniając motywów decyzji ani nawet
precedensów, na podstawie których sędziowie wybrali takie, a nie inne
rozstrzygnięcie. Rzecz jasna, w tej sytuacji ich decyzje często sprawiają wrażenie
nieuzasadnionych i trudnych do wyjaśnienia.
Większość obywateli rozumie wprawdzie, że każdy oskarżony ma prawo do
obrony, mimo to sukces adwokata często budzi gwałtowny sprzeciw, choć przecież
w logikę kontradyktoryjnego systemu prawnego wpisana jest zasada, że jeśli jedna
strona wygrywa, to druga musi przegrać. Wynika z tego, że po każdym procesie
cywilnym przynajmniej jedna strona wychodzi z sali sądowej i skarży się, że
system nie działa prawidłowo, a wszyscy prawnicy to krętacze. A ponieważ
większość spraw rozstrzygana jest polubownie, bez procesu — co oznacza, że
strony godzą się na kompromis i żadna nie wygrywa — często zdarza się, iż
wszyscy bezpośrednio zainteresowani opuszczają sąd niezadowoleni.
Amerykanie zaczęli więc postrzegać salę sądową nie jako miejsce, gdzie
dochodzi się do prawdy, lecz jako pole rozstrzygania sporów, których wynik zależy
najczęściej od zręczności prawników. To właśnie pokazanie owej szarej strefy, w
której brak wyraźnych linii rozgraniczających dobro od zła, przysporzyło
popularności wielu opowieściom sądowym takich autorów, jak Jay Brandon czy
Richard North Patterson, ale także przyczyniło się do powstania złej opinii
społeczeństwa o prawnikach.
Problem ten dotyczy również i mnie jako autora kilku powieści o tematyce
sądowej. Jeśli bowiem ludzie nie znoszą prawników, to nie powinni czytać książek
o nich. Tymczasem na szczyty list bestsellerów raz po raz trafiają książki autorów,
których opowiadania weszły do tej antologii: Johna Grishama, Phillipa Margolina
czy Steve’a Martiniego, by wymienić tylko kilku — tych, którzy są prawnikami i
piszą o prawnikach. Ja sam zacząłem pisać o prawie i prawnikach nie po to, aby
wyjść naprzeciw zapotrzebowaniu odbiorców (jeszcze wówczas nieistniejącemu),
ale dlatego, iż moja żona stwierdziła, że powinienem pisać o tym, na czym dobrze
się znam, a problematyka prawnicza była jedyną, jaką znałem. Ani mi przez myśl
nie przeszło, że powieści sądowe mogą znaleźć się na szczytach list bestsellerów i
że proces O. J. Simpsona zgromadzi przed telewizorami tak olbrzymią widownię.
Jeśli zatem wszyscy nie znoszą prawników, to dlaczego czytają nasze książki?
Wydaje mi się, że powodów jest kilka. Nasze społeczeństwo staje się coraz
bardziej złożone, dlatego życie każdego z nas coraz bardziej zależy od innych.
Jeszcze pięćdziesiąt lat temu można było żyć prawie nie stykając się z innymi
ludźmi — dziś jest to praktycznie niemożliwe. Kontaktujemy się ze sobą coraz
częściej, a ponieważ nasza natura jest taka, a nie inna, kontakty te prowadzą do
powstania rozmaitych sporów. Niegdyś takie konflikty rozstrzygały kościoły,
rodziny czy lokalne instytucje. Teraz natomiast wszyscy zwracają się do
prawników: jeśli ktoś uważa, że dzieje mu się krzywda, prawie zawsze chce ją
sobie powetować w sądzie.
Winą za to trudno obarczać wyłącznie prawników. Nie mogę powstrzymać się
od śmiechu, gdy słyszę ludzi opowiadających, jak to ci okropni adwokaci ciągle
kierują do sądu jakieś sprawy — autorzy takich wypowiedzi zapominają o tym, że
w większości przypadków to klient zwraca się do adwokata o sporządzenie pozwu,
a ten robi jedynie to, o co go poproszono. Sami prawnicy, znając dobrze system
sprawiedliwości, starają się unikać rozstrzygania przed sądem swoich spraw.
W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat sale sądowe stały się też swoistymi
kuźniami, w których wykuwają się narodowe wartości. Sędziowie musieli
rozstrzygać spory o charakterze moralnym, a nawet religijnym, takie jak debata o
prawie do aborcji, o molestowaniu seksualnym, dyskryminacji z powodu rasy, płci
czy orientacji seksualnej. Jeszcze kilka pokoleń wcześniej uważano, że kwestie
takie nie mogą być przedmiotem orzeczenia sądowego — dzisiaj to właśnie do
sądu należy ostatnie słowo. Oddziaływanie innych instytucji społecznych coraz
bardziej słabło, więc sądy musiały wypełnić powstałą lukę. Czy można się zatem
dziwić, że ludzie chcą wiedzieć, jak funkcjonuje system prawny od wewnątrz, jeśli
tak wiele od niego zależy?
Drugim powodem zainteresowania problemami prawnymi jest wzrost znaczenia
rządu; sprawiło to, że obywatele częściej muszą stykać się z prawem i prawnikami.
Współczesny system administracyjny coraz wyraźniej ingeruje w życie ludzi,
którzy albo czują się stłamszeni przez prawników, albo zmuszeni do ich
wynajmowania, by pokonać (lub obejść) barierę przepisów. Fakt, że większość
polityków to prawnicy z zawodu, bynajmniej nie przyczynił się do poprawy opinii
o tych ostatnich. A ponieważ obywatele muszą kontaktować się z prawnikami,
więc naturalną koleją rzeczy chcą wiedzieć więcej o nich i o funkcjonowaniu
systemu prawnego.
Od publikacji mojej pierwszej powieści zrozumiałem, że wielu ludzi naprawdę
chce lepiej poznać sposób działania prawa. Rzecz w tym, że większość telewidzów
nie jest aż tak naiwna, jak chcieliby producenci telewizyjni; ci ludzie nie uwierzą
ślepo we wszystko, co zobaczą na ekranie — pragną czegoś więcej niż
powierzchowne slogany utrwalane przez media, chcą naprawdę wiedzieć, co dzieje
się w salach sądach i pokojach sędziowskich.
Jedenastu autorów, których opowiadania złożyły się na niniejszy zbiór,
wychodzi naprzeciw temu oczekiwaniu. Każdy z nich gruntownie poznał rozległy
świat prawa i pragnie go pokazać z własnego punktu widzenia. Myślę, że Czytelnik
tej antologii będzie zdumiony bogactwem tematyki i stylów. Książki napisane
przez prawników pozornie dotyczą tego samego, lecz w gruncie rzeczy każda jest
inna. Świat Gideona Page’a, bohatera Grifa Stockleya, przywodzący na myśl
amerykański czarny kryminał z lat pięćdziesiątych, różni się od pogodnego,
przyjaznego świata sędziego Harry’ego Stubbsa z opowiadania Michaela A. Kahna.
Dzielny adwokat Monte Bethune Phillipa Margolina, snujący w radiu swoje
wspomnienia z batalii sądowych, w niczym nie przypomina Helen Myers,
prawniczki o wątpliwym morale z opowiadania Jaya Brandona. Ciemna autostrada
z utworu Phillipa Friedmana z pewnością nie należy do świata, w którym żyje Tom
Moran, porządny prawnik i miłośnik domowego ogniska, bohater opowiadania
Lisy Scottoline.
Nie znaczy to wcale, że w opowiadaniach tych czytamy wyłącznie o sędziach i
adwokatach. Bohaterem utworu Jeremiaha Healy’ego jest John Francis Cuddy,
prywatny detektyw, który często kontaktuje się z prawnikami — podobnie jak
autor, były adwokat i wykładowca prawa. W moim opowiadaniu Czytelnicy
spotkają znów Bena Kincaida, idealistycznego, ledwo wiążącego koniec z końcem,
adwokata z cyklu powieści ze „sprawiedliwością” w tytule. Utwory te traktują
przeważnie o sprawach kryminalnych, skorzystałem więc ze sposobności, by
napisać o procesie cywilnym, który w końcu okazuje się niezupełnie cywilny.
Jedną z zalet takich antologii jest to, że dają one autorom powieści możliwość
pokazania innego oblicza swojego pisarstwa. W opowiadaniu Steve’a Martiniego
odkrywamy humorystyczny talent tego pisarza, który zbyt rzadko mamy okazję
podziwiać w jego powieściach. Richard North Patterson, autor opowiadania o
dojrzewaniu młodego prawnika, zaskakuje umiejętnością przedstawienia postaci i
...
TOMI-3231