Przemysław Karda - Interregnum.pdf

(2768 KB) Pobierz
PROLOG
Przyszłość jest co najmniej podwójnie indeterministyczna: z jednej strony niedookreślona przez to,
co stanowi obszar realnej swobody decyzyjnej wielkich ugrupowań społecznych Ziemi
[…];
z drugiej strony jest niedookreślona przez to, co wcale nie od nas zawisłe, zależy od
nierozpoznanych jeszcze, obiektywnych własności materialnego Kosmosu.
Stanisław Lem
Ramię Sagittariusa Carina, planeta Interia, koordynaty: AV56-oY8 – CU42-b78
Iniri upadła na kolana. Nie miała siły dłużej uciekać. Narastająca z każdą sekundą
ciemność obciążała powieki. Ból przeszywał ciało, krępował i paraliżował. Nie mogła się
jednak poddać – pościg był tuż za nią. Wytężając resztki sił, ruszyła przed siebie.
„Okręty ewakuacyjne powinny znajdować się gdzieś niedaleko” – podbudowała się
nadzieją.
Początkowo wszystko przebiegało po jej myśli: wtulając się w ścianę, popękaną
i pokrytą pyłem, brnęła do przodu. Kazali jej biec i nie oglądać się za siebie – tak też
uczyniła. Kolejny wstrząs zachwiał tunelem. Tym razem nie zdołała utrzymać równowagi.
Potykając się o wystające fragmenty zbrojenia, runęła w nieznane. Desperacko starała się
chwycić czegokolwiek, lecz rozpaczliwy uścisk zmiażdżył jedynie powietrze. Ciemność
zakryła jej umysł, myśli leniwie osiadły na dnie i wywołały przed zamkniętymi oczyma
zapomniane, wydawałoby się, wspomnienia. Wkrótce i one wyblakły, przytomność
całkowicie ją opuściła.
Wszystko się zmieniło, a ona, wznosząc się, wypływała wolno z ciemnego zapomnienia,
z rzeczywistości bez miejsca, bez dźwięków i bez obrazów. Środowisko rozpływało się,
by ustąpić miejsca zamazanemu, poszarzałemu, ogromnemu oceanowi, leniwej mieliźnie
snu. Czuła się tak, jakby brodziła w głębokim i rozgrzanym piasku. Takim samym, jaki
pokrywał całą Interię – jej dom. Im bardziej usiłowała przebrnąć przez bolesne obrazy,
wizje przeszłości, tym bardziej zapadała się i grzęzła. Rozpacz, którą próbowała wymazać
z pamięci, ponownie wdarła się gwałtem do jej umysłu. Musiała się temu poddać.
Ponad nią z prędkością impulsu świetlnego pojawił się atlas gwiazd: kotłujących się
kul plazmy przepełnionych elektronową zdegradowaną materią. Czerwone olbrzymy, białe
karły, błękitne nadolbrzymy ciskały w przestrzeń radioaktywnymi izotopami niklu, kobaltu
i żelaza, przygotowując się do przekroczenia ostatecznej granicy: przemiany w pulsar.
Iniri niczym serwer wyrzucała z siebie informacje, aktualizując mapę galaktyki.
Wiedza rozrywała jej umysł, wydostając się każdą możliwą szczeliną podświadomości.
– Udało się – zabrzmiał głos. – Jest gorzej, niż przewidywaliśmy. Impuls uderzył
w Ramię Węgielnicy, pozostawiając za sobą jedynie zgliszcza. Proszę was o całkowite
zaangażowanie. Musimy się przygotować na trudne czasy, wezwać naszych sojuszników
i utrzymywać w gotowości flotę ewakuacyjną.
Iniri przypomniała sobie przemowę Wielkiego Interiusa, najzacniejszego przywódcy
cywilizacji.
„Czyżbym śniła? To wydarzyło się tak dawno temu. Czemu nadal brodzę we
wspomnieniach?” – pomyślała.
– Trzeba z godnością przyjąć nadchodzące zmiany, z umysłem czystym i wolnym od
fałszywych złudzeń czy nadziei – kontynuował Interius. – Pragniemy wprowadzić
cywilizację w nowy czas, w nową epokę. Interianie! Potrzebujemy wielkiej wiary
w naszych twórców – Cywilizacji Pierwszej. Turracy! – powiedział dumnie. – To oni
zdecydowali o takim naszym losie. I tylko oni ten los mogą zmienić. Czymże jest nasz
koniec bądź odrodzenie? Jak śmiemy wątpić w słuszność tak wielkiego wydarzenia, jakim
jest galaktyczny impuls? Kto miałby odwagę oceniać postępowanie najstarszych? Czyż nie
jest prawdą, że istniejemy i istnieć będziemy, bo taka jest ich wola?
Zapadła martwa cisza. Czas wstrzymał oddech, a pytania zawisły w przestrzeni.
– Nie możemy przecież czekać! – krzyknął ktoś z tłumu. – Musimy poczynić
przygotowania do przyjęcia fali.
– Nasze struktury mogą nie wytrzymać! – wtrącił się Malachet.
Pamiętała go: jego wygląd, barwę głosu, spojrzenie smolistych, nic niewyrażających
oczu. W tamtych czasach wydawał się jej roztropnym mędrcem, starszym rady Valconu,
zgromadzenia najmądrzejszych władców Interacty.
Zewsząd zagrzmiały głosy sprzeciwu.
– Uciszcie się! – krzyknął Interius. – Jesteśmy silni i pełni woli przetrwania! Eterom
świadomości jest aktualizowany i synchronizowany. Skoro przenosi impuls, jesteśmy
bezpieczni. Ufajmy zmianom.
– Ufajmy zmianom?! – zapytał z niedowierzaniem Malachet. – Wierzycie w to?
Interianie! Obawiam się, że nie stać nas na taki przywilej! Chcecie oddać los cywilizacji
niepewnej nadziei?! O, matko wszystkich nieszczęść! Gdybym nie był jednym z nas, istotą
o sercu przepełnionym odwagą, pomyślałbym, żeście głupcy i nieudacznicy. Spojrzałbym
na was i cóż bym ujrzał? Karłowatość dawnej chwały i nikczemność w życiu
przepełnionym lękiem. Jedynie na tyle was stać?
– Oszczędź nam tych metafor, Malachecie. Co sugerujesz? – zapytał Interius,
podchodząc do niego. – Jakaż jest twoja rada?
Wymienili się spojrzeniami, które były jak smagnięcie biczem. Badali swoje intencje,
starając się odkryć myśli zalegające w głębokich szczelinach świadomości. Przeczesywali
niedostępne transzeje, tunele umysłu, aby dopaść głęboko skrywaną wiedzę.
Odkąd pamiętała, rywalizowali z sobą. Jednak nigdy się nie zdarzyło, aby otwarcie
stanęli naprzeciw siebie – szczególnie podczas obrad Wysokiego Valconu.
Malachet nie odpowiedział. Rozejrzał się. Zatoczył koło, patrząc zebranym w oczy,
jakby badał nastroje.
– Co powiesz? – ponaglił go Interius.
Malachet miał za nic jego nawoływania. Wskazał palcem na mapę galaktyki, na sam
jej środek, gdzie zagęszczenie gwiazd dominowało nad pustą przestrzenią kosmosu.
– Użyjmy Darum! – rzekł z pełną powagą.
– To bluźnierstwo! Hańba! – wykrzyczeli chórem zebrani.
– Zdrada! – przypominali inni.
– Niegodziwość! – pomstowali.
Obrady zamieniły się w awanturę. Interius przyjrzał się Malachetowi, ten jednak nie
odwzajemnił spojrzenia. Wpatrywał się w wirtualny obraz galaktyki – w skupieniu, a może
w szaleństwie? Gdyby ktoś postanowił podejść do niego bliżej, usłyszałby cichy szept,
jakby wygwizdywaną pod nosem melodię.
– Głosujmy! – zarządził Interius.
Wrzawa ustała.
– To uczciwe i szlachetne – dostroił się Malachet. – Głosujmy, czy oddamy los naszej
cywilizacji NADZIEI – podkreślił ostatnie słowo, wolno je wypowiadając – czy
wykorzystamy dary ofiarowane nam przez Najwyższych! Co będzie bardziej rozsądne?
– Czyż nie ostrzegli nas przed konsekwencjami użycia technologii, która przewyższa
nas o setki tysięcy lat? – rzucił pytanie ktoś z tłumu.
– Dali ją nam po to, aby sprawdzić, czy w odpowiednim czasie zdołamy jej użyć! TO
JEST TEN CZAS! – warknął Malachet.
– Nie zgadzam się! – To była ona.
Pamiętała siebie taką – młodą, odważną i ambitną. Strzegła artefaktów, wiedząc, że
pokusa ich użycia zawsze nęciła młode cywilizacje. Dary dawały moc, potęgę, rozwój –
wszystko, co potrzebne do dominacji i władzy. Któż by nie uległ pokusie? Mając do
wyboru drogę pełną nierówności, niewiedzy, upadków i cierpienia oraz szansę na wielką
wiedzę, nieograniczony dostęp do tajemnic kosmosu – cóż wybrałby każdy z nas?
– Czy te obrady nie są zamknięte dla strażników? – zapytał Malachet, nie kryjąc
złośliwości.
– Korzystam z prawa Olarka! Nie wolno wam omawiać spraw związanych
z technologią Turraków bez strażnika! Czyżbyście o tym zapomnieli?
– Iniri! – Interius skłonił się, a wraz z nim reszta zebranych. – Oczywiście, pamiętamy
o dawnych prawach. Proszę, pozostań z nami. – Wskazał ręką miejsce.
– Dziękuję. Nie przyszłam tutaj, aby przysłuchiwać się waszej kłótni. Jestem tu, aby
Zgłoś jeśli naruszono regulamin