Mróz Remigiusz - JC3 - Rewizja.pdf

(1620 KB) Pobierz
Nemo iudex in causa sua.
Nikt nie jest odpowiednim sędzią we własnej sprawie.
Piotrowi M.
Kiedy wracasz z Frankfurtu, stary?
Rozdział 1
1
Arkadia, al. Jana Pawła II
Mężczyzna trwał w bezruchu na środku korytarza, jakby znajdował się w innym świecie. Klienci omijali
go mechanicznie, nikt nie zwracał na niego uwagi. Nikt oprócz kobiety siedzącej w niewielkim boksie,
wktórym udzielała porad prawnych.
Gdy kończyła studia, przez myśl jej nie przeszło, że kiedyś będą istniały takie miejsca. Ale wówczas
blisko stu adwokatów nie było zarejestrowanych w urzędach pracy jako bezrobotni. Dziesięć lat temu
aplikację kończyło raptem sześć tysięcy osób, teraz czternaście tysięcy. Rynek został przesycony i nie
było na nim miejsca dla prawników, którzy zaprzepaścili swoją karierę.
Joanna Chyłka wiedziała, że powinna cieszyć się z pracy wboksie. Była upokarzająca, ale biorąc pod
uwagę okoliczności, stanowiła też uśmiech losu. Po numerze, jaki wycięła ostatniemu klientowi jeszcze
jako jedna znajlepszych prawniczek kancelarii Żelazny & McVay, żadna szanująca się firma jej nie
zatrudni.
Sprzeniewierzyła się korporacyjnym zasadom, ale przynajmniej zachowała czyste sumienie. Było warto.
Teraz mogła ze spokojem kasować czterdzieści dziewięć złotych za prostą poradę w sprawach
rodzinnych czy spadkowych oraz prawie trzy stówy, jeśli w grę wchodził proces.
Wprost wymarzona sytuacja.
Chyłka skupiła wzrok na mężczyźnie, którego ktoś nieświadomie trącił. Nieszczęśnik potrząsnął głową,
jakby dopiero teraz zrozumiał, gdzie jest. Opuścił rękę wzdłuż tułowia i Joanna dostrzegła, że trzyma
komórkę.
Najwyraźniej miał jeszcze gorszy dzień od niej. Cokolwiek usłyszał przez telefon, musiało wywrócić
jego życie do góry nogami. Mimo nieco ciemniejszej karnacji, twarz mężczyzny była trupioblada.
Powiódł nierozumiejącym wzrokiem wokół i nagle wychwycił spojrzenie prawniczki z boksu.
Chyłka poprawiła się na obrotowym stołku, który był bardziej niewygodny niż krzesło dla gości w jej
dawnym gabinecie. Zrozrzewnieniem wspominała tamte warunki. Jeszcze kilka miesięcy temu pracowała
w spokoju i wszyscy w firmie wiedzieli, by nie nękać jej bez powodu. Tutaj co chwilę zjawiali się
upierdliwcy, którym szkoda było pięciu minut na sprawdzenie czegoś wGoogle, ale nie szkoda było
pięciu dych na poradę prawną.
Większość przypominała tego pobladłego mężczyznę. Nikt nie przychodził do punktu porad prawnych,
jeśli miał choć chwilę, by się nad tym zastanowić. Korzystali z niego ci, którzy obudzili się z ręką w
nocniku. Ot, choćby tacy, którzy poszli po pęto kiełbasy do pobliskiego Carrefoura ipo drodze
przypomnieli sobie, że jest trzydziesty kwietnia imija termin złożenia deklaracji PIT-37.
Tych zsiatkami wyładowanymi kiełbasą, cebulą, serami pleśniowymi czy rybami Chyłka szybko
odprawiała, kasując swoją standardową stawkę. Pozostałym poświęcała tylko minimalną uwagę – ito
wyłącznie, jeśli była trzeźwa, co zdarzało się coraz rzadziej.
Spojrzała na trwającego w bezruchu klienta, apotem nabrała tchu. Podniosła się ze swojego miejsca,
opuściła boks i zamknęła za sobą ladę. Skierowała się w stronę mężczyzny.
Minęła go i ruszyła do Carrefoura. Przeszła na dział z alkoholami, wybrała małpkę absoluta ipaczkę
pistacji, po czym udała się do kasy. Była to jej stała trasa. Po zrobieniu zakupów szła na pierwsze piętro i
wchodziła do toalety przy Springfieldzie, z której korzystało najmniej osób. Zamykała się w kabinie, piła,
a potem wracała do boksu.
Joanna opróżniła buteleczkę dwoma łykami, zakręciła ją i schowała do kieszeni żakietu. Poprawiła się
przed lustrem, po czym zjechała schodami na parter. Idąc do punktu porad, zobaczyła, że pobladły
mężczyzna przysiadł na ławce i zwiesił głowę.
Chyłka zaklęła w duchu izatrzymała się obok.
– Kurs franka poszedł w górę? – bąknęła.
Kiedy rozbitek życiowy podniósł spojrzenie, przekonała się, że ma romskie rysy twarzy. Popatrzył na nią
nierozumiejącym wzrokiem i Joanna dostrzegła, że trzęsą mu się usta.
– Nie, nie ten kaliber– oceniła. – Poza tym Cyganie chyba nie biorą kredytów. Jak wam brakuje
pieniędzy, po prostu czekacie na kogoś w ciemnym zaułku i…
– Czego pani chce?– przerwał jej mężczyzna.
Dobre pytanie, pomyślała Joanna. Zatrzymała się przy nim bezrefleksyjnie, choć zapewne tkwiła w tym
jakaś podświadoma motywacja. Chyłka chciałaby myśleć, że to altruizm, ale obawiała się, że jest
zupełnie inaczej – zwyczajnie miała ochotę porozmawiać z kimś, kto ma bardziej gówniane życie niż ona.
– Zauważyłam, że coś z panem nie tak, więc podeszłam – odparła.
Wydawało jej się, że Cygan nie rozumie, co ona do niego mówi. Patrzył na nią, ale jakby na przestrzał,
jakby próbował się skupić na czymś za nią.
– Wszystko wporządku? – zapytała.
Usta zatrzęsły mu się jeszcze bardziej.
– One nie żyją… – wydukał.
– Kto nie żyje? – zapytała Chyłka.
Jeśli kogoś zabił, bez procesu się nie obejdzie. Joanna skasuje trzysta złotych i być może wystarczy na…
Nie, właściwie na nic nie wystarczy. Podczas długoletniej kariery w Żelaznym &McVayu zarobiła krocie,
ale nadal spłacała kredyt na nowe mieszkanie. W dodatku jakiś czas temu wydała fortunę na naprawdę
swojej iks piątki, która zasadniczo nadawała się do kasacji.
Jej finanse były w opłakanym stanie i jeden Cygan zpewnością nie mógł tego zmienić. Ale ziarnko do
ziarnka…
– No – odezwała się. – Niech pan mówi, co się stało?
– Moja żona i córka… Właśnie się dowiedziałem… – Urwał i pokręcił głową. W jego oczach pojawiły
się łzy, ale zanim popłynęły po policzkach, Rom zakrył twarz dłońmi. – Przepraszam – wybełkotał.
Joanna zaklęła w duchu. Nic ciekawego ztego nie będzie. Mimo wszystko skasuje czterdzieści dziewięć
złotych za poradę w kwestii spadku, zadatku pogrzebowego iformalności związanych z prawem
funeralnym.
– Niech pan podejdzie – powiedziała.
Mężczyzna opuścił ręce.
– Słucham? – zapytał.
Prawniczka wskazała boks i ruszyła powoli w jego kierunku.
– Zapraszam na chwilę. Usiądzie pan, uspokoi się, zrobię panu kawę.
– Ale ja…
– Proszę, proszę. Nie ma problemu.
Poszedł za nią, zapewne nieświadomy choćby jednego swojego kroku. Usiadł po drugiej stronie biurka,
aChyłka wrzuciła kapsułkę do nespresso i zaparzyła mu małą czarną. Po namyśle zrobiła także jedną dla
siebie. Przyda się, biorąc pod uwagę, że buteleczka absoluta nie była pierwszą tego dnia.
Starała się oszacować, ile wypiła od rana, ale straciła rachubę już koło południa. Ranek zpewnością
zaczął się od tequili sunrise – od pewnego czasu stanowiło to jej nową tradycję, którą kultywowała z
oddaniem nie mniejszym niż muzułmanin przestrzegający postu podczas ramadanu. Potem popijała już
tylko z małych, płaskich buteleczek. Chowała je w kieszeni żakietu, by ich liczba nie wymknęła się spod
kontroli, ale pozbywała się obciążających dowodów szybciej, niż zdążyła się nad tym zastanowić.
Niespecjalnie się tym przejmowała. Wprawdzie dzień w dzień siadała za kółkiem ze sporą zawartością
alkoholu we krwi, ale w najgorszym przypadkuzabiorą jej prawo jazdy, nie samochód. Nadal będzie
mogła jeździć.
Postawiła kubek kawy przed Romem, jednak klient nie zwrócił na to uwagi. Miała ochotę pstryknąć mu
palcami przed twarzą. Napiła się, a potem nabrała tchu.
– Po stwierdzeniu zgonu zostanie wypisany protokół – odezwała się.
Mężczyzna nadal zdawał się znajdować w innym świecie.
– Pójdzie pan z tym do lekarza pierwszego kontaktu, który ostatnio zajmował się żoną icórką. On wypisze
panu kartę zgonu, którą będzie trzeba skserować kilka razy. Dla banku, dla ubezpieczyciela, dla…
Cygan poruszył się nerwowo i wbił w nią wzrok.
– Oczym pani mówi?
– Oczynnościach, które będzie musiał pan podjąć – odparła spokojnie Joanna. – Zkartą zgonu, dowodem
ipaszportem pójdzie pan do Urzędu Stanu Cywilnego. Właściwy terytorialnie jest ten, gdzie nastąpił zgon.
Nie ten, gdzie żona i córka były zameldowane.
– Ale…
– Wie pan, gdzie nastąpił zgon?
– OBoże… ja…
Rom podniósł się na drżących nogach. Chyłce przemknęło przez głowę, że sprawia wrażenie, jakby miał
zamiar puścić pawia. Wzdrygnęła się na samą myśl. W boksie nie było sprzątaczki, zatrudnieni tu
prawnicy musieli sami dbać o porządek. Przez to sporo było okruchów, zużytych chusteczek i pustych
opakowań po batonikach. Joanna sama upchnęła kilka gum przy podłodze. Z wymiocinami nie poszłoby
jednak tak łatwo.
Szybko podniosła się ze swojego stołka. Zakręciło jej się w głowie i uświadomiła sobie, że jest lekko
wstawiona. To by tłumaczyło, dlaczego w ogóle przyprowadziła tutaj tego człowieka.
– Należy się czterdzieści dziewięć złotych – powiedziała.
Cygan machinalnie sięgnął po portfel, wyjął pięćdziesiątkę i położył ją na blacie. Kompletnie nie
rozumiał, co się dzieje. Jego umysł momentami zaskakiwał na odpowiednie tory, ale zaraz potemwracał
na kurs kolizyjny z rzeczywistością.
– Oto moja wizytówka – powiedziała Chyłka, wręczając mu porządny świstek kredowego papieru
pochodzący jeszcze z czasów jej kariery w Żelaznym & McVayu. Był na nim nieaktualny adres e-mail
istary numer służbowego telefonu, który miał działać jeszcze do końca miesiąca. Joanna była przekonana,
że za jednym zamachem pozbywa się ostatniej wizytówki i samego klienta.
Mężczyzna schował świstek do kieszeni, popatrzył na prawniczkę, a potem oddalił się w kierunku
wyjścia. Chyłka opadła ciężko na siedzisko. Poszło całkiem sprawnie.
Do końca dnia miała jeszcze kilku klientów. Zrobiła dwa wypady do Carrefoura i do toalety przy
Springfieldzie. Kiedy zapadał zmrok, była w stanie wykluczającym jazdę samochodem. Szybko doszła do
wniosku, że zje coś w Streecie, poczeka trochę, a potem pojedzie do domu.
Zajęła miejsce niedaleko telewizora. Spoglądała na niego leniwie, czekając na fajitas zwołowiną.
Ożywiła się dopiero, gdy zobaczyła czerwony ticker na dole ekranu, informujący otym, że na Ursusie
odnaleziono zwłoki kobiety i jej kilkunastoletniej córki.
Przemknęło jej przez głowę, że ma to związek z mężczyzną, od którego wydusiła pięć dych za poradę
prawną. Szybko jednak odsunęła tę myśl.
Kamera była już na miejscu. Operatorowi udało się ująć w kadrze tory ikawałek drogi gruntowej. Teren
ogrodzono już policyjnymi taśmami, a woddali widać było charakterystyczny niebieski parawan znapisem
„POLICJA. OGLĘDZINY”, za którym znajdowały się widoki nieprzeznaczone dla przypadkowych oczu.
Joanna nabiła kawałek mięsa na widelec, przysłuchując się temu, co miał do powiedzenia dziennikarz z
NSI. Napoczątku zastrzegł, że wszystkie informacje są jeszcze nieoficjalne, a potem rozkręcił się na
dobre.
– Jak udało nam się dowiedzieć, kobieta ijej córka były mieszkankami pobliskiego Ursynowa. Nie
wiadomo, co robiły w tej okolicy. Ciała odnalazł złomiarz, który utrzymuje, że nie zna tożsamości ofiar.
Chyłka przeżuła kawałek mięsa ze skwierczącej patelni. Całkiem niezłe, choć sama dodałaby trochę
ostrych przypraw.
– Wkrótkiej rozmowie mężczyzna powiedział nam, że stan kobiety i dziewczyny nie pozwalał na ich
rozpoznanie. Według niego pierwsi funkcjonariusze, którzy pojawili się na miejscu, mieli stwierdzić, że
czegoś takiego jeszcze nie widzieli.
Pośród klientów Streeta przeszedł szmer. Joanna spokojnie jadła swoje fajitas. Czuła, że alkohol z niej
schodzi iniebawem znajdzie się w stanie, który pozwoli jej zasiąść za kierownicą iks piątki. Popijała
colę, myśląc o tym, co otworzy po powrocie do domu.
Odsunęła talerz i zaczęła szukać w menu czegoś na deser. Niczego jednak nie zamówiła. Zamarła, kiedy
zobaczyła na ekranie Roma, z którym wcześniej rozmawiała. Próbował przebić się przez policyjny
kordon, zapewne ku uciesze operatora z NSI.
Odłożyła mechanicznie kartę dań i obserwowała, jak Cygan szarpie się zfunkcjonariuszami. Nie
wyglądało to dla niego najlepiej. W takiej sytuacji mąż zawsze jest pierwszym podejrzanym, a
przepychanka wniczym mu nie pomoże.
Musiał dojść do podobnego wniosku, bo wkońcu odpuścił. Odsunął się, a potem zaczął nerwowo
przeszukiwać kieszenie. Joanna ze zgrozą przekonała się, że wyjął z jeansów jej wizytówkę.
Po chwili rozbrzmiał dzwonek. Refren z
Afraid To Shoot Strangers
Iron Maiden od czasu do czasu
zwiastował możliwe kłopoty. W tym przypadku było tak z całą pewnością. Prawniczka spojrzała na
wyświetlacz, a potem odrzuciła połączenie.
2
Skylight, ul. Złota
Kordian Oryński wszedł do gabinetu opatrzonego plakietką „junior associate”. Wisiała na drzwiach już
od półtora roku, ale jej widok nadal sprawiał mu tyle samo satysfakcji, co pierwszego dnia po
otrzymaniu własnego biura.
Było to określenie może nieco na wyrost, biorąc jednak pod uwagę wspomnienia znoryobory, gdzie
tłoczyli się wszyscy stażyści i praktykanci, należało uznać, że trafił do raju.
Kordian usiadł za biurkiem, otworzył macbooka, a potem zaczął przeglądać portale. Jego poranny rytuał
obejmował sprawdzenie działu prawnego na Money.pl, trzymanie ręki na pulsie w zmianach
legislacyjnych na Lex.pl i wkońcu przeglądanie serwisu „Gazety Prawnej”.
Ledwo dotarł do pierwszego artykułu, drzwi do gabinetu się otworzyły. Oryński oderwał wzrok od
monitora ispojrzał na niewysokiego chudzielca, który wparował do środka bez pytania. Zamknął za sobą
drzwi, a potem się odezwał:
– Ale kibel.
Kordian nabrał tchu.
– Widziałeś? – zapytał gość. – Będziemy się tarzać w szambie przez kolejne pół roku.
Taka deklaracja wkancelarii Żelazny & McVay zazwyczaj niewiele znaczyła. Ginęła gdzieś w natłoku
innych utyskiwań i pesymistycznych scenariuszy. Kiedy jednak składał ją nie kto inny jak Kormak,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin